Artykuły

Opera, która dech zapiera

"Napój miłosny" w reż. Krzysztofa Nazara w Operze Nova na XVI Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Katarzyna Bogucka w Expressie Bydgoskim.

Znakomity reżyser urobił artystów dosłownie jak ciasto. Wyszła taka premiera, że palce lizać.

Zapachu jabłek - elementu scenografii - nie poczułam z powodu przeziębienia, ale wszystkimi innymi, poza powonieniem, zmysłami chłonęłam wspaniały "Napój miłosny".

Sobota była wielkim dniem Opery Nova. Otwarcie XVI Bydgoskiego Festiwalu Operowego to przecież spora dawka stresu, przede wszystkim dla dyrektora Macieja Figasa. W swoim powitaniu nie omieszkał wspomnieć o wszechobecnym kryzysie, który wymiata pieniądze także z teatralnych scen. Nam wymiótł "Diabły z Louden", ale uratowały się inne pozycje, także za sprawą dotacji prezydenta Dombrowicza.

- Mam nadzieję, że będzie mu doniesione, że bardzo mu dziękuję - mówił Maciej Figas do nieobecnego ojca miasta, który o tej samej porze świętował w filharmonii urodziny Bydgoszczy.

Kolejny stres przeżyła publika. Ten stres to... Maciej Figas. - A gdzie Pietras? - słyszałam stłumione szepty pań, które widok dyrektora z mikrofonem w dłoni pozbawił nadziei na spotkanie z ulubionym krasomówcą (uroczym mistrzem niedokończonych wątków). Jest. Sławomir Pietras. Okazało się, że Figas zrezygnował z wcześniejszego planu, by co pięć lat zmieniać prowadzącego festiwal.

Bydgoską premierę nazwać majstersztykiem, to za mało. Za "Napój miłosny", czyli jedną z najsłynniejszych oper Gaetano Donizettiego wziął się Krzysztof Nazar, wybitny reżyser, znany, między innymi, z realizacji "Króla Ubu" - to jego operowy debiut, rok 1993. Krzysztof Nazar na spotkaniu z mediami sprawia wrażenie wyluzowanego. Siedzi rozparty na krześle. Oczy mu się śmieją. Cały czas żuje gumę - jak zauważyłam, nawet podczas sobotniej premiery. Gdy pada nazwisko Stephana Dietricha, czyli scenografa "Napoju miłosnego", uśmiecha się półgębkiem, lekko złośliwie. Nazar miał ponoć wpływ dosłownie na wszystko, także na choreografię. Mówi się, że krzyczał na zespół. Pewność siebie, lekka kpina, szczypta cynizmu, pozorny luz... A efekt? Znakomite aktorstwo. Proszę Państwa, jeśli chcecie zobaczyć, jak plastyczna - dosłownie - potrafi być grupa ludzi, chórzystów, idźcie na "Napój miłosny". Patrząc na artystów, miałam wrażenie, że reżyser siedzi na widowni z konsolą w rękach i steruje ich gestami, ruchami: od małego palca stóp, aż do czubka głów bohaterów. On ich wyrzeźbił, rozruszał, tchnął w nich życie. Ciekawe, co powiedział do wykonawców w przerwie, gdy chyłkiem wpadł za kulisy ze szklaneczką, zdaje się wina, w ręce...

Nie ma nic nudniejszego niż statyczni artyści śpiewający partie. To zdaje się o operze myśli młodzież. Jej też mówię - idźcie na "Napój miłosny". Piękna jak Rita Hayworth Viktoria Vatutina (lekki, koloraturowy sopran), Nemorino - Pavlo Tolstoy, tenor, który z piątego rzędu sektora A przypomina Jamesa Deana. A jak śpiewa... Parę kochanków uzupełnia arcygenialny oszust Dul-camara, Bartłomiej Tomaka (takim typkom zawsze się wierzy), basujący, demoniczny szarlatan, któremu towarzyszy smakowita pielęgniarka i asystent, chyba najwyższy człowiek w operze. Grupa jeździ po scenie samochodem. Do kompletu pochwał dodaję dowódcę wojsk - Belcore, czyli Łukasza Golińskiego

Kostiumy z lat 50., pomysły komediowe, musicalowe, filmowe. Muzyka? Przecież to bel canto, więc jest wspaniała, zwłaszcza, że dyryguje wrażliwa Iwona Sowińska. Mojego zachwytu nie jest nawet w stanie zatrzeć wrażenie, że momentami artyści nie nadążali za orkiestrą. O czym jest "Napój miłosny"? Przekonajcie się Państwo osobiście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji