Artykuły

W gęstwinie teatrów

XLIV Przegląd Teatrów Małych Form "Kontrapunkt" w Szczecinie. Pisze Aneta Dolega w Kurierze Szczecińskim.

Pisząc ten tekst, nie znaliśmy jeszcze zwycięzców tegorocznego Kontrapunktu. Przegląd Teatrów Małych Form zakończył się wczoraj późnym wieczorem pokazem na deskach Teatru Współczesnego "Król Umiera, czyli ceremonie" w reż. Piotra Cieplaka na podstawie Eugene Ionesco. Pięć dni. Kilkanaście spektakli konkursowych, dwa wielkie widowiska plenerowe, koncerty, filmy, spotkania, słuchowisko radiowe... Impreza przeszła właśnie do historii.

Były momenty słabe. "Versus. W gęstwinie miast" Teatru Nowego z Krakowa to nieudana, przekombinowana wersja dramatu Bertolda Brechta. Szkoda aktorów (czy każda golizna na scenie ma swoje uzasadnienie?), reżyser się pogubił, publiczność głośno wyrażała swoje znudzenie.

Były momenty trudne. "Die Hamletmaschine" berlińskiego Deutches Theater dla połowy widowni pozostało niezrozumiałe. I nie z powodu znakomitej gry aktorów, szczególnie gwiazdy tego spektaklu - Dimitera Gotscheffa. Nie z powodu tematu - najsłynniejszy szekspirowski bohater jest przecież niewyczerpanym źródłem inspiracji. Ale dlatego, że nie wszyscy na sali znali... język niemiecki. Kontrapunkt od kilku lat jest imprezą międzynarodową, od trzech gości w Berlinie. Wszystkie inscenizacje "mówione" są tłumaczone, tak by każdy z widzów mógł zrozumieć aktorów. Coś tym razem "nie zagrało" jak trzeba. Usterki techniczne, słabe przygotowanie. Połowa sali nic nie zrozumiała. Podobnie było z pokazem niemieckiej adaptacji tekstu Doroty Masłowskiej "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku". Problemy z tłumaczeniem i dodatkowo dyskomfort związany z oglądaniem spektaklu. Niektóre osoby z publiczności musiały się nieźle nagimnastykować, żeby zobaczyć przysłowiowe cokolwiek. Pomimo to było to doświadczenie frapujące. W końcu Masłowska jest spod flagi biało-czerwonej.

Były na festiwalu momenty bulwersujące albo raczej... dyskusyjne. Nie potrafię ukryć swojego entuzjazmu dla nowej produkcji Marcina Wierzchowskiego (w zeszłym roku dostrzeżono jego "Idiotki"), monodramu "Lubię być zabijana" utrzymanego w formie stand-up-comedy. Jego bohaterka Miranda Piano w zabójczo zabawny sposób rozprawiła się ze swoim wizerunkiem, ale też z nami, przeciętnymi obywatelami Europy. Aborcja, Birma, westerny, Londyn, orgazm, seks, kobiety, mężczyźni, waginy, penisy, teatr, gra... Miranda, używając młodzieżowego slangu, "jedzie po bandzie". Jest ostra, wulgarna i brutalnie szczera. Nie każdy z widzów wytrzymał tę aktorską wiwisekcję i kilka osób w spektakularny sposób opuściło salę. A szkoda, bo Miranda pomimo swojego błazeństwa mówiła o rzeczach istotnych i ważnych.

Były w końcu momenty na Kontrapunkcie dobre i urzekające. Jak "Utwór sentymentalny na czterech aktorów" Piotra Cieplaka, cudownie orzeźwiający, prosty i pomysłowy w formie i treści. I w końcu rewelacyjny "The Convent" [na zdjęciu] norweskiego Jo Stromgren Kompani. Trzy mniszki zakonne i kompletne szaleństwo obnażające hipokryzję religii. Pięknie zagrane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji