Puchowa miękkość
W porządnych, mieszczańskich domach był niegdyś zwyczaj, iż dziewczyna wychodząca za mąż musiała otrzymać wiano. Oprócz wielu niezbędnych do urządzenia nowego domu drobiazgów w nawet najskromniejszym posagu obowiązkowo znajdowała się puchowa kołdra i poduszka. Pamiętam je z domu mojej babci. Żadna, nawet najbardziej ekologiczna i antyalergiczna kołdra nie zastąpi miękkiego puchu, w który można było się zapaść, by słodko tracić czas.
W "Caliguli" - przedstawieniu Andrzeja Dziuka z Teatru Witkacego scenę stanowi taka właśnie okrągła poducha, w którą zapadają się aktorzy. To właśnie tu Caligula wydaje okrutne wyroki, szydzi z otaczających go, wystraszonych śmiertelnie patrycjuszy, którzy przez swoje tchórzostwo są aż śmieszni. To tu kocha się z próbującą zrozumieć go Caesonią (niezwykle cielesna Joanna Banasik), którą zresztą też odrzuci.
Bo Caligula, po śmierci swojej siostry-kochanki Drusilli, postanowił dosięgnąć tego, co niemożliwe. Odnaleźć księżyc, szczęście i władzę nad światem, bo nad ludźmi już ją ma. W swoim opętaniu pogrąża się do tego stopnia, iż wcześniej cenione wartości, takie jak sztuka czy miłość przestają dla niego istnieć, zmieniając się w bezsensowne okrucieństwo. Grający rzymskiego władcę Krzysztof Łakomik na szczęście nie pokazuje kompletnego wariata, co zdarzało mi się już widywać, oglądając inne inscenizacje "Caliguli". Bohater Łakomika - wbrew temu co mówi i czyni - wie dokładnie, o co mu chodzi, nawet gdy wbrew logice zaczyna odgrywać transwestytę, tańczącego swój dziwny, erotyczny taniec.
Grozę jego pragnień potęguje fantastyczna, niepokojąca muzyka Tomasza Stańki oraz klaustrofobiczna, zanurzona w szarościach dekoracja Jerzego Skarżyńskiego. To m. in. scenograf sprawił, że obłędny eksperyment Caliguli zaczyna dotyczyć nas tu i teraz. Widzowie bowiem siedzą na ustawionych, jak w starożytnym teatrze, wokół okręgu sceny ławkach, owinięci nawiązującymi do epoki szalami, biorąc także udział w ośmieszającym konkursie poetyckim.
Bo Andrzej Dziuk chce nas poruszyć, wstrząsnąć, zadając najprostsze pytania. Jak mawiała moja babcia, otulając nas puchowymi kołdrami, nie ma nic trudniejszego niż odpowiedzi na podstawowe, najprostsze pytania. I wie o tym reżyser z Zakopanego, który jednak często gubi się w tej prostocie. Zamiast kazać aktorom powściągnąć emocje i miękko zanurzyć się w scenicznym puchu, nie wiadomo dlaczego pozwala im krzyczeć i tarzać się, co psuje efekt nieźle pomyślanego przedstawienia.