Artykuły

Demon z przełomu wieków

W Teatrze Rozmaitości odbyła się premiera "Demona ziemi" (1895) dramatu antymieszczańskiego (tworzącego dylogię z "Puszką Pandory") autorstwa Franka Wedekinda niemieckiego dramaturga przełomu wieków, bardzo kontrowersyjnego w swym czasie, zakazanego później przez hitlerowską cenzurę. W jego sztukach, stojących często na pograniczu farsy i groteski, instynkty walczą z konwenansem, erotyzm z zakłamaniem, koncepcja świata wiele ma wspólnego z nietzscheanizmem, a wszystko razem skierowane jest przeciwko mieszczaństwu, jako sposobowi na życie.

Przedstawienie to jest tym bardziej interesujące, że reżyserował je zachodnioniemiecki reżyser Karft-Alexander, dyrektor Teatru Miejskiego w Furth, w latach pięćdziesiątych w Zurychu współpracownik Maxa Frischa i Friedricha Durrenmatta. Zastosował on tu świadome chyba pomieszanie konwencji dramatu z farsą groteskową, z tragifarsą.

Osią spektaklu jest kobieta fatalna, uosobienie metamorfozy, instynktu, którego żadne ramy nie stłumią, który rozsadzi wszelkie konwenanse. Lulu pochodzi z nizin. Zakazana miłość dra Schona, magnata prasowego, bossa komunikacji, wyciąga ją do salonów. Kochanek zapewnia jej dwa atrakcyjne małżeństwa: z radcą sanitarnym, który kończy apopleksją na widok jej zdrady i malarzem, który po ujawnieniu stosunku z Schonem - podrzyna sobie gardło brzytwą (za sceną). Wyrwanie się z objęć zaborczej Lulu nie udaje się jednak Schonowi - kolejnym mężem zostaje on sam. Całość kończy efektowna strzelanina, w której otoczona gronem kochanków Lulu uśmierca prasowego magnata.

Zgodnie z anonsem Dyrektora Cyrku (T. Grochoczyński) postaci wiążącej wszystkie akty i sugerującej przedstawienie wielkiej menażerii, gdzie zwierzętami są ludzie - sztuka stać się tu miała literaturą brukową i przez to uszlachetnić się do rangi artystycznej.

TAK skonstruowany dramat wymagał wyjątkowo starannej obsady, jako że godzenie konwencji bywa trudne. Nie wszystko wyszło. Kalina Jędrusik - odtwórczyni głównej roli - mimo niezaprzeczalnego przecież talentu i doświadczenia - nie udźwignęła roli. Nie udźwignęła choćby dlatego, że nie sposób grać dziewczyny dwudziestoletniej bez końca. Tego typu obsada - być może nie z winy aktorki - robi jej krzywdę. Czyż w "Rozmaitościach" nie ma młodych talentów? Podobnie z jej charakteryzacją odbijającą niezdrową bielą od reszty.

Równie nieprzekonywający był Andrzej Kopiczyński w roli Schona, po którym można się było spodziewać większego luzu, dystansu do odtwarzanej postaci - nie ulegającej tak wielkim przeobrażeniom jak Lulu. Prawdziwy koncert gry natomiast dał Janusz Paluszkiewicz w trudnej, zagadkowej roli Schigolcha - starego człowieka z przeszłości Lulu. Ojca? Kochanka? Stręczyciela? - nie wiemy. Jest ludyczny, naturalny, trywialny, filozoficzno--refleksyjny, taki, jakby różne, konwencje zawsze były jego żywiołem. Stara dobra szkoła.

Prawdziwą przyjemność sprawia też secesyjna, z samych jedynie pluszowych wiśniowych kotar złożona, prosta dekoracja Mariusza Chwedczuka i wspaniałe kostiumy Xymeny Zaniewskiej-Chwedczuk.

Mimo zastrzeżeń nowa propozycja "Rozmaitości" zasługuje na uwagę i choć nie zmusza do wysiłku intelektualnego i wewnętrznej refleksji - jest dobrą pozycją relaksową. Teatr przecież i relaksowi służyć powinien.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji