Artykuły

I że nie opuszczę cię aż do śmierci

"Ślubuję ci miłość i wierność" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

90 minut o zdradach i kochankach. "Ślubuję ci miłość i wierność" w Teatrze Horzycy diagnozuje niewierność, ukazując związek z punktu widzenia zdradzających.

Pisząc o zdradzie małżeńskiej, nietrudno o tanią epikę: opisy bycia "tą trzecią", usprawiedliwienia typu "to nie jest tak jak myślisz", obietnice "rzucę ją i będziemy razem", deklaracje "jestem z nią ze względu na dzieci". "Ślubuję ci miłość i wierność" - sztuka Jánosa Háya wystawiona w Teatrze Horzycy - korzysta z tych truizmów, tworząc z nich poruszającą opowieść o tym, jak mężczyźni i kobiety beztrosko ranią siebie.

Zdrada w przedstawieniu w reżyserii Iwony Kempy wydaje się codzienna i powszechna. Zakłócają ją jedynie proste dylematy: jak należy spełniać obowiązki małżeńskie, aby mąż niczego się nie domyślił i jednocześnie pozostać czystą wobec kochanka; jak postępować z wieloletnią partnerką, która przez nieformalny układ nie zdołała sobie ułożyć sobie życia; jak uniknąć wpadki podczas schadzki?

"Ślubuję ci miłość i wierność" diagnozuje zatem niewierność, ale nie odgaduje jej przyczyn i sensów, unika jakichkolwiek biologicznych i społecznych uzasadnień. Widzimy świat z punktu widzenia kata, a nie ofiary. Tylko raz tekst Háya wyłamuje się z tej ramy. Zdecydowanie najmocniejszą sceną jest pogrzeb młodego mężczyzny - przychodzi kochanka, której żona zmarłego stara się nie zauważać (podobny wątek pojawia się w "Nieznośnej lekkości bytu" Milana Kundery). Jedynie starsza kobieta uparcie dopytuje się, kim jest ta wysoka dziewczyna, której nikt z rodziny nie zna. "Jestem. Ja jestem" - krzyczy w końcu kochanka. To głośne i ostateczne wołanie osoby, której wszyscy odmawiali istnienia. Mężczyzna żył z nią potajemnie, żona nie ufała swoim podejrzeniom i wolała niczego się nie domyślać.

Háy i Kempa nie moralizują, nie przestrzegają, nie podają gotowej recepty na uratowanie małżeństwa. "Ślubuję ci miłość i wierność" to mimo wszystko przewrotna komedia, która z lekkością opowiada o najpoważniejszych sprawach między mężczyzną a kobietą. Nie ucieka w satyrę i karykaturę stosunków małżeńskich.

Kempa bez wątpienia ma rozpoznawalny styl swoich wypowiedzi teatralnych. Nigdy szczególnie bliskie nie były dla niej bogate widowiska. Skromne dekoracje w tej sztuce przypominają ledwie zainscenizowaną próbę czytaną albo seans terapii małżeńskiej. Małżonków nakazała przebrać w stroje nowożeńców: mężatki w biel, mężów w pełną galę. Tylko kochanki wyróżniają się kolorem. Nad wszystkim góruje zegar, który odlicza czas od początku przedstawienia. Spektakl - precyzyjny i rytmiczny - trwa równe 90 minut. Kempa słynie z szybkiego, niemal filmowego, montażu poszczególnych części swoich przedstawień. Tutaj jest podobnie. Poza tym, tak jak w większości swoich spektakli, sięgnęła po środki filmowe - widzimy starszą kobietę, która pokonując toruński most, wspomina swojego zmarłego na raka męża.

Reżyserka wyraźnie zaznaczyła podział na pierwszy i drugi plan. W tle widzimy subtelny metanarracyjny komunikat, który z innej strony każe nam patrzeć na relacje między postaciami. Małżonkowie siedzą blisko siebie, ale nic ich tak naprawdę nie łączy. Kierowani zazdrością powstrzymują partnerów od włączania się w kolejne sceny.

W finale słyszymy "All Is Full of Love" Bjoerk - piosenkę o wszechogarniającej i nieprzewidywalnej sile miłości. Czy rzeczywiście to uczucie, które z takim pietyzmem czcimy i wręcz fetyszyzujemy, należy obwiniać za zdradę? Ten spektakl nie podaje odpowiedzi. "Ślubuję ci miłość i wierność" łatwo zamienia się w osobistą wypowiedź o zdradzie i prywatnej apokalipsie, której scenariusz zawsze pisze się własną krwią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji