Artykuły

"Nie" powiedziała Antygona

Naprawdę nie wiem, kto ma rację. Może Kreon, a może Antygona. Jednego natomiast jestem zupełnie pewna - Antygona jest dużo sympatyczniejsza. Może udałoby się ją w jakiś sposób od śmierci uratować? Naprawdę szkoda młodej dziewczyny, która poza, tym ma wyjść za mąż, kocha swojego chłopca i ma tylko dwadzieścia lat. No tak, ale wtedy trzeba by zmienić role. A tego już, niestety, zrobić nie można. Role zostały podzielone właśnie tak i zdaje się, że raz na zawsze. Już zawsze Antygona będzie miała rolę dobrą, a Kreon złą. Codziennie córka Edypa będzie umierać, a brat jej ojca będzie ją skazywał na śmierć. Tak być musi, bo ktoś gdzieś kiedyś tak właśnie podzielił świat i nic nie poradzimy chociaż zapewniam Was, że to nie jest przyjemne.

Tragedia wcale nie zaczęła się w momencie kiedy brat Antygony - Polinejkes zginął oblegając Teby i został pozostawiony na polu bitwy bez pogrzebu przewidzianego obrządkiem. I wcale nie wtedy, kiedy jego siostra wbrew rozkazowi króla przysypała trupa piaskiem, skazując się tym samym na śmierć. Tragedia zaczęła się znacznie wcześniej, bardzo dawno temu, tak dawno że nikt już chyba tego nie pamięta. Jeśli byłoby inaczej, cała sprawa nie miałaby sensu. Wyobraźcie sobie, że ktoś przychodzi w środku przedstawienia, siada, patrzy, a potem wstaje i powiada: - Proszę przerwać natychmiast. Jestem niezadowolony z przebiegu wydarzeń. Ustawmy rzeczy w ich odmiennym porządku. Ty, Kreonie, uważasz, że dla dobra twego kraju w Tebach musi śmierdzieć trupem? Ty, Antygono, chcesz za wszelką cenę pochować twego brata? Mówisz "nie" wszystkim racjom politycznym, chcesz pozostać wierna samej sobie? Podajcie sobie ręce, ustalcie wspólną akcję. Może można Polinejkesa pochować, choćby częściowo?

Widzicie, jakie to śmieszne? Człowiek, który przedkłada takie propozycje, po prostu nic nie rozumie. Nie rozumie, że Kreon i Antygona nigdy nie znajdą wspólnej drogi. Sprawa jest nadzwyczaj prosta i leży na dłoni. Tylko że naprawdę nie wiem, kto ma rację. Bo posłuchajcie:

"KREON:... Nie chcę dopuścić, żebyś ginęła w aferze politycznej. Zasługujesz na coś lepszego. Bo twój Polinejkes, ten cień opłakiwany i ze zwłok, który się rozkłada pośród moich strażników i ta cała patetyczność, która cię rozpłomienia - to wszystko jest tylko aferą polityczną. Po pierwsze - nie potrafię się rozrzewniać, lecz nie brak mi delikatności: lubię co czyste, schludne, dobrze wymyte. Myślisz, że to mięso, gnijące w upale, mniej mierzi mnie niż ciebie? Wieczorem, kiedy wiatr wieje od morza, czuć je już w pałacu. Przyprawia to o mdłości. A jednak nawet okna nie zamykam. To nieszlachetne i - tobie powiem to również - głupie, potwornie głupie, ale Teby muszą czuć tę woń przez pewien czas. Myślisz, że nie kazałbym go pogrzebać, chociażby ze względu na higienę! Żeby jednak ci nieokrzesańcy, którymi rządzę, zrozumieli, w całym mieście musi śmierdzieć przez miesiąc trupem Polinejkesa.

ANTYGONA: Pan jest ohydny!

KREON: Tak moja mała. Zawód tego wymaga. Można tylko dyskutować, czy należy coś robić, czy nie. Ale gdy się robi, tak właśnie należy robić.

ANTYGONA: Dlaczego pan to robi?

KREON: Pewnego ranka obudziłem się jako król Teb. A bogu dobrze wiadomo, czy nie wolałbym czegoś innego w mym życiu, niż być potężnym...

ANTYGONA: Więc trzeba było powiedzieć "nie"!

KREON: Mogłem to powiedzieć. Tylko poczułem się naraz jak robotnik, który odmawia wykonania jakiejś pracy. Nie wydało mi się to uczciwe. Powiedziałem "tak".

ANTYGONA: Więc tym gorzej dla pana. Ja, Antygona, nie powiedziałam, "tak"! Co mnie to może obchodzić - pana polityka, pana konieczność, pana nędzne historyjki? Ja jeszcze mogę powiedzieć "nie" na wszystko, na co zechcę i sama jestem sędzią. A pan ze swoją koroną, ze swoimi strażami, z całą swoją królewskością może mnie tylko skazać na śmierć, bo powiedział pan "tak"."

Prawda? Obydwoje mają rację, każdy ze swego punktu widzenia. Tych racji niesposób pogodzić i nikt nigdy na świecie tego nie dokona. Oczywiście Antygona jest dużo milsza, ale posłuchajcie co mówi Kreon:

"...Przecież potrzebni są ci którzy powiedzą "tak". Przecież potrzebni są ci, którzy pokierują łodzią. Ze wszystkich stron wdziera się woda, pełno zbrodni, głupoty, nędzy... A ster czeka szarpany falami...

...Sądzisz, ze ma się wtedy czas na subtelności, na zastanawianie się czy należy powiedzieć "tak" czy "nie", na rozważania czy pewnego dnia nie przyjdzie zapłacić za to zbyt wielkiej ceny, czy potem będzie się jeszcze mogło być człowiekiem? Łapie się za ten kawał drewna, prostuje przed górą wody, ryczy rozkaz i strzela w ciżbę, w pierwszego, który rusza naprzeciw. W ciżbę! Bezimienną. Która jest jak fala, co wali na pomost, przed ciebie, wiatr, który cię smaga po twarzy, i to coś, co pada w ciżbie jest bezimienne. Może był to ten, który poprzedniego dnia podawał ci ogień uśmiechając się. Już nie ma imienia. I ty także go nie masz, kurczowo wczepiony w drewno. Jedynie tylko łódź ma imię - i burza. Czy ty to rozumiesz? Oczywiście Antygona tego nie rozumie. I dlatego właśnie umiera. I właśnie teraz dochodzę do wniosku, że to jednak ona ma rację. Nie dlatego, żebym występowała przeciwko racji stanu. Nie dlatego, że lubię oglądać śmierć. Być może, że bez Antygony wszyscy mielibyśmy święty spokój, co jest zresztą powiedziane w sztuce. Ale dlatego, że gdyby nie ona, nie mielibyśmy nawet nadziei, że kiedyś może być inaczej. Że kiedyś przestanie się poświęcać ludzi i ich życie w imię żelaznych konsekwencji politycznych. Że może kiedyś nie będzie trzeba strzelać w bezimienny tłum, i tłumaczyć tego później wyższym dobrem dla tego właśnie tłumu. Że kiedyś Kreon nie będzie z góry skazany na podłość, a Antygona na śmierć. Oczywiście, to nie nastąpi prędko. Na razie, jak się rzekło, role są podzielone i każdy gra swoją. Ale nie znaczy, że musi się to nam podobać.

Teraz wypadałoby napisać kilka słów o krakowskim przedstawieniu. Chyba trudno je nazwać udanym. Bo jeżeli nawet założymy, że wolno mi jako recenzentowi zastanawiać się przez godzinę po czyjej stronie leży racja, to reżyser (w tym wypadku Jerzy Kaliszewski) powinien wiedzieć to wyraźnie, przynajmniej w momencie wystawienia sztuki. Nie wyraził on jednak swego poglądu i jak wynika z przedstawienia dyskretnie pozostał w cieniu. Dekoracje Tadeusza Kantora nie są również rewelacyjne. Szare postumenty, po których skaczą aktorzy, próbując ustawiać się w żywe obrazy, wyglądają nieco jednostajnie. Ładne są dziwadła zjeżdżające na drutach z sufitu i mające oznaczać, jak się domyślam, zagęszczanie się grozy na scenie, lecz zasłaniają, niestety, bardzo starannie namalowane na płótnie bramy Teb.

Aktorzy mieli bardzo trudne zadanie, a reżyser chyba nie pomógł im za wiele. Prawdziwą Antygoną była Maria Kościałkowska i gdyby nie musiała ustawiać się co chwila na wspomnianych piedestałach, myślę, że jej i tak znakomita rola wypadłaby jeszcze lepiej. Strażnicy (Wiktor Sadecki, Michał Żarnecki i Jerzy Nowak) najspokojniejsi ludzie w sztuce, jedyni nie przeżywający konfliktów wypadli bardzo dobrze, jak również Kreon (Tadeusz Burnatowicz) i Piastunka (Jadwiga Żmijewska). Osobne miejsce muszę poświęcić Haimonowi, narzeczonemu Antygony i zarazem synowi Kreona, którego udaje Julian Jabczyński. To był koszmar. Tupiący koszmar, bo Haimon dwukrotnie wybiega ze sceny tupiąc rozgłośnie. Złego wrażenia nie może nawet zatrzeć pierwszorzędnie skrojony letni biały garnitur i wielka muszka w kolorze srebrnym.

*) J. Anouilh - "Antygona" tłum.: Z. Stolarek; reż.: J. Kaliszewski; scen: T. Kantor.

[data ukazania się artykułu nie jest znana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji