Artykuły

Arystofanes trąci myszką

Po adaptacji stockerową­skiego "Draculi" a później "Mojego wieku" wg pamiętników Ale­ksandra Wata, Marek Mokrowiecki sięgnął tym razem po staroattycką komedię Arystofanesa pt.: "Rycerze" (premiera 30 maja br. w Teatrze Studyj­nym). Rozpiętość teatralnych inspiracji reżysera jak widać dość duża. Łączy je jednak coś wpólnego, a mianowicie fakt, że wy­stawione są w Polsce po raz pierwszy co oznacza brak tra­dycji scenicznych, a tym samym pokusę nowatorstwa i oryginal­ności, częściej jednak ryzyka i pomyłek.

Ostatnia z adaptacji Mokrowieckiego niestety ilustruje to najpełniej. Już sam wybór Arystofanesowych "Rycerzy" wyda­je mi się mocno chybiony. Ani problematyka, ani walory dra­maturgiczne tego napisanego w 424 r. p.n.e. dzieła - w bardzo konkretnych okolicznościach i przez specyficznie doń nastawio­nego autora - nie kuszą dziś żadnymi szczególnymi rewela­cjami.

Jakże może być inaczej, sko­ro rzecz cała sprowadza Arysto-fanes do paszkwilu na przywód­cę ateńskich radykalnych de­mokratów - Kleona, dążącego za wszelką cenę do wojny ze Spartą. Nienawiść zagorzałego pacyfisty Arystofanesa podsuwa mu jak najmniej wyrafinowane sposoby prezentacji głównego bo­hatera dramatu, zwanego tu dla niepoznaki niewolnikiem Paflagonem (co po grecku oznacza "Bełkotanie"). Poznajemy Paflagona w momencie, gdy jego ry­wal i jeszcze większy kawał drania niejaki Kiełbaśnik po­dejmuje zwieńczoną powodze­niem próbę obalenia przywódcy zradykalizowanych demokratów. Obaj wykazują przy tym nieby­wały wprost kunszt w schlebia­niu Ludowi ich panu, nie oszczędzając sobie nawzajem nie­wybrednych wyzwisk, chamstwa, drobnych świństw i podstępów.

Nie ulega wątpliwości, że tak zarysowany konflikt mógł wy­wołać wśród publiczności świąt dionizyjskich zrozumiałe emocje, tym bardziej że bohaterowie mogli znajdować się na wido­wni. Gdy jednak przenieść spe­ktakl w czasie i przestrzeni do Teatru Studyjnego i pokazać publiczności, której obce są roz­terki wojen peloponeskich to pozostanie sam dramat, a raczej jego monotonna kompozycja oparta na ciągłych kłótniach dwóch demagogów.

Jeżeli nawet coś więcej (bo naturalnie pewnych odniesień do współczesności nie da się wy­kluczyć), to i tak dramat rozmi­ja się z dniem dzisiejszym a to, że sztuka o zwyrodnieniach ateńskiej demokracji wchodzi na afisz tuż przed wyborami, gdy­by aż tak dalece rzecz aktualizować, to jeszcze żaden argu­ment, być może tylko przypad­kowa zbieżność. Przedmiotem Arystofanesowej satyry jest jednak zupełnie inna rzeczywistość inne stosunki. Mechaniczne skojarzenia w tym wypadku grożą jeśli nie nieporozumie­niem to z pewnością uproszcze­niem.

Pozostaje więc nieszczególnie sceniczny dramat głównie z po­wodu wspomnianej nużącej kom­pozycji "urozmaicany" trudno strawnymi dla ucha odautorski­mi zwrotami do publiczności tu­dzież zupełnie pozbawionej lo­giki ale zgodnej z greckimi re­gularni przemianie nicponia Kiełbaśnika w szlachetnego dobro­czyńcę i odrodzeniu Luda. W tej sytuacji niezbędny wydaje się obok skrótów komentarz re­żysera, uzasadniający powód się­gnięcia po taki tekst. Najmo­cniej ów dystans widać w war­stwie zewnętrznej spektaklu: ró­żowe okularv na nosie odrodzo­nego Luda, zamiatanie śmieci, szukanie Kiełbaśnika wśród wi­dzów, wypuszczony balonik wspólny krępujący ruchy płaszcz bohaterów główny ele­ment scenografii Mariana Fisze­ra to jakby wyraz sceptycyzmu reżysera wobec przemiany bo­haterów, wiary w prawdziwą demokracje i trwałości zasad. Właściwie nic nowego ani od­krywczego, podobnie jak potę­gujące tylko antyiluzyjność i groteskowość choć także humor postaci: koturny, maski, czy nadnaturalnej wielkości palce wskazujące dłonie na patykach.

Na szczęście podratowali tro­chę spektakl aktorzy, zwłaszcza Mirosław Henke, którego zna­komita dykcja i uroczo bezcere­monialny sposób bycia zniewa­lał do słuchania i patrzenia. Mo­nologi Kiełbaśnika to bodaj je­dyny w tekście znakomicie wy­korzystany przez Henkego ma­teriał do zademonstrowania wa­chlarza środków ekspresji. Dzię­ki połączeniu dwóch ról: Luda i Niewolnika I w kreacji An­drzeja Jakubasa oraz Rycerzy i Sługi II zaprezentowanych przez Mariusza Siudzińskiego udało się Mokrowieckiemu stworzyć obu aktorom nie mniejsze pole do popisu. Ich fizyczna spra­wność i umiejętności instrumen­talne (muzyka Janusza Kohuta) potwierdziły tylko dobre rzemio­sło. Najbardziej papierowo wypadł Sławomir Olszewski, kre­ujący Paflagona. Może skrępo­wała nieco tego skądinąd bar­dzo dobrego aktora zbyt duża otoczka groteskowości i przeja­skrawień, jaką obciążył ją do­datkowo reżyser.

Sama gra aktorska to jednak za mało, by usprawiedliwiać nią niefortunne wybory repertuaro­we.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji