Artykuły

Mocne, polityczne, zabawne

Takie premiery, jak piątkowa "Domu na Granicy" w Teatrze Dramatycznym, sprawiają, że widz odczuwa autentyczną radość z obcowania ze sztuką. Sztuka to nie obciążona żadnym szczególnym posłannictwem, raczej z gatunku popularnych, lecz zrealizowana z wielką swobodą, pomysłowością, wyczuciem mrożkowego humoru - lekka, zabawna i frywolna, lecz potrafiąca przemycić całkiem poważne treści.

Przyjemność zdaje się być obustronna - nie tylko widz jest kontent, lecz również aktor. Widz nie musi biedzić się nad wydobywaniem sensów z pogmatwanych dialogów i scen - może z przyjemnością smakować wariacje na doskonale znany temat. Z kolei aktor nie musi borykać się z rolą (bo ta go nie przerasta, nie czyni bezradnym) - identyfikując się łatwo z postacią może zaprezentować pełnię swych możliwości.

Jakiż to temat, co się tak wszystkim udał? Treść "Domu na granicy" Mrożka nie jest obca nikomu, nawet tym, którzy nie znają sztuki. To problem istnienia granicy. Mrożek wychodzi od najbardziej oczywistego znaczenia słowa, jako granicy pomiędzy państwami.

Oto pewnego razu niezbyt zasobna, lecz szczęśliwa i spokojnie bytująca rodzina dowiaduje się, że przez środek ich domu (dosłownie) będzie przeprowadzona granica. Zaintrygowani tym faktem, skupieniem na sobie wzroku całego świata, nie zdają sobie sprawy, jakie praktyczne następstwa będzie miał dla nich fakt wytyczenia granicy. Pierwszym, drastycznym przejawem nowego porządku jest śmierć teściowej: staruszka zostaje zastrzelona w chwili, gdy chce dostać się do szaty. W swej nieświadomości przekroczyła bez paszportu granicę państwową (szafa znajduje się na terytorium innego kraju). Absurdy zaczynają się piętrzyć: malowany w czerwone i białe paski szlaban wzdłuż małżeńskiego łoża, kontrola celna w czasie posiłków (do miski sięga się przez granicę), przemytnicy w łóżku, wywiadowcy obcych mocarstw pod stołem w jadalni, czołgi w domu i zaminowana podłoga. Groteskowe sytuacje wzbudzają śmiech, lecz prowokują również do zastanowienia się nad sensem istnienia granic i konsekwencjami tego faktu dla rozumienia takich pojęć, jak patriotyzm, ojczyzna, wolność jednostki.

Żaden z tych problemów nie jest obcy, ani nowy, w kraju takim jak Polska, gdzie jeszcze nie tak dawno przekroczenie granicy państwowej było zadaniem skomplikowanym, a swoboda poruszania się po świecie dla wielu z nas czystą abstrakcją. Wynikające z tego faktu sytuacje - zarówno śmieszne, jak i tragiczne - znamy nie tylko z kina, teatru czy książki, lecz przede wszystkim z własnego doświadczenia.

Stąd łatwość nawiązania kontaktu ze sztuką.

Andrzej Jakimiec i prowadzeni przez niego aktorzy potrafili tę sprzyjającą sytuację maksymalnie wykorzystać. Hiperrealistyczna scenografia Borysa Gierłowana (szlaban w łóżku to szlaban w łóżku, nie jakaś metafora) jest świetnym preludium, wywołuje oczekiwanie na dowcip, humor, zabawny dialog - oczekiwanie na aktora, który wprawi w ruch maszynerię komizmu. I nie czeka na próżno. Tyleż za sprawą pierwszoplanowego tercetu - Dimitri Denisiuk, Lucyna Idźkowska, Andrzej Karolak, jak również świetnych kreacji epizodycznych, z których bez wątpienia najlepsze to Przemytnik Jacka Dawidowicza i Kapitan Saperów Roberta Ninkiewicza.

"Dom na granicy" w inscenizacji Andrzeja Jakimca to rzecz "mocna", "polityczna", a przede wszystkim zabawna i niezwykle efektowna - od rozpoczynającego ją prologu (głos reżysera i projektor filmowy) po finałową prezentacje aktorów. Szczegółów nie zdradzę psuć przyjemności oglądania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji