Artykuły

Pamiętnik współczesny

Pani, która mnie kiedyś, ach jak dawno temu, uczyła sposobem domowym francuskiego - uwielbiała Rostanda. Pani była cała sprzed tamtej wojny, cała to znaczy we wszystkich swoich upodobaniach estetycznych i literackich miłościach kierowała się magiczną datą wojny. Edmond Rostand urodzony w roku 1868 zmarł dokładnie w roku 1918. Premiery dwu jego najgłośniejszych sztuk przypadły na lata młodości mojej madame. "Cyrano de Bagerac" został napisany w r. 1897 zaś ,,Orlątko" w 1900 roku. Wszystko się przeto zgadzało. Rostand nie zhańbił się życiem apres quatorze, te cztery lata można mu było jakoś wybaczyć (z powodu wojny) natomiast we wspomnieniach madame pojawienie się najgłośniejszych dzieł poetyckich Rostanda sprzęgło się nierozłącznie z latami jej młodości.

Ofiarą tych literackich amorów, w swoim czasie nienawidzonej, kochanej teraz tak francuzicy padło moje dzieciństwo sponiewierane wkuwaniem na pamięć co celniejszych fragmentów "Cyrana" i "Orlątka". Tak się jednak dziwnie złożyło, że żadnej sztuki Rostanda na scenie nigdy nie oglądałem. Prawdę mówiąc nie było mi to do niczego potrzebne. Los uchronił mnie do zostania krytykiem teatralnym, toteż chodzę tam jedynie dla przyjemności. Jeśli czasem coś piszę o teatrze to też con amore, bez jakichkolwiek konieczności. Jak mi coś zrobi przyjemność, albo zdenerwuje, notuję te wrażenia w Pamiętniku. Mam zresztą swoje ulubione teatry, do których chodzę często choć są oddalone od Warszawy i takie, w których bywam rzadko, albo nigdy, choć je mam pod nosem. W Teatrze Polskim w Warszawie bywam właściwie bardzo rzadko, gdyż to co się tam dzieje nie budzi mojego szczególnego zaciekawienia. Ernesta Brylla uwielbiam jako postać i jako wybitnego poetę lirycznego. Natomiast jego śpiewogry i dramaty nic mi nie mówią. Teatr Polski wystawia głównie takie właśnie potężne brylloty. Nic tam więc po mnie. Nie znaczy to, że nie lubię tego teatru. Wręcz przeciwnie. Uważam, że w czasach kiedy każdy sili się na różne dziwactwa, kiedy toczy się zacięty spór o to czy teatr ma być przybytkiem reżysera czy aktora, ktoś, kto postanawia, że teatr jego będzie przybytkiem publiczności zasługuje na najwyższy szacunek. Złośliwcy wprawdzie twierdzą, że jest to teatr największych paradoksów w całym kraju, bo oto prawie na początku wieku dwudziestego pierwszego gra się tam nadal, jak w wieku dziewiętnastym, to znaczy kilka wybitnych postaci otacza szary tłum sceniczny, a ponadto drwi się, że w centrum stolicy, w jej prawie geometrycznym środku, prosperuje jak gdyby nigdy nic, teatr prawdziwie prowincjonalny, któremu obce są ambicje reformatorskie, a wystarcza pełna zawsze widownia. Jak się tym zarzutom lepiej przyjrzeć, to widać, że tyleż jest w nich pochwał co i nagan. Dość zatem o tym.

Wiadomość, że w Polskim wystawiają Rostanda zelektryzowała mnie. Krótko po premierze, z dużymi kłopotami, zdobyłem bilet i zasiadłem na widowni. Nie spodziewałem się po tym przedstawieniu niczego dobrego, bo pomiędzy francuskim pisarzem i polską widownią jest nieprzekraczalna bariera. Język. Rostand pisał francuszczyzną jubilersko-cukierniczą. Nie wiem czy jest to francuszczyzna najwyższej próby i jak ją oceniają sami Francuzi. Mnie teraz wydaje się ona czymś bardzo pięknym, ale mnie się już też wspomnienia młodości i dzieciństwa wtrącają do moich ocen estetycznych.

Tak czy owak nie da się na język polski przełożyć Rostanda, gdyż nie ma u nas odpowiednika dla języka jakim pisał francuski poeta. Trzeba by chyba Słowackiego skrzyżować z Tuwimem i Brunonem Jasieńskim, i zostawić jeszcze babcię Konopnicką, najmilszą, która razem z Włodzimierzem Zagórskim dokonała granego w Teatrze Polskim przekładu - aby i tej mieszanki wyszło coś, co by przypominało Rostanda. Inaczej nic z tego. Ale jest jak jest i trzeba to co jest grać. Gra to przede wszystkim Krzysztof Chamiec. I gra pięknie, bardzo pięknie. Gra oczywiście co innego niż zamierzył Rostand. Cyrano grany po francusku, to tragiczny arlekin. Przypomnę o co chodzi w dramacie. Cyrano de Bergerac, postać jakoby zaczerpnięta z autentycznego życia, bo był kiedyś taki - dziarski zabijaka, oficer gaskońskich kadetów. Cyrano z miłości do Roksany zostaje opiekunem jej ukochanego bęcwała. Pisze za niego listy i naraża życie. Kiedy bęcwał wreszcie na wojnie ginie, a Roksana chroni się w klasztorze, by wspominać męża, Cyrano, którego zmorą jest arcybrzydki nos, przychodzi co tydzień bawić przez kilkanaście lat znudzoną życiem Roksanę, która dopiero w chwili jego śmierci spostrzega jak wszystko wyglądało naprawdę i kogo rzeczywiście kochała, kto pisał te cudowne listy.

W Teatrze Polskim reżyser i aktor podjęli mądrą decyzję: skoro nie ma tego języka z pianki i srebrnych nitek, jakim jest napisany w oryginale "Cyrano", skoro Chamiec ma już swoje lata, skoro wszystko czym dysponujemy jest o kilkaset kilogramów cięższe - niż gdyby to grali Francuzi, to trzeba zagrać zupełnie inaczej. I Chamiec gra swego Cyrana jakby na wzór Don Kichota. To zmienia całą sztukę. "Cyrano" przestaje być zgrabnym melodramatem. Staje się gorzką przypowieścią o tragicznej miłości.

Reszta zespołu towarzyszy Chamcowi poprawnie. Piękna jest młodziutka Laura Łączówna jako Roksana. Piękna, choć dobrze pod habitem ukryta Anna Nehrebecka, cudowne są kostiumy i wreszcie największa po roli Chamca a może rolę tę przewyższająca scenografia Mariana Kołodzieja. Jest to chyba w tej chwili najpotężniejszy nasz scenograf, o najbogatszej wyobraźni, o najciekawszych pomysłach. Jeśli ktoś nie lubi niczego w Teatrze Polskim, aktorów, autorów, reżyserów, to dekoracje do "Cyrana" zmuszą go, żeby ten teatr pokochał. Czegoś tak śmiesznego i dowcipnego jak dekoracja do sceny w paszteciarni, kiedy pojawia się "martwa natura" czyli monstrualna rzeźba symbolizująca uroki kuchni francuskiej, dawno na scenie nie widziałem.

Namawiam wszystkich gorąco na "Cyrana de Bergerac", namawiam na obejrzenie wielkiej roli Krzysztofa Chamca, namawiam na zachwycenie się dekoracjami Mariana Kołodzieja. Co bym tam zmienił? Dałbym scenom więcej baletowej doskonałości i lekkości. Spektakl toczy się ciężko, po polsku, bez francuskiej lekkości. W rytmie poloneza a nie gawota. Trochę narzekam, ale jednak zachwycił mnie wieczór w Teatrze Polskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji