Artykuły

Ekspiacja

Archiwa UBP i SB mają znaczenie dla historii teatru w PRL - pisze w swoim cotygodniowym felietonie specjalnie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Już pod koniec programu "Warto rozmawiać" - w minioną środę poświęconego kontaktom Krzysztofa Zanussiego oraz innych intelektualistów i twórców ze Służbą Bezpieczeństwa - Jan Pospieszalski napomknął, że aktor Tomasz Dedek przyznał się do bycia od 1977 tajnym współpracownikiem na swojej stronie internetowej. Wiadomość ta mnie poruszyła, bowiem przez dwa lata z Dedkiem studiowałem w warszawskiej PWST i spotykaliśmy się przelotnie w różnych sytuacjach. Okazało się zresztą, że sprawa ma swoją historię, bo tygodnik "Wprost" już w listopadzie 2007 w artykule "Gwiazda seriali przyznaje się do współpracy z SB" ujawnił, iż Dedek do 1989 był zarejestrowany jako TW "Papkin", a inwigilował Ryszarda Peryta czy Krzysztofa Zaleskiego. W rozmowie z dziennikarką - w przeciwieństwie do nieomal wszystkich byłych agentów - Dedek ujawnił okoliczności werbunku i uznał, że zachowywał się nikczemnie. Jakoś przeoczyłem tę publikację, bo media nagłośniły tylko przypadek Macieja Damięckiego, który skądinąd pokrętnie się tłumaczył i bagatelizował swą działalność.

Dedek znany jest z seriali telewizyjnych choćby z roli szefa policji w "Oficerach". Ale ma też niemały dorobek teatralny. Najlepiej pamiętam go z Ateneum jako obejmującego władzę po przewrocie pałacowym Aleksandra w "Pawle I" Dymitra Mereżkowskiego w inscenizacji Zaleskiego. Na scenie tej, również w 1989, wcielił się w czekistę Gletkina łamiącego opór Rubaszowa w "Ciemności w południe" Arthura Koestlera. W Teatrze TV zagrał sugestywnie oficera MO Albina Musiała w "Wampirze" Wojciecha Tomczyka. Postać ta była akurat portretem milicjanta, który przesłuchiwał Tomczyka po jego aresztowaniu w 1982. Wcielał się też parokrotnie Dedek w funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa w przedstawieniach Sceny Faktu: "Śmierci rotmistrza Pileckiego", "Oskarżonych" i "Stygmatyczce". Zwłaszcza w tym ostatnim spektaklu był wiarygodny jako Naczelnik sowieckiego więzienia dręczący polską zakonnicę, a po nawróceniu proszący swą ofiarę o przebaczenie. Dostrzegłem w tej roli ton osobisty, bo powstała ona zaraz po przyznaniu się aktora do bycia konfidentem. Nieco podobny podtekst pojawił się u Tadeusza Łomnickiego, gdy grał Człowieka pragnącego uciec ze Związku Sowieckiego w prapremierze "Ambasadora" Sławomira Mrożka w 1981, wkrótce po utracie stanowisk dyrektora teatru i rektora PWST w ramach kary za zasiadanie w KC PZPR.

Casus Dedka świadczy, że wbrew obawom przeciwników lustracji, prawicy bynajmniej nie zależy na eliminowaniu dawnych konfidentów z życia publicznego, lecz oczekuje wyłącznie od nich przyznania się do winy, dokonania aktu skruchy i symbolicznej ekspiacji. Nie przestaje mnie zastanawiać, dlaczego wokół tej kwestii toczy się od dwudziestu lat spór, który polaryzuje opinię społeczną i jest źródłem głębokich antagonizmów. W moim kręgu absolwentów Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST ich odbiciem są stanowiska dwóch dramatopisarzy. Z jednej strony Tomczyk zarówno w scenariuszach filmowych, jak i w "Wampirze" lub "Norymberdze" ukazał konsekwencje zaniechanej lustracji i dekomunizacji. A z drugiej, starszy od niego o rok, Krzysztof Kopka napisał i wystawił w Legnicy "Lustrację" pokazującą niewinne ofiary ustawy ostatecznie zablokowanej.

Bezpośrednio odczułem te podziały w 2007 przy okazji spektaklu Piotra Cieplaka "Albośmy to jacy, tacy..." w Teatrze Powszechnym. Do jego epilogu napisałem biogramy osób sportretowanych w "Weselu". Nie znałem całego scenariusza, lecz wspólnie z Cieplakiem studiowaliśmy teatrologię w PWST, więc obaj zakładaliśmy, iż nie różnimy się w ocenie sytuacji. Trochę zaskoczyła mnie deklaracja Cieplaka, który jako pedagog warszawskiej szkoły teatralnej odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego, a więc okazał się jej przeciwnikiem. Ale w konsternację wprawiło mnie dopiero połączenie przez niego w spektaklu cytatu z sarkastycznego artykułu Adama Michnika "Otwórzmy teczki" z "Gazety Wyborczej" z fragmentem "Przesłania Pana Cogito" Zbigniewa Herberta ("niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda / dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają / pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę / a kornik napisze twój uładzony życiorys"). Doszedłem do przekonania, że to powiązanie dwóch tekstów w monologu Mariusza Benoit było rezultatem prostodusznego nieporozumienia albo przewrotnej manipulacji. W 1981 wspólnie czytaliśmy rozmowę Michnika z Herbertem w "Krytyce", a później uczestniczyliśmy w spotkaniach z nimi w PWST. (Poeta zamiast "chleba i wolności" przyniósł torbę jabłek i egzemplarz "Prawdy", na końcu zaś odczytał "Potęgę smaku"). Jednak powszechnie wiadomo, że w 1991 drogi polityczne Michnika i Herberta się rozeszły. Przecież następnymi wersami "Przesłania" ("i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy / przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie") wielokrotnie upominano Michnika, gdy udzielał rozgrzeszenia komunistom nie mającym zamiaru okazywać skruchy ani zadośćuczynić ofiarom. Przede wszystkim Herbert był zdecydowanym zwolennikiem lustracji i to metodycznej, jak świadczy jego omówienie z 1998 "Teczki" Timothy G. Asha opartej na dotyczących tego brytyjskiego dziennikarza dokumentach z archiwów Stasi z NRD. Herbert polemizował wtedy z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, który zlekceważył książkę Asha. W przeciwieństwie do emigracyjnego pisarza miał bowiem osobiste kontakty z SB, które opisał w kwietniu 1969 w liście do Czesława Miłosza opublikowanym wkrótce po jego śmierci w "Zeszytach Literackich". Właśnie te wynurzenia o wielogodzinnych rozmowach w hotelu pokojowym na tematy literackie sprowokowały Herlinga do pochopnego potępienia Herberta w wywiadzie dla "Wyborczej", choć zaraz zrewidował swą opinię. Ale inaczej czytam "Przesłanie Pana Cogito" odkąd mam świadomość, z jakich zmagań z własną słabością powstało.

Ujawnienie zasobów archiwów komunistycznego aparatu bezpieczeństwa ma spore znaczenie dla historii teatru w PRL. Dotąd czytałem zaledwie dwie książki oparte częściowo na materiałach z IPN: Magdaleny Raszewskiej o Teatrze Narodowym i Jacka Popiela o Rapsodycznym. Obie unikały identyfikowania konfidentów ze środowiska. Raszewska poprzestała na stwierdzeniu, że w 1985 było w Narodowym aż 22 tajnych współpracowników SB. Natomiast Popiel, choć przytoczył kilka doniesień, nie ujawnił jednak ich autorów, bo obawiał się nawet podać tożsamość sekretarza POP PZPR w zespole. Słyszałem, że inni historycy teatru prowadzą kwerendy, lecz na razie materiały o twórcach teatru ogłaszają pracownicy IPN lub dziennikarze. A nie ulega wątpliwości, że archiwa UBP czy SB pozwolą wyjaśnić niejeden moment w dziejach teatrów w PRL i zawiłości wielu biografii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji