Artykuły

Łomnicki i inni (fragm.)

DLA PUBLICZNOŚCI przeznaczo­no kilka ostatnich rzędów fote­li; niewielka widownia siedzi, można by rzec, przytulona do tylnej ściany sali Teatru Dramatycznego. Przed oczami widzów najpierw szere­gi pustych, martwych krzeseł, później kanał orkiestrowy spięty zgrabnymi mostkami. Dalej olbrzymia scena wy­bebeszona aż do odrapanego muru za­mykającego całą przestrzeń. W murze drzwi - malutkie, zwyczajne. Gdy i one się otworzą, za nimi będzie jeszcze jedno wnętrze, rodzaj przedsionka, po­tem wielkie okno i wreszcie, na naj­odleglejszym planie, krzewy zieleńca z wokół teatralnego placu. Zaiste do "wielkich powietrznych przestrzeni" muszą przyzwyczaić się zaskoczeni wi­dzowie, zanim zjawi się naprzeciw nich TADEUSZ ŁOMNICKI, by przedstawić historię aktora Feuerbacha.

Sztuka zachodnioniemieckiego dramatopisarza Tankreda Dorsta "Ja, Feu­erbach", to dwuznaczny, przewrotny hołd składany magii sceny, bogactwu teatralnych światów. Hołd przewrotny, albowiem bohater tytułowy zatarł gra­nicę dzielącą aktora od szaleńca; jest obłąkanym więźniem świata sceny. Je­go osobowość rozpłynęła się gdzieś, w pogoni za absolutem aktorstwa; za zdo­bycie wyżyn kunsztu zapłacił dezinte­gracją własnej jaźni. Teatr wciąż ssie z niego całą duszę, a jednocześnie ży­cie bez teatru to dlań tortura nie do wytrzymania. Za prawo powrotu na scenę nieszczęsny Feuerbach gotów jest na każde upokorzenie. Choćby tak drastyczne, jak to przesłuchanie - swoisty egzamin zawodowy przed aro­ganckim asystentem reżysera; przesłu­chanie, które przekształca się w monolog-rzekę, które stanowi sytuacyjny punkt wyjścia spektaklu.

Pomysł dramaturgiczny Dorsta wy­daje się ciekawy; pisarzowi zbrakło jednak trochę inwencji, by go wypeł­nić do końca; historia Feuerbacha jest nieco "dziurawa", są tam miejsca pu­ste, wtórne, nużące. Łomnicki, wielo­rako wzbogaca przedstawienie. Nasy­ca je własną, nieporównaną maestrią, choćby w sekwencji kazania dla ptaków z "Kwiatków świętego Francisz­ka": widz widzi chmarę nieistnie­jących ptaków, rozumie sens mo­nologu mówionego po starowłosku i zaczyna się zastanawiać, czy sam nie popadł w obłęd. To najprawdziwsza magia. Łomnicki potrafi posunąć się aż pod granicę ekshibicjonizmu, gdy wypełnia popisy Feuerbacha urywkami własnych, niegdysiejszych kreacji. A nade wszystko główny wykonawca za­razem reżyser, partnerem swego mo­nologu czyni cały gmach teatralny. Gdzieś za plecami aktora pozornie w nieskoordynowany sposób zapalają się i gasną reflektory, rusza i staje obrotówka, opada kurtynka, rząd milczą­cych mężczyzn niesie zwinięty hory­zont. Przebiega czarny pies. Śmieszna, chaplinowata kobieta stoi nieruchomo na środku sceny (Ryszarda Hanin wie, jak stojąc bez słowa i ruchu, samą sylwetką przykuć uwagę widowni). Ol­brzymie teatralne przestwory zaaran­żowane pięknie i tajemniczo przez Aleksandrę Semenowicz ożywają i po­dejmują bezsłowny dialog z aktorem-szaleńcem przypisanym do nich bez reszty.

Piękna i wysmakowana etiuda te­atralna. Należałaby oglądać ją w peł­nym spokoju ducha, w skupieniu i cierpliwie sledząc, jak gra wielki ak­tor i jak akompaniuje mu cały teatr. Tylko czy nas stać na teką równowagę ducha, na to, by wyłączyć niepokój obecny wciąż i wszędzie i pogrążyć się w magię teatru? Czy nas stać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji