Artykuły

"Przedwiośnie"

Przebiegającą nie od dziś granica między starym a nowym, dramatyczne rozdarcie, od którego zamierało serce wielkiego patrioty i jednego z największych polskich pisarzy - granica, która biegnąc już od początków dwudziestego stulecia między Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy, a Polską Partią Socjalistyczną wydłużała się pod zmiennymi nazwami partii postępowych i rewolucyjnych w okresie pierwszej niepodległości aż po chwilę obecną, ta granica jeszcze teraz jako relikt, przeżytek, ślad przeszłości daje się niekiedy zauważyć nawet dzisiaj w umysłach ludzi starszego pokolenia, któremu przypadło w udziale wnieść swój wkład w budowę ludowej ojczyzny na przełomie dwóch epok, w świecie podzielonym na dwa przeciwstawne obozy. Stąd - ciągle żywa aktualność "Przedwiośnia", którego wybór jako pozycji programowej należałoby z punktu widzenia polityki repertuarowej liznąć za zasługę Teatru im. Jaracza.

Natomiast można, a nawet należy wysunąć zastrzeżenia co do samej adaptacji, w której zaprezentowano nam "Przedwiośnie".

W utworze Żeromskiego znajdujemy najpełniejszy obraz Polski w latach 1920-1923 jaki nam przyniosła literatura narodowa okresu między dwiema wojnami. Był to obraz Państwa, o którym - w wyniku pogłębiającej się niesprawiedliwości społecznej, rozbicia życia politycznego na 32 stronnictwa sejmowe, w wyniku impotencji rządu i sejmu, szalejącej inflacji, drożyzny i lichwy - można było wtedy powiedzieć, że "Polska nierządem stoi".

Wstrząsające epizody "białego terroru", prześladowania działaczy rewolucyjnych, dyskryminacja postępowych kierunków społecznych, i nieudolne próby reform, groźna w swej grotesce Nawłoć - czegóż było trzeba więcej do stworzenia pełnego obrazu, klimatu politycznego, stanu umysłów i chaosu, w jakim pogrążał się kraj? Wszystko to pokazał w "Przedwiośniu" Żeromski. Dramatyczne pytanie pisarza: "Macież wy odwagę Lenina, żeby wszcząć dzieło nieznane, zburzyć stare i wszcząć nowe?" i finał powieści - pochód bezrobotnych na siedzibę naczelnika Państwa - zamykały ideowo i artystycznie powieść, do której - adaptując ją nie wolno było niczego dodawać, co nie było z Żeromskiego, gdyż niczyje słowa nie mogły w tym dziele zastąpić lub uzupełnić pytania "Być albo nie być", z jakim autor "Przedwiośnia" zwracał się do całego narodu.

Niestety, stało się inaczej. W programie teatralnym czytamy, że w części drugiej adaptacji wykorzystano dwa fragmenty procesu brzeskiego.

Z pewnością, proces brzeski to niezapomniany i doniosły fakt historyczny, który domaga się zapisu artystycznego i czeka na pisarza, który by potrafił przetworzyć go w wizję artystyczną. Ale czy godziło się urywki ze stenogramu sądowego

tragedii narodowej późniejszej o siedem lat z górą od akcji toczącej się w "Przedwiośniu" włączać do adaptacji powieści?

Czy nie należało raczej wstawić fragmentów stenogramu procesu świętojurskiego przeciwko komunistom lwowskim, który toczył się od 22.XI.1922 r. do 11.1.1923 r. i który to stenogram przesłali Żeromskiemu anonimowi nadawcy? Daty te pokrywały się z czasem trwania akcji powieściowej, i co ważniejsze - fakty opisane w stenogramie świętojurskim były znane Żeromskiemu w czasie pisania powieści, która została ukończona 21.IX. 1924 r.

Tak czy inaczej, "uzupełnianie" arcydzieła, które przemawia do wszystkich własnym głosem, musi wzbudzać sprzeciw i jest chyba dowodem niewiary w znaczenie i skuteczność słów pisarza, który silniej i głębiej niż współcześni mu twórcy oddziaływał na wyobraźnię narodową.

Wreszcie, pytanie najważniejsze: Czy adaptacja oddaje wiernie klimat "Przedwiośnia" i czy przekazuje wielkie pytania stawiane narodowi? Czy odsłania wątpliwości i wahania, z którymi zmagało się serce i myśl pisarza?

Odpowiedź na to pytanie musi wypaść negatywnie. Adaptacja zawiera fragmenty ujęte w formie rapsodycznej (wspomnienia z Baku), w formie komediowo-obyczajowej (Nawłoć) i w formie publicystycznej (sceny sądowe będące wstawką i trzecią część powieści, "Wiatr od wschodu"). Sceny rapsodyczne mają charakter liryczno-wspomnieniowy, w którym została zagubiona dynamika wydarzeń rewolucyjnych w Baku i tragedia, towarzysząca powrotowi repatriantów do Polski. Autor adaptacji nie próbował nawet wyeksponować dramatu starego Baryki umierającego w pociągu wiozącym ojca i syna do kraju. Natomiast komediowoobyczajowe sceny w Nawłoci nie przekazują groźnej groteski życia ziemieństwa, które zaważyło fatalnie na losach narodu, jak to widział Żeromski,i są pozszywanymi bezładnie strzępami fragmentów drugiej części powieści. Wreszcie, w "Wietrze od wschodu" zatracona została pasja polemiczna, z jaką powieść atakuje kluczowe zagadnienia Polski w latach 1920-1923. Zaważyła tutaj nieodpowiednio obsadzona rola Lulka, którego znamy z powieści jako fanatyka "nadzwyczajnie oczytanego i świetnego dialektyka" i "jako jegomościa już starsze go, który umiał we właściwej chwili pchnąć długim puginałem szyderstwa i zjadliwej drwiny". Część winy i tutaj ponosi jednak autor adaptacji, który nie potrafił wybrać dla Lulka odpowiedniego tekstu z powieści. Zadanie reżyserii (Barbara Jaklicz) było niełatwe. Wydaje się, że tylko jeden, nieżyjący już, niestety, wielki reżyser mógłby sprostać trudnościom adaptacji i realizacji scenicznej - i niezapomniany Leon Schiller.

Z postaci, które wydawały się najbliższe naszym wyobrażeniom o bohaterach "Przedwiośnia", wysunął się na plan pierwszy Bogumił Antczak w roli Cezarego, Feliks Żukowski w roli starego Baryki i bardzo interesujący w roli świadka-policjanta Henryk Staszewski w epizodzie wyjętym ze stenogramu sądowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji