Artykuły

Bunt kucharza

Mimo zapewnień kilku angielskich krytyków trudno uznać Arnolda Weskera za objawienie w świecie teatru, gdy ogląda się jego "Kuchnię". "O ile dla Szekspira cały świat był sceną - dla mnie jest on kuchnią" - stwierdza autor w jednym z wywiadów. Miała to więc być rzecz o świecie, o życiu. I tej metafory tekst, niestety, nie udźwignął.

Ale przyjrzyjmy się przedstawieniu, którym Bałtycki Teatr Dramatyczny im. J. Słowackiego zainaugurował XVIII Festiwal Teatrów Polski Północnej. Na scenie autentyczna kuchnia dużej restauracji. Scenograf Kika Lelicińska wprowadziła wszystkie jej atrybuty, łącznie z parą unoszącą się nad wielkimi kotłami. A reżyser Abdellah Drissi zadbał o to, ażeby aktorzy zachowywali się jak prawdziwi kucharze i kelnerki. Wiele jest scenek rodzajowych, sytuacyjnych, jednym słowem - samo życie. Rzeczywiście większość I aktu to kawał realistycznego teatru. Żadnej umowności, tylko wszystko "jak żywe". I to ogląda się na początku z zainteresowaniem, potem ze znużeniem. Życie w owej kuchni płynie najpierw na bardzo zwolnionych obrotach, by pod koniec I aktu zacząć pulsować coraz szybciej i w końcu rozkręcić się niczym rozpędzona machina.

Potem następuje akt II nudnawy i rezonerski. Bohaterowie zaczynają filozofować na temat tycia. Dość banalna i obiegowa to filozofia. W końcu Peter (Jerzy Janeczek), jeden z kucharzy, który zaprezentował się wcześniej jako typ skory do bitki i nieużyty kolega - przeżywa totalny bunt, popada w szaleństwo i dokonuje dewastacji wśród zapasów stołowej zastawy. Rzecz w tym, że do tego szaleństwa brak w koszalińskim spektaklu (a po trosze i u Weskera) odpowiedniej motywacji. Na scenie nie widzimy właściwie takiej naprawdę ciężkiej pracy kucharzy. Plotkują, przechadzają się, jedzą, leniwie biorą się do roboty. Rozpędzona na chwilę machina kuchni nie jest na tyle upiorna, by porażała swym tempem. I tak na dobre wciąga bez reszty jedynie nowego pracownika. Na twarzach reszty aktorów nie widać wysiłku, tylko kelnerki biegają szybko w tę i z powrotem. A Peter wyraźnie lubi migać się od roboty i doprawdy nie jest przepracowany.

Dlatego z jego buntu właściwie nic nie wynika. Nie jest to bunt, człowieka z samego dna przygniecionego pracą ponad siły w warunkach uwłaczających ludzkiej godności. Nie wygląda też na bunt egzystencjalny. W imię czego więc buntuje się bohater, o co walczy? Na to pytanie spektakl nie daje odpowiedzi. Rzeczywistość została w nim przedstawiona w sposób za mało drapieżny, aby to umotywować. W zakończeniu machina kuchni toczy się dalej, tylko odszedł z niej Peter. Że niby to jest życie? No i co z tego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji