Artykuły

Jest taki teatr

Jest taki teatr, który w niczym nie przypomina ciężkich i biurokraty­cznych instytucji, z jakimi zwy­kle mamy do czynienia. Nie ma w nim oddzielnych szufladek, sztywnych podziałów na kompetencje, rozwiniętej do absurdu administracji. Cały zespół liczy zaledwie kilkanaście osób. I praktycznie wszyscy wszystko robią w zależności od potrzeby danej chwili. Nie ma pracowni krawieckiej, szewskiej, stolarskiej, fryzjerów ani woźnych, bileterek i szatniarek. Kiedy trzeba uszyć kostiumy do nowego spektaklu wszys­cy pomagają w zdobyciu odpowiednich materiałów i zrobieniu z nich, co trzeba: aktorzy, ich rodziny, znajomi i przyjaciele i rozrastająca się z każ­dym dniem miejscowa grupa sympa­tyków teatru, która zaczyna już być dumna, że ma to, czego nie miała, a mieć powinna.

Teatr ten powstał dwa lata temu. Cicho, bez wielkiego rozgłosu w mass­mediach. Zaczął pracować od początku tak, jakby tu był od lat, zawsze. Stworzył go Andrzej Dziuk, który w 1984 r. przybył z Krakowa do Zakopa­nego z garstką swoich przyjaciół, ab­solwentów krakowskiej PWST. Było ich na początku dziewięciu i postano­wili udowodnić sobie i innym, że stać ich na robienie teatru. Bez dotacja pań­stwowych, bez odpowiedniego budyn­ku, bez mieszkań dla aktorów. Ktoś rozsądny mógłby to uznać za szaleństwo. Ale tylko szaleni mogą w tej rzeczywistości jeszcze coś zdziałać. Poruszyć ją i zmienić. W rzeczywistości , w której nikomu nic się nie chce, bo albo to, co się robi nie ma perspek­tyw i nie warto się trudzić, albo nie ma z kim tego robić, a w pojedynkę się przegrywa.

W ciągu dwu lat dali osiem pre­mier, więcej niż niejeden renomowa­ny w Polsce teatr, pracujący w wa­runkach, jeśli nie komfortu, to stabi­lizacji, mający wszystko, co potrzeba lub przynajmniej to, co niezbędne. Po­czątek był nieobiecujący. Nie mieli sali, gdzie mogliby przygotować przed­stawienie. Zgodzili się na egzystencję koczowników, choć pewnie nie bez wahań? Mogli przecież wybrać któ­ryś z istniejących teatrów i wieść w nim życie spokojne, bez szarpaniny i ryzyka. A jednak wybrali to, co nie­pewne wiedzeni instynktem intuicji, pragnieniem budowania wspólnoty, rodziny teatralnej. Nie zespołu robo­czego, ale rodziny. Zespół mogą two­rzyć ludzie przypadkowi, nie powiąza­ni żadną ideą czy programem. Rodzi­nę tworzy wspólna wola chcenia i ze­spolone działanie. Nie wiem, jakich użyli argumentów, aby przekonać Urząd Miasta i Gminy Tatrzańskiej o celowości powołania teatru w tej "letniej" i "zimowej" stolicy Polski? Ale musiały to być argumenty o du­żej sile perswazji, że uległ im nawet Urząd, z natury nieskory do podejmo­wania decyzji obciążających jego bud­żet. Kiedy mieli to już poza sobą, przekazano im salą widowiskową i kil­ka sąsiadujących z nią pomieszczeń w profilaktycznym Domu Zdrowia przy ul. Chramcówki 15.

Pierwszym przedstawieniem, które przygotowali byli "Pragmatyści". Wy­bór patrona, któremu dedykowali swą nazwę: "Teatr im. Stanisława Ignace­go Witkiewicza" zobowiązywał ich po­niekąd do takiego początku. Po "Pragmatystach" był jeszcze jeden Witka­cy "Autoparodia" - "niesmaczny góralski-ceperski skecz" - jak nazwał go autor scenariusza i reżyser Andrzej Dziuk - pozszywany z różnych tek­stów: "Negatywu szkicu", "Romansu schizofrenika", "Redemptoarów" i wierszy. Witkacy - okolicznościowy, zrobiony na setną rocznice urodzin pisarza, ale bez bombastycznego zadęcia, zrywający radykalnie z konwencją nudnego i jałowego jubileatyzmu, który się tak rozpanoszył w obyczaju PRL-u. "Był to fajerwerk czy­stego humoru" - mówi mi ktoś, kto to oglądał. Humoru, który zjednoczył Zakopiańczyków z urodzenia i wybo­ru w jedną widownię: widownię ludzi rozbawionych, umiejących się śmiać z siebie, z własnych przywar i pojmu­jących, że teatr to nie tylko powaga życia, ale także zabawa, gra, radość improwizacji.

Po dwu Witkacych - w sezonie letnim 1985 była "Dziura" - spektakl zmontowany z utworów Słonimskiego i Tuwima - lekki, dowcipny, nie po­zbawiony jednak głębszych sensów, W grudniu 85 wystawiono "Życie jest snem" Calderona w reżyserii i sceno­grafii Andrzeja Dziuka. Ci, którzy je oglądali zapewniają mnie, że nie było gorsze od znakomitego przedstawienia Jerzego Jarockiego w Starym Teatrze, raczej żywsze, choć może nie miało tak błyskotliwych kreacji aktorskich, jak spektakl krakowski. W styczniu 86 odbyła się premiera "Benefisu" - li­ryczna ewokacja wielkich ról Ireny Solskiej, odtworzona na podstawie pa­miętnika aktorki i korespondencji. Po "Benefisie", w jednym roku trzy am­bitne inscenizacje: "Historia" Gombro­wicza, "Dr Faustus" Marlowe'a i "Wielki Teatr Świata'' Calderona - wspaniała literatura dramatyczna, wa­żne problemy egzystencjalne, moralne, metafizyczne. Nie zajmuję się bliżej dwoma pierwszymi, bo ich nie widzia­łem, ograniczam się więc do opisu tej ostatniej - która pozostawiła we mnie niezatarte wrażenie.

"Wielki Teatr Świata" należy do gatunku auto sacramental, wywodzą­cego się z tradycji teatru średniowie­cznego. W XVII wieku, w epoce baro­ku przeżywał on szczyt rozwoju, zwła­szcza w Hiszpanii. Calderon określał ten gatunek pojęciem "wierszowane kazanie". Istotnym jego składnikiem był element dydaktyczny. "Odstąp od złego. Czyń dobro". - jak znakomicie to pokazał Andrzej Dziuk w swojej inscenizacji Calderona sprowadzając ten cytat z "Psalmu 34" do refrenu semantycznego całego przedstawienia. Autorzy autos proponowali religijną wizję rzeczywistości, dokładniej: kato­licki pogląd na świat i od tego poglądu ściśle uzależniony model życia: życia etycznego. I do tej wizji i do tego modelu chcieli widza przekonać. Patrząc na "Wielki Teatr Świata" Calderona, już po jego polskiej pra­premierze, trzeba powiedzieć, że wpro­wadzenie tego utworu do repertuaru młodej sceny zakopiańskiej wiązało się z niejakim ryzykiem. Przedsięwzię­cie mogło się zakończyć wielką klapą. Widz wychowany na teatrze werystycznym czy naturalistycznym - a ten typ widowiska jest u nas wciąż dominu­jący - mógł ten spektakl odrzucić, zbuntować się przeciwko niemu lub pozostać wobec niego bezradny, nie znajdując do niego właściwego klucza. Andrzej Dziuk - reżyser przedstawie­nia, ryzyko to podjął świadomie, ma­jąc do dyspozycji świetny przekład Leszka Białego. Udało mu się udo­wodnić na pewno jedno, że konwen­cja teatru misteryjnego i moralitetowego odpowiednio odświeżona, może być nośna artystycznie i dziś, pobu­dzając widownię do refleksji nie tyle nad tym, co się rozgrywa na scenie, ile nad tym, co się dzieje w środku widza, w nas. W jakimś dziwnym na­stroju słuchamy tej alegorycznej przy­powieści o życiu i śmierci, mądrości i głupocie, cnocie i występku, pysze i roztropności, nadziei i rozpaczy, egzystencji uwięzionej całkowicie w biologii i ponad nią się wznoszącej, wolnej w wolności czynienia dobra - jakbyśmy wszystko to na nowo od­krywali. Jest u Calderona porządek moralny, środowisko metafizyczne war­tości, za którym tęsknimy świadomie czy nieświadomie przekarmieni teksta­mi, które ten ład w nas naruszyły lub całkowicie go zburzyły, wmawiając nam, że jesteśmy tylko igraszką ko­nieczności historycznych, ślepych sił kosmosu i mrocznych instynktów w nas zamieszkałych. Reżyser "Wielkiego Teatru Świata" na scenie zakopiańskiej proponuje nam coś bardzo niezwykłe­go: lekcję trzeźwości w spojrzeniu na człowieka. Lekcję przez przywołanie zasad, norm światopoglądów i wiar utraconych. Zabieg to bardzo oczyszcza­jący i prostujący nas moralnie.

To wszystko, co tu notuję wiąże się zapewne z bardzo subiektywnym od­biorem tego przedstawienia. Dukt my­śli dla kogoś drugiego może być cał­kiem inny. I można się spierać, który jest uzasadniony, a który nie. Teatr odbieramy nie tylko przez to, co w nim znajdujemy, ale także i przez to, co z siebie w niego wnosimy.

Nie do zakwestionowania jest jedno: uroda teatralna tego widowiska, osią­gnięta przez przywołanie konwencji teatru misteryjnego. Znakomity po­mysł inscenizacyjny, by rozegrać głów­ny trzon przedstawienia na wozach, które zgrupowane są wzdłuż ściany w jednym ciągu. Kostiumy i dekoracje projektu Tadeusza Brzozowskiego, bardzo wysmakowane pod względem kolorystycznym, z dyskretnie posta­wionym akcentem na groteskę. Po krótkim prologu, który rozgrywa się pośród widzów (scena znajduje się w środku widowni). Wjeżdża na salę pięć czarnych bud, szczelnie osłoniętych. Po chwili te małe prostokątne pudeł­ka pokazują swoje wnętrza. Każde posiada inną tonację kolorystyczną: jest szarość, złoto, purpura, róż, zieleń. Każdy z tych kolorów ma własną wartość symboliczną. Jest plastycz­nym skrótem w opisie ogólnej kondy­cji człowieka: kondycji śmiertelnej i przypadkowej. Fabuła spektaklu skła­da się z luźnych epizodów. Osoby, obrazy, efekty sceniczne traktowane są tu równorzędnie. Postaci zamknięte w ciasnej przestrzeni osobno odgrywają swoje role. Po kolei lub równocześnie, na ile to w teatrze jest możliwe. Wszystkie elementy przestrzeni sceni­cznej oraz działań aktorskich widoczne są dla publiczności. Bardzo mocno przez reżysera wyeksponowany został symultaniczny charakter widowiska. Rytm przepływu pojedynczych mono­logów, ruch, gest i mimika aktorów prowadzone są przez muzykę, która łączy i rozdziela obrazy sceniczne, wkracza w tekst. Tworzy nastrój. W spektaklu wykorzystano fragmenty "Uwag rzeczy ostatecznych..." księdza Baki, wybornie korespondujących z eschatologiczną nutą tekstu Calderona. Fragmenty te są śpiewane na tle akompaniamentu, muzycznego.

Bardzo ładna jest końcowa sekwen­cja przedstawienia, kiedy aktorzy, którzy odegrali swoje role, schodzą ze sceny. Świat w kostiumie kuglarza pozbawia ich kolorowych szmatek i teatralnych rekwizytów. W resztkach szarych trykotów, zrównani w swojej nagości, jakby jedna rodzina człowiecza, stają przerażeni u drzwi teatru, które są także drzwiami śmierci. Ta podwójność: konkretna i metaforyczna przewija się przez cały ciąg przed­stawienia.

Aktorstwo jest na miarę możliwości i pracy młodego zespołu. Skrupulatny recenzent mógłby trochę pogrymasić, ale nie chcę być skrupulatnym recen­zentem. Cieszy mnie to, co się udaje, a nie to, co nie wychodzi. Podobała mi się Marta Szmigielska jako Roz­tropność, obdarzona dużym talentem wokalnym, Krzysztof Najbor jako Bo­gacz - groteskowy w swej żarłoczno­ści życia, Piotr Sambor w roli Króla - bujający się na koniku wystruga­nym z drzewa, skopiowanym z jar­marcznej karuzeli, w słomianej koro­nie i ze słomianym berłem, królewskość bez majestatu, jakby wyszydzo­na. (Ileż tu olśniewających pomysłów scenografa - w doborze rekwizytów i kostiumu!) Karina Krzywicka jako Piękno, Piotr Dąbrowski jako Biedak, Andrzej Dziuk jak Autor, Krzysztof Łakomik jako Świat, Dorota Ficoń jako Prawo Łaski.

Tadeusz Brzozowski, którego spoty­kam w kuluarach teatru mówi z prze­jęciem, że tworzy się tu coś bardzo ważnego, pięknego, na naszych oczach spełnia się sen Witkacego o teatrze z prawdziwego zdarzenia w Zakopa­nem. Ten zespół się rozwija, idzie na­przód, każde następne przedstawienie jest lepsze, ciekawsze, artystycznie celniejsze od poprzedniego. Duszą i mózgiem tej wspólnoty teatralnej jest Andrzej Dziuk, który łączy w jednej osobie uprawnienia dyrektora, kierow­nika artystycznego, pierwszego reży­sera, scenografa, aktora, autora tek­stów. Człowiek pełen pomysłów, fan­tazji a przy tym ogromnie pracowity. Marzy mu się, aby "Wielki Teatr Świa­ta" zagrać w plenerze, w naturalnych dekoracjach pejzażu tatrzańskiego. Przyciasna sala teatralna jakby przydusiła jego możliwości inscenizacyjne. Brzozowski mówi, że w Dziuku spot­kały się inteligencja, wiedza i pasja. Pochłonięty całkowicie pracą w tea­trze, który stał się jego domem, rodzi­ną, najautentyczniejszą formą egzy­stencji, dzięki której urzeczywistnia się najpełniej.

Myliłby się więc Jan Kott, który ćwierć wieku temu pisał w "Przeglą­dzie Kulturalnym": "Ta śmieszna letnia czy zimowa stolica Polski miała i może jeszcze ma dziwną siłę przycią­gającą wariatów i sprzyjającą wszel­kiemu szaleństwu. Na swój sposób rozkłada niemal każdego, kto tu czę­ściej zagląda, a już wszystkich, któ­rzy tam osiedlili się na stałe. Rozkła­da ale i intensyfikuje. Stwarza pozo­ry rzeczywistego życia. Każdy tu przeżył swój dramat albo farsę mniej­szą lub większą". Intensyfikuje, ale nie rozkłada - wymownym przykła­dem Andrzej Dziuk i jego prężny młody zespół.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji