Artykuły

Ze schowka na szczotki

Może czas już, by teatr był przede wszystkim teatrem? - pyta w felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Paweł Sztarbowski

Modą ostatnich lat stały się projekty organizowane wokół premier. Są teatry, które podejmowane w spektaklach problemy próbują dopełniać wykładami, warsztatami, konkursami i piknikami. Pionierami takich działań stali się w Bydgoszczy dyrektor Paweł Łysak i dramaturg Łukasz Chotkowski. Nie wiem, świadomie czy też nie, ale zdaje mi się, że zrobili takim działaniem polskiemu teatrowi sporą krzywdę. Bo sukcesy bydgoskiego teatru pokazały innym, że takimi gestami można narobić trochę szumu. Niestety, jak w Bydgoszczy projekty były zaledwie uzupełnieniem premier, inni wyostrzyli ten gest i tak się przejęli, by być en vogue, że postanowili zupełnie zrezygnować z premier i robić jedynie projekty towarzyszące. A niektóre teatry właściwie nie grają nawet spektakli z repertuaru. To dopiero radykałowie! Całe szczęście, że w ich teatrach są jeszcze wystawy i odczyty, bo dzięki temu jest szansa, że choć kilka razy w miesiącu zapali się tam światło, a portier ma okazję, by klucze nie rdzewiały mu w zamkach.

No bo z takim spektaklem są same problemy. Żmudne próby trzeba prowadzić, potem, o zgrozo, bilety trzeba sprzedawać, salę napełniać, zimą szatnię zapewniać, złośliwe recenzje znosić. A jeszcze, nie daj boże, jakiś widz przypadkowy by się zaplątał, rabanu narobił, że nic z tych artystycznych gierek nie rozumie. A na wykład czy performans w schowku na szczotki przyjdzie pięć osób na krzyż, zwykle zaprzyjaźnionych, i już jest fajnie. Wszyscy popatrzą, posłuchają, pokiwają głowami, skomplementują się wzajem i pójdą na piwo. Dlatego średnio mnie przekonują wytłumaczenia, że to wszystko po to, by przyciągnąć do teatru nowego widza, by rozwijać jego wiedzę, by pokazywać horyzonty teatru. Bo skoro za projektem nie stoi premiera, to znaczy, że widz obchodzi nas niewiele. Taka jest cecha teatru zapatrzonego w czubek własnego nosa.

Nie chcę, żeby wynikało z tego, że bagatelizuję tego typu projekty. Wręcz przeciwnie! Jeśli jednak stają się manierą i zamiast uzupełniać premiery i tworzyć do nich kontekst, próbują je zastąpić, to sytuacja staje się opaczna. Bo wytłumaczeniem dla niewypełnionej sali teatralnej na, dajmy na to, pięciuset widzów, nie może być łatwe działanie zastępcze, choćby nie wiem jak medialnie rozdmuchane, które ściąga do teatru piętnaście osób. Dlatego śmieszy mnie poczucie wyjątkowości, towarzyszące takim działaniom. Ale takie wielkopańskie zadęcie mało kogo już zwiedzie. Bo czy naprawdę tak trudno zobaczyć, że pewne rzeczy stały się łatwe? Zrobienie performansu w kącie, po cichu nie niesie już nic radykalnego, ani tym bardziej transgresyjnego. Równie łatwe stało się obecnie wychodzenie teatru w przestrzeń miejską, zainicjowane swego czasu przez Jacka Głomba w Legnicy. Te gesty zmieszczaniały i nie są już ani wyrazem światopoglądu, ani żadnym radykalnym działaniem estetycznym.

Może więc czas już robić po prostu mądre spektakle zamiast zetlałych eksperymencików, do których widz jest najmniej potrzebny? Może znów warto, by teatr był przede wszystkim teatrem, w którym co wieczór zapala się światło, a na widowni zasiada kilkaset osób gotowych obejrzeć dobre przedstawienie? Jest kilka miejsc, w których to się udało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji