Artykuły

Czas

Lupa, choć ciągle otacza się młodymi, musi mieć świadomość, że czasu nie da się oszukać - pisze w felietonie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

W minioną środę we Wrocławiu - dzięki festiwalowi towarzyszącemu uhonorowaniu Krystiana Lupy Europejską Nagrodą Teatralną - udało mi się wreszcie obejrzeć "Factory 2". Triumf Lupy prowokował do wspomnień, tym bardziej, że ponad trzydzieści lat wcześniej, właśnie we Wrocławiu, widziałem po raz pierwszy jego spektakl, przywiezioną z Jeleniej Góry inscenizację "Nadobniś i koczkodanów" Witkacego. Przed rozpoczęciem "Factory 2" słyszałem jak Alina Obidniak, która umożliwiła Lupie eksperymenty w jeleniogórskim teatrze, wyrażała obawy, czy wytrwa do końca ośmiogodzinnego przedstawienia. A na scenie w Andy'ego Warhola wcielał się Piotr Skiba, który w jeleniogórskich "Nadobnisiach" grał efeba Tarkwiniusza, jakby odpowiednik Erica Emersona Piotra Polaka.

W zdominowanym przez młodych aktorów Starego Teatru zespole "Factory 2" najdłużej jednak z Lupą współpracuje Iwona Bielska, bo była Zofią w pierwszej wersji "Nadobniś" zrealizowanej w krakowskiej PWST w styczniu 1977. Nieprzypadkowo w rozmowie telefonicznej z Warholem - wywołującej spazmatyczny śmiech widowni - jest ona starzejącą się Brigid Berlin, która nie umie zapanować nad pamiątkami z przeszłości, a lęka się, iż wszystkie odpadki wrzucone do muszli klozetowej nagle wypłyną. Ostentacyjne wizyty członków Fabryki w WC przypomniały mi zresztą komiczny epizod z krakowskiej realizacji Lupy ze stycznia 1978, "Iwony" Witolda Gombrowicza, w którym protagonistka była zawstydzona odgłosami dobiegającymi z toalety po jej wyjściu. W "Factory 2" Lupy będącym - jak słusznie zauważył Grzegorz Niziołek w "Anty-Jungu" - najbardziej osobistym wśród jego dzieł teatralnych, takich reminiscencji jest mnóstwo.

W odtwarzanej z nostalgią za czasami kontrkultury Fabryce Warhola odbijają się przecież również dzieje klanów powstających wokół Lupy w Krakowie czy w Jeleniej Górze, a wspominanych przez niego choćby w rozmowie z Katarzyną Bielas "Kwiaty we włosach", opublikowanej w ubiegłym roku w "Gazecie Wyborczej". Pierwszymi próbami przeniesienia na scenę doświadczeń zebranych w tych środowiskach były realizacje wczesnych dramatów Witkacego. Ulokowany na scenie fotel dentystyczny ewokuje więc jeleniogórską inscenizację "Pragmatystów" powstałą w 1981, a trzy lata później zaprezentowaną w Paryżu w politycznie skomplikowanych okolicznościach stanu wojennego. (We Wrocławiu spotkałem Zofię Bajno, która grała w tych "Pragmatystach" Mamalię.) Rozmowa Vivy Małgorzaty Hajewskiej z Andy'm pogrążonym we śnie na stoliku przy akompaniamencie arii operowej przypominała mi podobną scenę z "Marzycieli" Roberta Musila, której towarzyszyła jedna z melancholijnych pieśni Gustava Mahlera. A ten spektakl z 1987 ukazywał rozpad młodzieńczego klanu. Niezależnie od wygłaszanego przez Warhola przesłania "Factory 2" - apologii człowieka bezwstydnego odrzucającego ograniczenia narzucane przez martwe formy i reguły dotychczasowej kultury, w tym szczególnie homoseksualistów jako awangardy owego procesu - równie istotne w tej rozmowie jest roztrząsanie możliwości związku erotycznego kobiety i mężczyzny, którego pociąga chłopiec. Ten motyw - analizowany przeze mnie dziesięć lat temu w szkicu "Mistyczny most miłości" wydrukowanym w "Notatniku" - przewija się przez całą twórczość Lupy począwszy od "Nadobniś" z pełnymi napięć relacjami pomiędzy Zofią, Pandeuszem i Tarkwiniuszem oraz zawierającego elementy psychodramy "Przezroczystego pokoju" opartego na utworach Thomasa Manna i Hermanna Hessego. Wariant negatywny relacji rodzących się w takim trójkącie pojawił się w pierwszej części "Lunatyków" Hermanna Brocha, gdzie Elisabeth, Bertrand i Harry postanawiali w imię absolutnej miłości "nie-zobaczyć-się-nigdy-więcej". Natomiast zaślubiny Vivy w stroju męskim z Andy'm w kobiecej sukni to jakby sen o idealnym miłosnym związku przekraczającym ograniczenia seksualności.

W sekwencji "Coca-cola i śmierć" na pytanie, czy nie boi się starości, Candy Darling Krzysztofa Zawadzkiego odpowiada, że to dla niej zbyt odległa perspektywa. Jednak sześćdziesięciosześcioletni Lupa, choć ciągle otacza się młodymi aktorami i reżyserami, musi mieć świadomość, że czasu nie da się oszukać. Gdy w trakcie trzeciej części "Factory" przechodził z widowni na scenę, po raz pierwszy dostrzegłem w jego sylwetce cechy i ruchy starego mężczyzny.

P.S. Miesiąc temu w felietonie "Obowiązki" zżymałem się na recenzentów "Trylogii", którzy nie zadali sobie trudu, aby sprawdzić, czy powieści Henryka Sienkiewicza były wystawiane na scenach. Ale w rozmowie z Joanną Lichocką opublikowanej właśnie przez "Newsweek" również Jan Klata utrzymuje, że "przez 120 lat nikomu nawet do głowy nie przyszło, żeby Trylogia znalazła się w teatrze". Nie mam pretensji do Klaty, że nie orientuje się w dziejach scenicznych "Trylogii" zapoczątkowanych 124 lata temu w krakowskim teatrze, bo to nie jego domena, tylko raczej dramaturga. Bulwersuje mnie jednak, że w dziale literackim Starego Teatru w Krakowie nie ma obecnie osoby potrafiącej dotrzeć do odpowiednich książek albo przynajmniej poprosić o konsultację historyków z Uniwersytetu Jagiellońskiego, żeby uprzytomnić reżyserowi wcześniejsze realizacje klasycznych utworów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji