Artykuły

Poskromienie chińskiej księżniczki

"Turandot" w reż. Waldemara Wilhelma w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.

"Turandot" to teatralna baśń, której głównymi adresatami - jak to w przypadku baśni bywa - są dzieci. Premiera przedstawienia w reżyserii Waldemara Wilhelma odbyła się w minioną niedzielę.

Polityka repertuarowa w te trze jest niemal wyłączną domeną jego dyrektora. I niejeden dyrektor połamał sobie na niej zęby. Szeroka publiczność ocenia teatr ze względu na repertuar, bo tajniki sztuki aktorskiej czy trafność poczynań reżysera potrafią rozeznać tylko nieliczni. Uważałem i nadal uważam, że słabością kaliskiego teatru w ciągu minionych lat był właśnie dobór sztuk, a dokładniej -repertuarowe braki. Poprzedniemu dyrektorowi, Robertowi Czechowskiemu, kilkakrotnie wytykałem, że kaliska scena zapomniała o dzieciach. Nie był to jedyny z jej braków, być może nie był też najważniejszy, ale za to bezdyskusyjny. Od początku dekady u "Bogusławskiego" nie powstał żaden duży i pełnowartościowy spektakl przeznaczony dla najmłodszych. Z pewnością nie była nim "Plumpa", a honor sceny w oczach dzieci ratowały jedynie rzadkie indywidualne inicjatywy aktorów, nieraz nawet udane, ale z konieczności zakrojone na niewielką skalę. Efekt? Ci, którzy wtedy mieli lat 6,8 czy 10, zostali pozbawieni szansy na pełnowymiarowy kontakt z teatrem. Następna taka szansa może zdarzy im się we wczesnej młodości, a może nie zdarzy się wcale.

Ale dość biadolenia nad rozlanym mlekiem. Teraz jest "Turandot", przedstawienie barwne, na swój sposób efektowne, angażujące duży zespół aktorski, a do tego niejako podwójne, czyli skonstruowane w oparciu o zasadę "dwa w jednym". Z jednej strony jest to opowieść na motywach baśni Carla Gozziego, rozwijająca się według znanego schematu. Egoistyczna, rozkapryszona i okrutna chińska księżniczka stawia pretendentom do swojej ręki warunki nie do spełnienia, a przegranym każe ścinać głowy. Pewnego razu pojawia się jednak książę, który potrafi poskromić złośnicę, dając jej niespodziewaną nauczkę. Psychologicznie jest to umotywowane dość marnie, ale nie o to tu chodzi. Spektakl Waldemara Wilhelma służy przede wszystkim prezentacji różnych aspektów teatralnego języka, oczywiście w sposób możliwie prosty i atrakcyjny dla odbiorców w wieku wczesnoszkolnym. Pochwalić trzeba całą warstwę wizualną tego spektaklu, a więc scenografię, kostiumy i ruch sceniczny. Orientalne stylizacje, pomysłowe detale i kolory przyciągają uwagę bardziej niż wątła i skonwencjonalizowana fabuła, którą na dodatek rozsadzają dydaktyczne wtręty. To druga warstwa tego spektaklu, mająca ukazać dzieciom teatr od kulis i przy okazji ujawnić tych wszystkich, których zwykle nie widać na scenie, a bez których nie może się on obyć. Swoje przysłowiowe pięć minut mają więc inspicjentka, garderobiana czy strażak, a dziecięcą nagrodę za rolę drugoplanową powinien otrzymać Adam Durman, który w "Turandot" zagrał... Tron Cesarza. O aktorach profesjonalnych nie wspominam, bo to jakby oczywiste, że zagrali to, co do nich należy i że zrobili to dobrze. Jak napisał prof. Sławomir Świońtek, grają oni w tym spektaklu postacie nawiązujące do XVI-wiecznej komedii dell'arte. Jednak w pewnych momentach jakby wychodzą z ról ministrów, kanclerzy czy marszałków i zwracaj ą się do widzów jedynie jako aktorzy, zdając się mówić: "nie ulegajcie złudzeniu, jesteśmy w teatrze, gdzie jedynymi realnymi osobami są: ja - aktor i ty - widzu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji