Artykuły

Strzały Kupidyna

Do eksplozji dowcipu arystokratycznie subtelnego i rubasznie krewkiego doszło w Lublinie za sprawą jednej z najmniej znanych szekspirowskich komedii "Stracone zachody miłości" w przekładzie Stanisława Barańczaka, przywiezionej przez warszawski Teatr Polski.

Tekst przekładu Stanisława Barańczaka dźwięczał jędrnie i naturalnie. Tłumacz był niewątpliwie jednym z bohaterów przedstawienia. Wiele dowcipów brzmiało tak świeżo, jakby wymyślone zostały dla potrzeb współczesnego kabaretu, a nie ku rozśmieszeniu gawiedzi w teatrze elżbietańskiej Anglii - a zarazem nigdy nie staczały się w dowcipkowanie, czy językowy banał.

Scenograf Zofia de Ines po obu stronach sceny zbudowała bardzo skromnymi środkami ściany parkowego (przystrzyżonego) zielska, zbiegającego się nieco ku horyzontowi, dzięki czemu na scenie skutecznie osiągnęła złudzenie rozległej, otwartej przestrzeni, a dla żwawych aktorów pozostawiła sporo miejsca na biegi, podskoki, miłosne pościgi i polowania oraz inne gimnastyczno-uczuciowe szaleństwa.

Wiadomo było od początku, że ani król Ferdynand, ani trójka jego kompanów nie będą w stanie dotrzymać obietnicy trzyletniego postu poświęconego filozofii, tym bardziej, że pojawiły się właśnie na dworze cztery dorodne francuskie pannice z księżniczką, córką króla Francji.

Kupidyn wyruszył w parkowych chaszczach na bezkrwawe łowy, przyprawiając niedoszłych filozofów o miłosne otumanienie, zmuszając do pisania listów "o milę za długich" i rodząc w głowach pretensjonalne strofy na temat wdzięków francuskich wybranek. Francuskie pannice wyręczały Kupidyna, dla uciechy strzelając z łuków i trafiając młodzieńców bez pudła w samo serce.

Jak nieraz u {#au#136}Szekspira{/#}, miłość dworska miała swój ludowy odpowiednik, co dawało możliwość opowiadania świńskich dowcipów, szczerze cenionych we wszystkich sferach, bez narażania szlachetnie urodzonych na zarzut gminności.

Reżyser przedstawienia Maciej Prus stworzył wizję ogarniętego miłością, wywróconego na opak świata z temperamentem i bez udziwnień. Oddał inicjatywę sprawnym i młodym aktorom, którzy zagrali przedstawienie żywiołowo.

Szczególnie kwartet męski, złożony z Dariusza Biskupskiego, Piotra Bąka, Sławomira Głazka i Roberta Czebotara imponował umiejętnością gry zespołowej. Nieco tylko ustępował scenicznym zalotnikom kwartet damski, w którym wyróżniała się pyszną kokieterią ponętnie krągła Małgorzata Sadowska.

Klasą dla siebie był jednak grający ekscentrycznego Hiszpana Leon Charewicz, któremu dowcipnie sekundował paź (Michał Jarmicki). Precyzyjny rysunek jego manierycznych ale przytomnie powściągliwych ruchów mówił o postaci nie mniej niż znakomicie wypowiadane kwestie.

Niestety, druga część spektaklu nie dorównywała pierwszej. Coraz więcej było przypadkowości, chaosu, dosłowności i zbyt pośpiesznych puent. Zabrakło natomiast pomysłu na puentę finałową.

W sumie jednak zobaczyliśmy przedstawienie cudownie zabawne, zwiewne, inteligentne i precyzyjne - dobrą teatralną robotę, jaką zawsze obejrzeć warto. No i ten tak gładko spolszczony dowcipniś Szekspir...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji