Artykuły

Konflikt

Teatr Współczesny w Warszawie zamknął sezon premierą dwóch jednoaktowych sztuk, którym dano wspólny tytuł: - "Konflikt", dwa dialogi anglosaskie. Autorów jednoaktówek zamaskowano w programie prawie dokładnie drukując ich nazwiska, obok anglosaskiej wersji tytułów, tą samą czcionką i bez znaków przestankowych, tak że widownia, ta codzienna widownia, dla której przecież teatr gra przede wszystkim (nawet nie przede wszystkim a wyłącznie, w końcu nie jest jeszcze tak dobrze, żeby przyszło komuś do głowy wystawienie czegoś dla paru recenzentów i znawców współczesnej dramaturgii amerykańskiej i angielskiej) otóż widzowie nie umieją znaleźć w programie nazwisk autorów rzeczy, które im przedłożono do obejrzenia. Jeśli ktoś mi nie wierzy, proponuję, żeby posłuchał nerwowych wypytywań w czasie przerwy, pogrzał, jak ludzie poszukują afisza z nadzieją, że tam odkryją tajemnicę.

W tej sytuacji trudno już mówić o tym, że przynajmniej jeden z autorów, Leroi Jones, wymagałby przedstawienia polskiej publiczności, jakiegoś wprowadzenia. Drugi z nich James Saunders był w Warszawie grany przed półtora rokiem na scenie Teatru Kameralnego.

Teatr Współczesny przez nieuwagę, czy niechlujstwo uniemożliwił swoim widzom złapanie sensu tych dwóch "dialogów", ich zestawienia razem w jeden wieczór, konfrontacji, która jak się wydaje, leżała w zamyśle tego spektaklu. Obie sztuki bowiem mówią o tym samym, jeśli można tak w skrócie powiedzieć - o problemie murzyńskim. Tyle, że pierwsza z nich "Metro" Leroi Jonesa napisana jest przez Murzyna-Amerykanina, a druga "Sąsiedzi", Jamesa Saundersa, przez białego Anglika. Ta informacja nie jest bez znaczenia. Atmosfera tych sztuk, to że "Metro" jest ostre, drapieżne, stawia problem tak, iż skóra na człowieku cierpnie, a w "Sąsiadach" przelewa się Niagara kompleksów białych i czarnych - jest oczywistym wynikiem sytuacji tych dwóch pisarzy, tego, że jeden z nich patrzy na problem z wewnątrz, a drugi z zewnątrz.

Leroi Jones należy do stale rosnącej grupy dramaturgów o czarnej skórze. Nie mieszka jednak jak Wole Soyinka w Nigerii - chociaż i ten młody utalentowany pisarz dostał się u siebie w kraju do więzienia - lecz w Stanach Zjednoczonych, gdzie problemy rasowe tak nabrzmiały, że grożą katastrofą. Pisarze murzyńscy w Ameryce nie stoją na uboczu walk swoich współplemieńców, organizują ruch murzyński polityczny i kulturalny - Leroi Jones, na przykład, wespół z Ed Bullinsem są założycielami Black Arts Alliance - pisarstwo traktują jako jedną z form walki z rasizmem, walki o równouprawnienie, o jednakowy start i takie same, jakie mają biali, warunki życia dla Murzynów. Leroi Jones jest jednym z najczynniejszych w tej walce. Od czasu do czasu sztuka wystawiana w jakimś teatrzyku off Broadwayu to zaledwie fragment działalności politycznej, w której dłuższe lub krótsze interwały przynosi więzienie.

Jeden z krytyków angielskich nazwał sztuki Jonesa warknięciami błyskotliwymi i przerażającymi. Takie jest i "Metro", okrutna krystalizacja rasowej nienawiści uosobiona w białej i rudowłosej kobiecie-wampirzycy. Nie jest to sztuka wysokiego lotu w sensie literackim (złe tłumaczenie Anny Frąckiewicz, pełne niezręczności językowych jeszcze pogarsza sytuację), ale przestaje być to ważne. Napięcie emocjonalne, nienawiść, która jest odpowiedzią na nienawiść, niesprawiedliwość czarnego, który już nie chce usprawiedliwiać białych, widzi w nich tylko nieludzkie monstra - to robi wrażenie.

Sztuka Saundersa natomiast (równie niedobrze przełożona) nie ma tych zalet. Tu autentyczność bólu i nienawiści zastępuje jałowy taniec konwenansów. Zamiast brutalnej prawdy - muśnięcia, uniki i kupa kompleksów z obu stron. Białej i czarnej. Ten czarny mężczyzna, który zamęcza sobą białą dziewczynę i każdy jej gest, każdy odruch analizuje wyłącznie z rasowego punktu widzenia, który jak zepsuta katarynka wypluwa tylko dwa słowa - biały, czarny - jest w jakiejś mierze prawdziwy. Ale przede wszystkim jest nieznośny. Saunders: to błędne koło, jakim się stał "problem murzyński" dla białych i "problem białych" dla Murzynów, widzi od strony banału dnia codziennego i nic z jego sztuki nie wynika. Kompleksy w tej sprawie, to nie jest rzecz najważniejsza. Nie można posądzać Saundersa o antymurzyńskość, ale ten jego czarny chłopak to natrętny mięczak, o którym taki Leroi Jones powiedziałby na pewno, że nie jest wart, aby być Murzynem.

Obie sztuki są dialogami dwojga partnerów (w "Metro" mamy jeszcze niemą grupę pasażerów). Reżyser przedstawienia JERZY KRECZMAR dobrze obsadził aktorów i starannie choć dyskretnie ich poprowadził. W "Metro" grają - BARBARA WRZESIŃSKA, z odwagą, momentami oscylując na granicy niebezpieczeństwa, pokazująca amerykańską sex-bombę dla ubogich, uosobienie zła białego człowieka, oraz MACIEJ ENGLERT, który dobrze wypadł w roli młodego murzyńskiego intelektualisty, ofiary zbrodniczej wampirzycy. W "Sąsiadach" oglądamy MARTĘ LIPIŃSKĄ i JANA ENGLERTA. Oboje starają się włożyć w swoje dość jałowe role maksimum aktorskiego i ludzkiego zaangażowania w szlachetnym przekonaniu, że zobowiązuje ich do tego sprawa tak ważna i tak wciąż jeszcze aktualna nie tylko w Ameryce, jak opowiedzenie się przeciw rasizmowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji