Artykuły

Don Giovanni to nie Guido Anseimi

"Don Giovanni" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Krakowskiej. Pisze Anna Woźniakowska w miesięczniku Kraków.

"Niemądra by to była dziewczyna, co by nie chciała być nieszczęśliwa, żeby choć raz być szczęśliwa z Don Juanem". To zdanie z filozoficznej analizy Don Giovanniego Mozarta dokonanej przez jego wielkiego admiratora, duńskiego filozofa Sorena Kierkegaarda, zamieszczonej w jego dziele "Albo - albo" dowodzi złożoności problemu, jakie rodzi pytanie, kim właściwie jest bohater opery wymykający się wszelkiej klasyfikacji, ustawicznie zmieniający swój wizerunek, konsekwentny jedynie w momencie ostatecznym? Jacek Marczewski, autor eseju zamieszczonego w drukowanym programie najnowszej inscenizacji Mozartowskiego arcydzieła w Operze Krakowskiej, na tę kwestię odpowiada kolejnymi znakami zapytania słusznie uważając, że każdy z reżyserów sięgając po partyturę musi przede wszystkim zdefiniować bohatera dzieła. A więc kim jest tytułowy bohater? "Zblazowanym arystokratą? Wesołym birbantem? Oszustem balansującym na granicy prawa? Refleksyjnym filozofem czy człowiekiem, który eksperyment na własnym życiu prowadzi do końca?"

Alfred Einstein, muzykolog zmarły w 1952 roku, przypominając hiszpański pierwowzór bohatera opery da Pontego i Mozarta stwierdza, że Don Giovanni "urasta do symbolu tak piekielnej frywolności i wspanialej zuchwałości, że ziemska sprawiedliwość nie może się już z nim uporać. Musi wkroczyć sprawiedliwość niebieska w postaci (...) Komandora, którego posąg przyjmuje butne zaproszenie zabójcy na nocną ucztę i przekazuje go piekłu". Współczesny filozof Mladen Dolar upatruje w wiecznym uwodzicielu zdeklarowanego libertyna, "który nie ukrywa swej niemoralności pod płaszczykiem niewzruszonych zasad moralnych (...), lecz czyni z niej swe życiowe credo". Wspomniany już Kierkegaard widział w nim "inkarnację zmysłowości absolutnej" i upostaciowanie absolutnej wolności człowieka.

Michał Znaniecki, twórca inscenizacji, reżyserii, scenografii i kostiumów do Don Giovanniego w Operze Krakowskiej, odnalazł analogię pomiędzy operą i filmem "Osiem i pół" Felliniego. Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę, że włoski mistrz kina bohaterem swego nie pozbawionego autobiograficznych wątków filmu uczynił reżysera przeżywającego okres kryzysu zarówno twórczego jak i egzystencjalnego. Niemoc, zwątpienie, frustracja to główne cechy Guida Anselmiego z "Osiem i pół".

Nie odżegnuję się od takiego spojrzenia na Don Giovanniego. To może być część jego złożonej osobowości, ale zaledwie część. Nie można uwiarygodnić bohatera operowego pomijając czy wręcz negując jego muzyczną charakterystykę nakreśloną przez kompozytora. Otóż wprawdzie Mozart swojego bohatera nie określa jednoznacznie, ale daje mu życie i siłę.

Sądzę, że gdyby Michał Znaniecki bardziej pozwolił poprowadzić się muzyce, mógłby do istniejącej już legendy Don Giovanniego dorzucić kolejną, wcale interesującą cegiełkę. Niestety, wymyśliwszy sobie ideę nałożył na postaci opery kalkę filmowych bohaterów. Ten zabieg się nie sprawdził. Nie pomogły zaczerpnięte z filmu stroje i sytuacje. Da Ponte i Mozart to nie Fellini, to zupełnie inna estetyka. Jeśli szukać jakichś zbliżeń z włoskim filmem, to sądzę, że raczej z twórczością Viscontiego. Wolfgang Amadeusz w swojej operze ma podobną do starego księcia ostrą bezlitosność widzenia, ale i bliski Viscontiemu dystans i delikatność kreski w szkicowaniu portretów swoich bohaterów. W muzyce obca mu była bujna barokowość i ekstrawertyczność Felliniego. Tak więc inscenizacja Don Giovanniego Mozarta w Operze Krakowskiej nie zachwyciła, choć gwoli prawdy powiedzieć muszę, że słyszałam kilka głosów pochlebnych. Cóż, de gustibus...

Warto jednak wybrać się do opery choćby po to, by posłuchać muzyki. Kierownictwo muzyczne powierzono Łukaszowi Borowiczowi, a młody, utalentowany dyrygent bardzo dobrze wywiązał się ze swego zadania. Pod jego batutą prawdziwie po mozartowsku brzmiała orkiestra, dobrze śpiewał chór. Dwie oglądane przeze mnie polsko-włoskie obsady śpiewały muzykalnie, starannie wykonywały swe sceniczne działania, choć nie wszyscy zachwycali urodą głosów.

Na premierze wszelkie mankamenty inscenizacji wynagradzała obecność na scenie Mariusza Kwietnia. Obdarzony cudownym głosem, władający nim mistrzowsko, świetny aktorsko artysta - przyjmując idee reżysera, ale zachowując jednocześnie do nich dystans - podporządkował się bardziej Mozartowi niż Znanieckiemu i dało to wyborny efekt. Katarzyna Oleś-Blacha rolę Donny Anny może zaliczyć do szczytowych swoich osiągnięć wokalno-aktorskich. Podobnie na pochwałę zasłużyły obie Donny Elwiry czyli Anna Chierichetti i Karina Skrzeszewska oraz obie obsady wieśniaczych postaci: w partii Zeriiny Agnieszka Cząstka i Joanna Dobrakowska, jako Masetto Przemysław Rezner i Damian Konieczek. Dobry był Zbigniew Wunsch jako Leporello i Rafał Bartmiński jako Don Ottavio (ale dlaczego transwestyta?). Żałowałam, że partnerem Mariusza Kwietnia w finale nie był słuchany w sobotę w partii Komandora Remigiusz Łukomski. Może ocaliłoby to finałowy dialog Don Giovanniego i gościa z zaświatów wymierzającego mu sprawiedliwość (w prezentowanej wersji wiedeńskiej nie ma końcowego sekstetu, rzecz kończy się na śmierci głównego bohatera). Tylko czy w paroksyzmach finału zaserwowanych nam przez reżysera ważne było, by morał dotarł do słuchaczy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji