Artykuły

Gra pozorów

"Więź" w reż. Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu.

To było długie lata temu, a jednak obrazy z tego filmu natrętnie powracają. Szarość, brud, obezwładniające zimno. Więzienie w PRL jako wielka metafora Polski, zniewolonego kraju. Metafora, a jednocześnie porażający okrucieństwem konkret, od którego nie można było się uwolnić. To "Nadzór" Wiesława Saniewskiego. Ewa Błaszczyk [na zdjęciu] zagrała w nim wielką rolę więźniarki skazanej na dożywocie, która za kratami rodzi dziecko, aby się później z nim rozstać. Myślałem o tamtym filmie i roli, kiedy wchodziłem wysoko, na małą scenę Teatru Studio, żeby zobaczyć "Więź" i myślałem w trakcie przedstawienia. Ewa Błaszczyk - jakby te same krótkie włosy, podobny, ostro brzmiący głos, ta sama, ale jakże inna twarz. Ta twarz nie kłamie, na niej głębokie bruzdy wyorało życie. Taka twarz,- choć brutalnie to zabrzmi, to kapitał, atut każdej aktorki. Z taką twarzą można grać wiele różnych ról, choć nie zagra się jakiejś, nie przymierzając, Trędowatej. Warto mieć nadzieję, że dla tej świetnej aktorki właśnie zaczyna się nowy teatralny czas.

Pani zabiła pana

Wierzę w to, ale muszę napisać, że "Więź" to falstart. Z pozoru jest podobnie jak w "Nadzorze". Błaszczyk gra skazaną na dożywocie więźniarkę. Ponoć zabiła męża, który katował ją i jej córkę. A teraz właśnie ona odwiedza ją pierwszy raz, po 15 latach od chwili, kiedy zatrzasnęła się więzienna brama. Pragnie przypomnieć sobie, Dzieciństwo, przeszłość, kim jest. Odbudować relację z matką, choć tak naprawdę nigdy jej nie było. Tak zarysowany temat obiecuje wiele. Spektakl odważny i bolesny, ukazujący długą drogę wzajemnego poznawania się dwóch dorosłych już kobiet, rozdrapywania i zabliźniania dawnych ran. To także zapowiedź dwóch znakomitych aktorskich partii, takich, co w teatrze nie 2darzają się co drugie przedstawienie. Jednak nadzieje zostają niespełnione.

Jak z filmu klasy B

Sztuka Rony Munro nie jest tym, czym mogłaby być. "Więź" to rzecz powierzchowna i irytująco przegadana, raczej scenariusz amerykańskiego telewizyjnego filmu klasy B niż dramat wysokiej klasy. Co można było z tym zrobić, skoro już utwór miał trafić na scenę? Może reżyser Zbigniew Brzoza powinien ostrzej potraktować literacki materiał i ostro zabrać się do cięcia tekstu, aby emocje bohaterek stały się bardziej wyraźne i nie tonęły w powodzi pustej najczęściej gadaniny. A może należało narzucić samej inscenizacji odrębny, własny temat, niejako dopisać go do słabego tekstu i w tym kierunku poprowadzić aktorki. Nie wiem. W każdym razie tak się nie stało, więc w Teatrze Studio mamy tylko stereotyp jak z wspomnianego kina niższego sortu. Niby padają mocne słowa, niby bohaterki w bólach próbują się do siebie zbliżyć, niby wiemy, że ta gra w istocie idzie o ich życie. W tle jeszcze czai się nachalna publicystyka - teza o niesprawiedliwym wyroku i obietnica walki o uwolnienie matki, którą składa Josie (Agnieszka Grochowska). I jeszcze postacie drugiego planu - Strażniczka (Izabela Szela) i Strażnik (Aleksander Bednarz), czasem filozofujące, ukazujące tło więziennego życia. Wszystko jak w "sztuce dobrze skrojonej", na swoim miejscu, płynące gładko dawno wyżłobionym torem. Bez niespodzianek, bez prawdziwych przeżyć. I jeszcze tytuł polskiego tłumaczenia - "Więź", wskazujący na moralizujący wyciskacz łez. Może gdyby, jak w oryginale, zostało "Żelazo" ("Iron"), otworzyłoby to pole do nowych interpretacji. Sedno słabości sztuki i przedstawienia godzi w aktorów. Paradoksalnie w "Więzi" zapowiadającej wielkie role, nie ma na nie materiału. Ewa Błaszczyk zaczyna i kończy spektakl,

rytmicznie wymachując metalowym taboretem, ćwicząc ramiona. A pomiędzy tymi dwiema scenami jest jeden wielki krzyk. Rozpaczy? Może. Bezradności? Niewykluczone. Jednak wszystkie te emocje, być może zamierzone przez aktorkę, pozostawiają widza chłodnym. A krzyk staje się dowodem na jednowymiarowy portret bohaterki. To nie jest ta dziewczyna, za którą kiedyś zamykały się drzwi celi w "Nadzorze", tylko o 20 lat starsza. To rola rysowana tylko jedną, od początku łatwą do rozpoznania kreską. Rola pozbawiona odkryć i niespodzianek. Cieszy powrót Ewy Błaszczyk, ale wypada życzyć jej ciekawszych wyzwań, bo wobec słabej literatury jest bezradna.

Agnieszka Grochowska nadrabia słabości tekstu naturalnością. Niewdzięczne z pozoru zadanie podawania piłek będącej w centrum zdarzeń koleżance, pozwala jej pozostając z tyłu, prowadzić grę, w której nieco więcej jest subtelności, niuansów. Chociaż w istocie także i jej Rona Munro nie zrobiła żadnej przysługi. Josie to postać wycięta z papieru, zlepiona z obiegowych wyobrażeń scenarzystów na temat samotnych, z konieczności Twardych, młodych kobiet. Jedyne chwile, w których widać, że obie aktorki sprawdziłyby się świetnie, ale w innym teatrze, to te, kiedy milknie krzyk Ewy Błaszczyk i jest czas na ciszę. Wtedy warto patrzeć na ich twarze, bo jest na nich dziwne, trudne do nazwania oczekiwanie. Przedstawienie w Teatrze Studio staje się kroniką wzajemnego uzależniania się od siebie obu kobiet. Tyle udało się powiedzieć, reszta jest grą pozorów.

Rona Munro "Więź", reżyseria Zbigniew Brzoza, Teatr Studio w Warszawie, prapremiera 10 grudnia 2004 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji