Artykuły

Polska układanka

Kiedy Kazimierz Kutz przymierzał się swego czasu do objęcia dyrekcji Teatru Narodowego, właśnie "Kartoteka" Tadeusza Różewicza chciał otworzyć swój pierwszy sezon. Z dramatem tym bowiem wiązał nadzieję ukazania na scenie narodowej wizerunku naszej współczesności.

Kutz szefem Narodowego nie został i zamiast tego dał telewizyjną prapremierę "Kartoteki rozrzuconej". Po tym świetnym spektaklu mogło się wydawać, że wcześniejszy tekst "Kartoteki" utracił już swoją magiczną moc. Ale Kazimierz Kutz dowiódł, że i pierwsza wersja sztuki sprzed lat bez mała czterdziestu jest rów i je dojmująco aktualna, jak nowa lekcja sztuki, zakotwiczona w polskiej rzeczywistości lat 90.

Jego najnowsza premiera w Narodowym potwierdziła, że "Kartoteka" oparła się burzom dziejowym, co więcej: jej aktualność stała sir niemal krzycząca.

Po prapremierze "Kartoteki" w warszawskim Teatrze Dramatycznym (1960) Jan Kott zauważył, że "Różewicz napisał naprawdę tradycyjny dramat narodowy". W rzeczy samej dialogi Bohatera z widmami z przeszłości i teraźniejszości mogły przypominać dyskurs Konrada z maskami z "Wyzwolenia" Wyspiańskiego. Dzisiaj "Kartoteka" wygląda bardziej na komedię niż tragedię, przywodząc na myśl scenę w domu wariatów z "Kordiana".

Jest więc to komedia szczególnego rodzaju: pełna goryczy, szydercza, niepokojąca. W lustrze podstawionym przez Różewicza i Kutza przeglądamy się z lękiem i ze zdumieniem, zauważając, że czas się polskich wmówień i urazów nie ima, że mitologię kochamy nad wyraz, gotowi licytować się na martyrologiczne zasługi, że pozór chętnie bierzemy za prawdę, że widma podziałów z przeszłości nadal straszą i wyłażą ze wszystkich kątów, że sięgamy po wyświechtane slogany myśląc o tradycji, że nie potrafimy porozumieć się ani między sobą, ani z sąsiadami.

BOHATER LAT 90.

Bohater w tym spektaklu, jak chciał Różewicz, jest pokolenia wojennego, dramat traktuje o doświadczeniach jego generacji, o próbie odnalezienia się w powojennej rzeczywistości. Tak było zaraz po premierze i przez wiele lat później. Przynależność do określonego czasu podkreśla w spektaklu Kutza oprawa muzyczna - zanim rozpoczyna się akcja, słyszymy piosenkę Mieczysława Fogga. Powraca ona i na koniec, a widma okrążają wówczas łóżko Bohatera. Przypomina to wywoływanie duchów przeszłości.

Pozornie jednak. Dziś bowiem Bohater jest także naszym współczesnym, kimś z generacji znacznie młodszej, kto dorastał na przełomie lat 70. i 80. Kutz dokonał częściowej transkrypcji czasowej, nie naruszając tkanki dramatu. Tak jak kiedyś, Bohater jest czterdziestolatkiem: podczas prapremiery był rówieśnikiem Kolumbów, który nie może uwolnić się od zmór przeszłości w kilkanaście lat po wojnie. Teraz także próbuje zrzucić z siebie ciężar przeszłości - w kilkanaście lat po stanie wojennym. Nie jest to jednak takie łatwe. Pokazuje to przekonująco scena z Wujkiem - Bohater nie może zapomnieć o tym, że klaskał. Cóż z tego, że inni zapomnieli, że Picasso też klaskał, nie daje mu to alibi do moralnego uśpienia.

PROSTY CZŁOWIEK I STRACHY

Kutz w zasadzie uszanował tekst. Piszę "w zasadzie", bo i sam Różewicz daje pewną swobodę reżyserowi w tasowaniu epizodów i układaniu ich na swój sposób. Reżyser dopisał do utworu bodaj dwie czy trzy kwestie. W pewnym momencie Bohater powiada, że trzeba tę kartotekę (życia) jakoś układać. W ten sposób reżyser podkreśla zasadę prywatnego obrachunku, którą czyni wewnętrznym spoiwem utworu - Bohater bowiem przede wszystkim zmaga się sam ze sobą, ze swoją pamięcią, z poczuciem winy i paraliżującym bezwładem. W innym momencie Kutz dopisuje Dziennikarzowi krótką kwestię nagrywaną na taśmę przed rozpoczęciem wywiadu z Bohaterem: "wywiad z prostym, człowiekiem 24". Dzięki temu zabiegowi wywiad staje się popisem żurnalistycznego cynizmu (świetny epizod Emiliana Kamińskiego, akcentującego swoją wyższość i niechęć wobec tzw. prostego człowieka, niemal komentarz do wiersza Miłosza: ...który skrzywdziłeś prostego człowieka...).

Zdumiewająca i poniekąd straszna jest aktualność tekstu Różewicza. Dowodzi, jak niewiele się zmieniło w naszej mentalności, jak wiele w nas pokładów starych przesądów i niedomagań wyobraźni. Dialogi napisane czterdzieści lat temu brzmią tak, jakby powstały wczoraj, dzisiaj, przedwczoraj. Dotyczy to zarówno spraw wielkich, przez duże S, i tych codziennych, banalnych.

Oto Różewicz pokazuje, jak bezradni są rodzice usiłujący uświadomić seksualnie swego syna, najwyraźniej skrępowani niepisanym społecznym tabu. Oto pojawia się Pan z Pieskiem, Piesek liże łapy, służy, przymila się, niebezpieczny lizus. Oto Młoda Niemka nie potrafi zrozumieć polskich rozterek, nieustannego zapatrzenia w przeszłość. Oto sklerotyczny Nauczyciel wpaja swym wychowankom słowa martwe od urodzenia. Oto prasa bajdurzy o muchach w piwie... Umysłowa i emocjonalna pustynia, przerażający paraliż wyobraźni i wrażliwości.

NASZ OBŁOMOW

Bohater Zbigniewa Zamachowskiego różni się od swych wielu scenicznych poprzedników. Dla niego doświadczenie wojenne jest odległą historią, od kombatanckich wspominek ucieka jak ktoś, kogo karmiono ich papką od najmłodszych lat. Ożywia go potrzeba wymknięcia się z pułapki prowincjonalizmu, nietolerancji, zbiorowych wmówień, łatwych ocen. Protestuje odmową działania, przynajmniej do pewnego stopnia, jak długo się da. A jednak ta ucieczka w głąb siebie, gdzie, jak się okazuje, nie ma nic, to ślepa uliczka. Bo ha koniec pojawia się - za późno - ktoś, kto zadaje niezręczne pytania. I choć Dziennikarz, bo o nim mowa, nie jest zainteresowany odpowiedziami, to paradoksalnie on właśnie uświadamia Bohaterowi, że życie przepłynęło mu przez ręce.

Bohater Zamachowskiego chce żyć po swojemu, nie poddając się zewnętrznym naciskom - reaguje z dziką furią na przejawy zbiorowej głupoty (np. na uroczystości na cześć księżnej Monako), równie gwałtownie odcina się od tych, którzy rozpamiętują swoją cierpiętniczą przeszłość, opędza się jak od natrętnych much od męczących mieszkańców pamięci. Szuka ciszy, spokoju, ciepła, choć brak mu w tym konsekwencji. Wita radośnie Wujka, ale nie potrafi już z nim rozmawiać - to zresztą istota dramatu Różewicza, ukazującego tragizm i komizm językowej katastrofy: nikt już nikogo nie rozumie, choć większość potrafi używać słów jak zaklęć.

Zamachowski ukazuje to rozdroże Bohatera po mistrzowsku: wewnętrznie rozdarty, zaszywający się w sobie i uciekający od siebie, lgnący do ludzi i umykający od nich jak od zarazy, szukający w sobie słów, którymi mógłby odczarować świat. Ukazuje dramat powolnej rezygnacji, zapadania się w "obłomowszyźnie" - niechęci do życia wśród ludzi i rozczarowania samym sobą. Polski Obłomow końca lat 90., wybiera leniwą zapaść w ramionach ponętnej sekretarki jako antidotum na truciznę zalewającego go bełkotu.

DRAMAT TEATRU

Dramat o Polsce jest jednocześnie dramatem o teatrze, o jego wyczerpaniu i niemożności trwania w niezmienionej, mieszczańskiej formie. Rzecz jednak ciekawa, reżyser Kazimierz Kutz, i scenograf, skądinąd znany z niekonwencjonalnych rozwiązań, Jerzy Kalina, ulokowali akcję dramatu w typowym mieszczańskim wnętrzu, wśród komód i szaf, stert starych gazet, z solidnym stołem, na którym stoi ogromny słój ogórków. Oto atrybuty zasobnego domu, w którym zawsze znajdzie się coś na ząb pod jednego.

Czyżby kapitulacja przed starym teatrem? A może tylko dodatkowa szczypta ironii, wspomagająca zabiegi Chóru Starców, pilnującego, aby stary teatr nie uległ zachwianiu, aby konserwatyzm zatriumfował. Zresztą i sam Różewicz poniekąd skapitulował - początkowo zamierzał radykalnie zerwać ze starym teatrem, jego Bohater miał w ogóle nie otwierać ust, nie robić nic. A jednak nie tylko przemówił i włączył się do akcji, ba, stał się jej motorem, co więcej zamordował Chór. a Chór - o ironio - ożył.

"Kartoteka" pozostała samotną wyspą w polskiej dramaturgii, teraz już mającą bliźniaczkę w "Kartotece rozrzuconej". Nikt nie potrafił do formy odkrytej przez Różewicza nawiązać i pomieścić w niej tak wiele treści. Spektakl w Narodowym to rodzaj wyzwania wobec współczesnych pisarzy. Czy narodzi się tekst zdolny dorównać Różewiczowskim diagnozom, zobaczymy.

JAK W ZEGARKU

Dobrze, że teatr nie zapomniał o "Kartotece", diagnozie bolesnej, ale i niezbędnej jak lekarstwo. Kazimierz Kutz z zegarmistrzowską precyzją przygotował jej najnowszą premierę, wszystko tu chodzi idealnie, jak w dobrze naoliwionym mechanizmie. Aktorzy Narodowego nie zawiedli - każda najmniejsza rola została dopracowana, każdy z wykonawców odnalazł jakiś swój niewielki akcent, który nie spychając dramatu w stronę płytkiego kabaretu, dawał mu wzniosłość poważnej komedii. Znakomity był Chór (Adam Blumenfeld, Józef Duriasz i Zbigniew Bogdański), mówiący nie tylko chórem, ale wysoce zindywidualizowany; arcyzabawna i tragiczna zarazem Tłusta Kobieta Ewy Ziętek; rodzajowi rodzice Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej i Jana Englerta; pełen ludowej krzepy Wrona Wojciecha Malajkata i domorosłej mądrości Wujek Michała Pawlickiego. Zresztą aktorsko nie ma w tym przedstawieniu słabych punktów.

Ten spektakl trzeba koniecznie zobaczyć. Szczęśliwy, kto nie znajdzie w nim cząstki swoich własnych rozterek, szans, zaniechań, niespełnionych ambicji. Szczęśliwy, kto dojrzy w nim tylko echo minionego czasu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji