Artykuły

Antygona Anouilha

Do mitów starożytnych zwracają się poeci, którzy chcieliby uwolnić się od drobnych, nieważnych i bardzo natrętnych, bardzo odwracających uwagę realiów współczesnej codzienności. Tam każda ludzka sprawa zaraz zamienia się w legendę, postaci skwapliwie stają się monumentalne, literaturze w maseczce helleńskiej łatwiej udrapować się w szatę powagi i tragizmu. Nie dajmy się zwieść dowcipom i sceptycznej intonacji Chóru. Mówić serio można dzisiaj najskuteczniej w ten właśnie sposób — przyjmując ton żartobliwy, to najskuteczniejsza obrona przed czymś tak ośmieszonym i nieprawdziwym jak patos, jak w ogóle powaga. Błazen bywał nauczycielem królów. Odświeżyć mit zamieniony od dawna już w kawał zimnego marmuru — to spojrzeć na niego z uśmiechem człowieka, który poznał prawo pupy, poznał ludzkie słabości, wie, że wielkie konflikty są najściślej związane ze śmiesznościami. I to pozwala mu nawet na Olimpie czuć się między swoimi. Spojrzeć na tragiczność tak monumentalną jak tragiczność Antygony z uśmieszkiem kpiarza — w ten sposób załatwiamy sobie dwie sprawy: możemy być poważni, bo sami umiemy się z powagi śmiać, możemy błaznować, bo mamy przecież królewskie legitymacje. Jedno spojrzenie udziela poezji: drugiemu: podobają się nam awantury niani i jej stylistyka słowna z naszego dwupokojowego mieszkania, tolerujemy na scenie komentarz Chóru, ba, czekamy na niego, bo któż nam to wszystko lepiej i dowcipniej objaśni?

Pewien znany aktor krakowski powiedział po premierze, w chwili gdy wiedział już, że rzecz powinna się podobać: co za sztuka przepisać wszystko z Sofoklesa? Ale napisać coś swojego — to znacznie trudniejsze. I rzeczywiście pytanie to warto postawić: jaka w tym zasługa Anouilha? Bo zmiana aury estetycznej to jeszcze nie wszystko, czego dokonał współczesny dramaturg. Sile i zdecydowaniu Antygony dodał wzruszającej bezradności, wzniosłą i zimną patetyczność ożywił prawdą dowcipnego drobiazgu. Ale jeszcze coś więcej i coś przy tym znacznie większego wymiaru. Zobaczył perspektywy sprawy Antygony, spojrzał na nią poprzez nasze doświadczenie historyczne, poprzez współczesną kulturę. Wróciłem po spektaklu do Sofoklesa, czytałem jak najuważniej, szukałem treści, które eksponuje Anouilh. Jeśli tam one nawet istnieją, to w formie aluzji, nie zawsze chyba świadomych. Sztuka Anouilha jest swoistym esejem, interpretacją Antygony i Kreona. Przede wszystkim zawartość intelektualna tragedii Sofoklesa interesuje Francuza, on jej dramatyczną konstrukcję jeszcze bardziej upraszcza, wydarzenia nie są ważne, znamy je już dwadzieścia pięć wieków. Za to rozbudowuje kwestie postaci, ich manifestacje, komentarz Chóru. Cóż za ryzykowna i paradoksalna operacja. Wydobywać z Sofoklesa właśnie to, co w sztuce najcięższe: retorykę. To wymaga sztuki najtrudniejszej: widza trzeba zdobyć intelektem, dowcipem, mądrością. Sztuka Anouilha nie jest napisana ani wyobraźnią poety, ani talentem dramaturga, lecz piekielną, błyskotliwą inteligencją eseisty. Odkrywczością intelektualną olśniewa autor widza przede wszystkim.

Kim jest Kreon? U Sofoklesa królem, który reprezentuje władzę, porządek, sprawiedliwość panującego, pedagogiczny racjonalizm. U Anouilha kimś jeszcze: działaczem społecznym, którego program wchłania w siebie wszystko, cokolwiek w tej kwestii wymyślono, bo jest po prostu deklaracją o sensowności społecznego działania. Kreon nie pilnuje porządku władzy, on pilnuje sensu świata, on pilnuje rozsądku jako narzędzia opanowania chaosu. On wierzy w ludzką mitologię kryteriów, jednoznacznej oceny, moralności i szczęścia płynącego z uporządkowania człowieka i świata. Wierzy? Raczej łudzi się. Nie, on się także nie łudzi: zdrajcami Teb byli u Anouilha obaj bracia Antygony, Eteokles i Polinejkes. Ale prochy jednego spoczęły w marmurowym grobowcu, ciało drugiego ma zostać hańbiąco porzucone. Czy Kreon jest wobec tego cynikiem? Nie — on zna tylko tajemnicę ludzkich ideałów, wie, że istnieją one tylko w sferze fikcji, ale jeszcze lepiej wie, że istnienie ich jest państwową a raczej społeczną koniecznością. On wie, że człowiek jest słaby jak trzcina, nie bardzo wierzy w bohatera, natomiast uznaje absolutną konieczność bohaterstwa. To portret na wskroś współczesny Makiawel jest w nim, Hegel i Marks. To niemal satyra współczesnego ideologa, konstruktywnego reformatora, ministra. Łatwo szukać argumentów przeciwko władzy z pozycji wolności i anarchizmu. Lecz Kreon jest królem, wobec którego takie argumenty byłyby nielojalnością. Nie ma on bowiem zupełnie złej ambicji władzy, Kreon jest wolny od bakcyla, który rozkosz pozwala czerpać ze strachu poddanych i który jest dostrzegalny u Sofoklesa. Mówi tam Kreon: „Więc naród prawa ma dyktować panom?… Państwo — to jestem ja, nie słucham tłuszczy”. Nam, współczesnym demokratom, którzy w swym doświadczeniu historycznym mają dwie wielkie rewolucje, wystarczą te słowa, aby postać znienawidzić. To rozumowanie, te racje, są dla nas ostatecznie zdewaluowane. Jednakże Anouilh tworzy swego Kreona z innych przesłanek, tych, których obalać się nie ośmielamy: z troski o społeczeństwo, którym rządzi, o sprawiedliwość praw i o ich skuteczność. Kreon Anouilha mówi: „Jestem władcą, zanim zacznie działać prawo. Później już nie”. Ten Kreon zna już wszystkie deklaracje liberałów i demokratów, on nie o autorytet i nienaruszalność władzy się troszczy, ale o społeczny ład. Wszyscy w jakiejś mierze musimy być po jego stronie, tak zresztą jak widzowie Sofoklesa musieli być w jakiejś mierze po stronie tamtego Kreona.

I bogowie nasi patrzą inaczej na losy Teb. Bogowie Sofoklesa byli po stronie Antygony, domagali się posłuszeństwa i ofiary śmierci w imię swych nieujawnionych kodeksów. Oni byli tajemnicą, słuchać ich znaczyło także akceptować tę tajemnicę, podporządkować się jej. Bogowie Sofoklesa byli straszni i nie mieli zwyczaju odkrywać ludziom swych kart. Walka Kreona przeciw ich dyspozycjom okazywała się bezskuteczna, ich zemsta — straszliwa. U Anouilha motywy postępowania mają charakter ziemski, obecności bogów nie czuje się, ale umiemy sobie ich miejsce wyobrazić. Nasi demokratyczni bogowie byliby po stronie Kreona! Bo nasi bogowie są upostaciowaną tęsknota do ładu, do klarowności, do sprawiedliwości. Oni istnieją po to, aby świat ulepszyć, naprawić, aby dać człowiekowi oparcie. Jeśli takie właśnie są najgłębsze pragnienia współczesnej ludzkości, tacy muszą być jej bogowie. Dziś bóg żyje po to, aby świat uczynić sensownym, bóg jest sędzią, a nie złą tajemnicą. Bóg może mieć prawo — w imię uratowania swej powagi — do kłamstwa, rola nauczyciela jest bardzo trudna, i potknięcia, które wynikają z bezradności, należy wybaczyć. Nigdy jednak nie darujemy przewrotności.

Tak właśnie, wśród takich idei usytuowane jest szczęście Kreona, bilans wszystkich moralnych rachunków, pełna realizacja programu, rzeczywistość uporządkowana, uregulowane sprzeczności. Ale na taki świat, na takie szczęście zgodzić się nie chce Antygona. Program działacza społecznego jest dla niej czymś obcym, wstrętnym kompromisem, konformizmem. U Sofoklesa protest jej dokonuje się w imię nadrzędnych, boskich, jak gdyby niedocieczonych racji. Anouilh odbiera jej te racje. Nie ma tajemnicy dla niego — to nonsens, istnieje jednak irracjonalizm postępowania, ambicja przezwyciężenia całego świata jednym gestem, niezależność wewnętrzna i wolność wyboru. Troska o swą godność wewnętrzną, o własną miarę rzeczy, o prawo przeciwstawienia własnej osobowości całemu światu. Jest to i u Sofoklesa, ale tylko w aluzji. Francuz czuje to o tyle silniej, że ma za sobą historię renesansu i romantyzmu, zysk kulturalny donkiszoterii, wielkie cienie Giordana Bruno i anarchistów. Zapobiegliwość organiczników, optymizm racjonalistów, światłość pozytywistów, naiwność reformatorów, ich drobne miary, ich kalkulacje, uważne oszczędności, ich kompromisy, ich chciwość w zgodzie z moralnością osiągniętego zysku. Wreszcie potrzeba oparcia, potrzeba punktu odniesienia istniejącego gdzieś poza własną osobowością, strach przed zmierzeniem się ze światem w absolutnej nagości, strach poznania i śmierci, niechęć do wielkości, wyrozumiałość dla błędu i słabości — oto, co obce jest francuskiej Antygonie, oto druga strona ludzkiego świata.

Sprzeczności, na których rozpina Anouilh swą tragedię, nie mają w sobie nic mistycznego, nic ciemnego, są jasne i czytelne, wytrzymują logiczną analizę. Autor stwarza dla nich umowną formułę: mówić światu tak, lub mówić światu nie. Czyli: brać udział we wszystkim, co sprzyja życiu, sprzyja rozwojowi gatunku i społeczeństwa, zadowoleniu, stabilizacji, szczęściu, czy też sprzeciwić się temu, szukać racji swego istnienia w proteście wobec wszystkich nędznych konieczności, wszystkich kompromisów, być człowiekiem a więc kimś jedynym, kto może cenę takiego protestu zapłacić. Antygona Anouilha jest nosicielką tej postawy i jej tragizmu, bo być człowiekiem w tym rozumieniu oznacza być przeciwko ludzkiemu gatunkowi. Ona wie, że jest to działanie wbrew rozsądkowi, który istnieje po to, aby życia strzec; ona wie, że rozum jej postępowania nie uzasadni. I w tym tylko sensie decyzja jej jest irracjonalna, w tym sensie mówi bohaterka, że nie chce mieć słuszności, że gardzi słowem „zrozumieć”. W szlachetnym sprzeciwie rozumowi tkwi jej tragedia.

Krakowskie przedstawienie Antygony (polska prapremiera) w Teatrze Poezji nie mogło jednak zadowolić widza, któremu wydaje się, że rozumie wagę sztuki i jej wartość. Tekst jest przy wszystkich swoich wieloznacznościach bardzo czysty intelektualnie, klarowny, czytelny, żadnego w nim bełkotu, nic mętnego, żadnych awangardowych napięć, które są próbą odświeżenia modernistycznej nastrojowości. Wszystko zawarte w słowie, wszystko sensowne i jasne, co nie znaczy bynajmniej, że łatwe. W tych warunkach koncepcja scenograficzna Tadeusza Kantora polegająca na dodatkowym ilustrowaniu tonacji estetycznej czy uczuciowej sztuki za pomocą koszmarnych nieco kształtów chwiejących się nad głowami aktorów — budzi uśmiech po prostu. Po co to? Sztuka awangardowa zawsze uzasadniała w swej teorii, że jest ona ucieczką przed tematem, przed płaskością ilustracji i dosłowności. A tu okazuje się ku zdziwieniu wszystkich, że potrafi być ona szalenie ilustracyjna, wręcz ornamentacyjna. Scenograf dogaduje pisarzowi: teraz jest z Antygoną źle — opuścimy jeszcze jednego smoka, niech się ludzie boją. Ale ludzie i bez scenografa dobrze wiedzą, jaki jest w każdej chwili stan tragiczności, jest to rzecz zbyt delikatna, aby mierzyć ją tak natrętnie: ilością i kształtami płaszczyzn, metrami przestrzeni scenicznej. Jaki efekt? Zamiast poszerzyć perspektywy tragedii, zamiast dodać jej wieloznaczności, scenografia Kantora upraszcza ją od jednego diagramu, jednego wektora — że miejsca coraz mniej, a smoków coraz więcej. Można to traktować jako pomoc dla niezbyt wprawnych widzów, żeby rozumieli, że Antygonie idzie na złe a nie na dobre. Ale czy to naprawdę komu potrzebne?

Role Anouilha zarysowane są bardzo dobrze, jedna z trosk jego dramaturgii — to wzbogacić Sofoklesa o całą tradycję literackiej psychologii. Z trudną, bardzo cienką rolą Antygony dała sobie dobrze radę Maria Kościałkowska. Jej kreacje są zazwyczaj na pograniczu świetności, ale czasem wydaje się, że aktorce tej brak nieco śmiałości stylu, że lękając się ostrości woli trzymać się umiarkowania. A możliwości jej są ogromne. Natomiast Tadeusz Burnatowicz roli Kreona nie utrzymał. W najważniejszych chwilach odnosiłem wrażenie, że w tekście jest znacznie więcej, że aktor bogactwa tego mi nie przekazuje. Końcowe np. słowa Kreona o rozpoczynającej się radzie wstrząsają same sobą, aktor nie bierze niestety w tym udziału. Rola Ismeny została przez Halinę Kwiatkowską opracowana bardzo starannie — to widać i to musi budzić uznanie. Doskonali i zabawni strażnicy: Wiktor Sadecki, Jerzy Nowak, Roman Wójtowicz. Ich lekka szarża wydaje się bardzo na miejscu, tu intencje pisarza zostały dobrze odczytane. Niania (Jadwiga Zmijewska) wypadała swym skądinąd starannie wykończonym stylem gry z całości spektaklu. Grała po prostu Sofoklesa. Za to Kazimierz Witkiewicz jako Chór musiał sprawić wielką przyjemność. Tak, właśnie tak, lekko, z uśmieszkiem, z jakąś kokieteryjną przemądrzałością należy mówić jego kwestie. Tylko w epilogu zaznaczyłbym gorycz czy żal, trzy trupy nie usposabiają w końcu nikogo zbyt intelektualnie.


Jean Anouilh: Antygona, przekład Zbigniewa Stolarka, premiera w Teatrze Poezji w reżyserii Jerzego Kaliszewskiego, scenografia Tadeusza Kantora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji