Artykuły

Byłem kim jesteś

W niedawnej ankiecie "Polityki" powieść Jerzego Andrzejewskiego "Popiół i diament" zdobyła laur najwyższy. Czytelnicy ogromną większością głosów uznali, że jest to najlepsza polska powieść napisana i wydana po II wojnie światowej.

Uznanie czytelników i krytyki zarazem, uznanie w innych krajach, gdyż "Popiół i diament" przełożono na wiele języków, decydują o jej szczególnej pozycji w polskiej literaturze.

"Popiół i diament" stał się łakomym kąskiem dla innych twórców. Pamiętamy wszyscy wyśmienity film Andrzeja Wajdy ze Zbigniewem Cybulskim w roli głównej. W latach następnych powstawały adaptacje teatralne, monodramy, scenariusze telewizyjne, słowem recepcja "Popiołu i diamentu" rozciągnęła się na wszystkie możliwe obszary, by za każdym razem święcić triumfy.

Roman Kordziński, autor adaptacji i reżyser pokazanego niedawno w Olsztynie przedstawienia ma poza sobą przeprowadzone kilkanaście lat temu doświadczenie. Wówczas sceniczna wersja "Popiołu i diamentu" miała wartość pracy pionierskiej na gruncie teatru. Obecnie teatralny byt "Popiołu i diamentu" trwa z większą niż kiedykolwiek intensywnością. W warszawskich "Rozmaitościach" wystawiono "Popiół i diament" w propozycji Andrzeja Marii Marczewskiego, w Opolu - Jana Błeszyńskiego, w Szczecinie - grano monodram, w Olsztynie - powrócił do podjętego wcześniej tematu Roman Kordziński.

Jak odczytać "Popiół i diament" na nowo, skoro mamy do czynienia z kanonem? Powieść osiągnęła z górą trzydzieści, lub niewiele mniej wydań, otrzymała wysokie nakłady, dysponują nią wszystkie biblioteki publiczne i większość biblioteczek domowych, jest obecna w bibliotekach szkolnych i w szkolnej lekturze, ale - i to jest najważniejsze - jest ciągle czytana. W takich warunkach Kordziński przyjął słusznie, że znająca pierwowzór literacki, a niekiedy wersję filmową, teatralna widownia domagać się będzie pokazania na scenie całej powieści, wszystkich, nieraz niesłychanie zawiłych wątków

Zadanie było karkołomne. Kordziński, cieszący się w świecie teatru dużym autorytetem i mający ważny dorobek reżyserski, rzucił na szalę całe swoje doświadczenie. Podejrzewam, że nie uporałby się z "Popiołem i diamentem" tak dobrze jak to uczynił, gdyby nie poznańskie doświadczenia. Tamten "Popiół i diament" przyjęty, jak pamiętam, różnie - wydał teraz o wiele bardziej doskonałą replikę. Wyjąwszy drobnostki, o które - jak przypuszczam - nie miałby pretensji do Kordzińskiego, gdyby żył, autor zachowane zostały wszystkie wątki powieści i wszystkie najważniejsze postaci. Niekiedy adaptacja łączy postaci drugoplanowe w jedno. Przykładem może tu być restaurator Słomka, będący zarazem powieściowym Kotowiczem. Połączenie to nie razi. Koncepcja postaci jest klarowna i zrozumiała. Słomka w wersji Kordzińskiego pełni o wiele ważniejsze funkcje, niż chciał Andrzejewski. Jest świadkiem wydarzeń a równocześnie ich tłem, jest inspiratorem różnych działań ale także komentatorom następstw toczącej się wartko akcji Stefan Kąkol, który dotąd nie miał okazji, by w pełni zademonstrować swoje umiejętności, okazję tę właśnie otrzymał. Niestety, nie potrafił jej wykorzystać. Zabrakło mu wyraźnie odwagi, co niekorzystnie zaciążyło na kształcie całego przedstawienia.

Doskonała scenografia Jacka Zagajewskiego wiele spraw wyjaśnia i ułatwia. Na obrotowej scenie, podzielonej na trzy wzajemnie infiltrujące się sektory, toczy się akcja przedstawienia. Ten genialny i prosty zarazem pomysł dowodzi raz jeszcze, że w prostocie siła. Wielkie obrotowe drzwi stają się nie tylko rekwizytem, ale także elementem dramatu. Równie mocno przemawia ułożony z żarówek i powtarzany wielokroć, podzielony na dwie części napis informujący o nazwie hotelu: "Mono-pol, Mono-pol, Mono-pol". Ileż można i jakich odnaleźć w tym prostym pomyśle znaczeń?

Jacek Zagajewski ma poza sobą kilka ciekawych opraw scenicznych. Scenografia do "Popiołu i diamentu" dowodzi, że jest on artystą wciąż rozwijającym się.

Sekretarz Szczuka w interpretacji Władysława Jeżewskiego nadał wersji Kordzińskiego tych znaczeń, o które chodziło Jerzemu Andrzejewskiemu. Szczuka Jeżewskiego nie jest postacią jednoznaczną, przeciwnie, jest to Szczuka, który ma wiele wątpliwości, wyjąwszy cel najważniejszy: nową Polskę, dla której jest gotów na wszystko. Jest przy tym przykładem człowieka ideowego, zdeterminowanego komunisty. Szczuka to kolejna, świetna rola Władysława Jeżewskiego w olsztyńskim teatrze.

Na biegunie przeciwległym stoi inny ideowiec, Maciek Chełmicki w interpretacji Dariusza Darewicza. Młody aktor nie bacząc na legendę wiążącą się z postacią Maćka,a stworzoną przez Zbigniewa Cybulskiego, znalazł własny klucz do tej roli. Jest przede wszystkim o wiele mniej niż Cybulski demoniczny, jest młodym, nie pozbawionym kompleksów i wątpliwości chłopcem, któremu nie dano wyboru.

Stąd do symbolu urasta scena finałowa. Chełmicki strzela do Szczuki, po czym - tak jak w powieści - obejmuje go. po czym słychać serię z pepeszy i obydwaj padają. I Szczuka, i Chełmicki umierają objąwszy się wprzódy, umierają w samotności. Niewielką, ale dobrze przemyślaną i świetnie zagraną rolą był Andrzej Kossecki w propozycji Zbigniewa Borka, typowy przedstawiciel polskiego romantyzmu, który - choć w głębi duszy nie przekonany - gotów jest sprawie poświęcić wszystko. Kossecki rozumiejąc rozterki Chełmickiego, które pogłębiła tylko miłość do Krystyny (Halina Ziembińska) zgadza się zwolnić kolegę, czy - używając terminu wojskowego - zdemobilizować go nawet natychmiast, lecz w takim przypadku będzie musiał sam wypełnić określone przez Wagę (Tadeusz Madeja) zadanie, to znaczy zastrzelić Szczukę. Na to jednak Maciek nie chce przystać. Wykonanie wyroku na Szczuce ma być jego ostatnią akcją w konspiracji.

Zmieniającym się wciąż scenom towarzyszy przejmująca muzyka Tadeusza Woźniaka. Spełnia ona w przedstawieniu role bardzo istotną zwracając uwagę na te fragmenty akcji, które w powodzi wydarzeń mogłyby uwadze widzów umknąć, a które są ważne.

Głęboko tragiczną postać sędziego Antoniego Kosseckiego tworzył Stanisław Siekierski. Jego pełne lęku i wewnętrznego niepokoju reakcje w rozmowie z Podgórskim (Krzysztof Bień) znajdą uzasadnienie w jednej z ostatnich scen. Kossecki niczym bohater Witkacego pojawi się wśród zastygłych w dziwacznych nieraz pozach bohaterów "Popiołu i diamentu". Logika tych zdarzeń jest prosta: gdyby nie było wojny, nie byłoby w Polsce Niemców, gdyby nie było Niemców nie byłoby Gross-Rosen, gdyby nie było Gross-Rosen nie byłoby sztubowego Rybickiego, gdyby nie było sztubowego Rybickiego Kossecki pozostałby przyzwoitym człowiekiem. Tenże Kossecki jednak na pytanie Podgórskiego, jaki wydałby wyrok na kogoś, kto załamał się w obozie, odpowiedział: skazałbym, oddzielając wyraźnie powinność sędziego od słabości ludzkiej. Wieloznaczna to, nie tylko pod presją zdemaskowania przez Szczukę, postać. Tak właśnie, jak to miało miejsce z Kosseckim, deprawowała wojna ludzi.

Innym, zresztą koszmarnym przykładem deprawacji, jest Jurek Szretter w interpretacji Jacka Lecznara. To głęboko dojrzała i świetnie zagrana rola. Jej wypreparowanie przydało sztuce nowego wątku. Wspaniale zagrała epizodyczną rolę Jurgieluszki Hanna Wolicka. Również Andrzej Jurczak Jako Pieniążek dał w kilku zaledwie scenach, w jakich wystąpił, prawdziwy popis mądrego, oszczędnego aktorstwa.

Przedstawiając arystokrację Kordziński poszedł dalej jeszcze niż Andrzejewski. Jego Puciatyccy (Krzysztof Ziembiński i Danuta Markiewicz), Staniewiczowa (Anna Lipnicka) i Teleżyński (Piotr Szaliński) to żałosne karykatury swojej klasy. Równie karykaturalnych wymiarów nabrała rola majora Wrony w propozycji Jana Niemaszka. W tej samej, bądź przylegającej konwencji powstały role Drewnowskiego (Jerzy Lipnicko, Świeckiego (Zenon Jakubiec), Pawlickiego (Zbigniew Kaczmarek), Kelnera (Mirosław Łoszewski), Seiferta (Jarosław Bordziuk), Kochańskiej (Krystyna Jędrys), Lewickiej (Ewa Nizik) i Kotowicza (Artur Steranko).

Nie ze wszystkimi propozycjami można się zgodzić. Na przykład Lewicka była zbyt emfatyczna i przez to mniej prawdziwa, Seifert zbyt zniewieściały i przez to nie śmieszny, Wrona zbyt prostacki i przez to za mało posępny.

Skromnym, acz zdecydowanym Kalickim był Ryszard Machowski, uległą Rozalią Halina Lubaczewska, buntującą się Szretterową Joanna Biesiada. Słowem w "Popiele i diamencie" wystąpił niemal cały zespół Teatru im. Stefana Jaracza. W bieżącym sezonie po "Weselu" i "Kolędnikach" była to trzecia wielka realizacja teatralna. "Popiół i diament" jest, jak dotąd, najlepszym przedstawieniem bieżącego sezonu. W tych kategoriach inscenizacja ta jest pierwszym sukcesem artystycznym dyrekcji Krzysztofa Ziembińskiego.

Do wieloznacznej, niekiedy zaskakującej interpretacji powieści przyczyniła się także ciekawa choreografia Jerzego Stępniaka, a szczególnie sceny zbiorowe. Sceny to warte finału, a finał przecież nastąpił znacznie później i zdumiał nas czystością teatralnego wyrazu oraz godna klasycznego symbolizmu siłą przekonywania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji