Artykuły

Sezon na Villqista

Kiedy jesienią zeszłego roku w Gorzowie Wielkopolskim oglądałem po raz pierwszy sztukę autora o tajemniczym skandynawskim pseudonimie, którą grał nieznany offowy teatr Kriket z Chorzowa nie przeczuwałem, że jestem świadkiem narodzin wielkiego talentu. To, co nastąpiło potem, zaskoczyło w równej mierze mnie, co autora. Wyposzczony rynek teatralny rzucił się na jego sztuki jak kruk na ser. Rozdzwoniły się telefony z całej Polski z propozycjami od teatrów, a do dramaturga, który na co dzień pracuje w jednej z warszawskich galerii, ustawiła się kolejka reżyserów i aktorów.

Największą karierę zrobiła "Noc Helvera", opowieść o kobiecie opiekującej się upośledzonym chłopcem w czasach totalitarnego przewrotu. Chłopak jest zafascynowany wojskowym drylem, nie wie jednak, że ten dryl jest skierowany przeciwko takim jak on odmieńcom. Sztukę wydrukował "Dialog", a prawa do wystawienia kupiła telewizja. Spektakl Barbary Sass otworzył we wrześniu nowy sezon w Teatrze TV. "Noc Helvera" wystawił przed wakacjami sam autor z dwójką aktorów: Markiem Kalitą i Magdaleną Kutą, gościnnie na scenie teatru Studio w Warszawie. To już druga realizacja po zeszłorocznej prapremierze Kriketu w Katowicach. Trzecią jest najnowsza premiera w Teatrze Powszechnym z Krystyną Jandą i Sławomirem Packiem, która miała miejsce w ostatnią sobotę.

Sztuka ma sznasę na zagraniczną karierę. Niemiecki przekład był prezentowany na festiwalach w Zurichu i Dusseldorfie, znalazł się także w antologii polskiej dramaturgii, którą Agencja ADIT wydał na targi we Frankfurcie.

Jak wytłumaczyć sukces, który nie ma precedensu w polskim teatrze ostatnich lat? Brak współczesnych sztuk nie jest jedynym wytłumaczeniem, w końcu przed Villqistem w latach 90. debiutowało wielu autorów, a jednak żaden nie osiągnął tak wiele w tak krótkim czasie. Tajemnica powodzenia tych sztuk polega na ich odmienności od wszystkiego, co pisano w Polsce dla teatru. Villqist proponuje teatr psychologiczny, bliżej mu jednak do ekspresjonistów niż do Stanisławskiego. Jego bohaterami są odmieńcy: ludzie kalecy fizycznie i uczuciowo, jego tematem chore związki emocjonalne, jego obsesją - odmienność, ukryta pod normalną rzeczywistością. O tym jest "Noc Helvera" i cykl "Beztlenowce". Z tą tematyką bliżej Villqistowi do jego skandynawskich mistrzów: Bergmana, Strindberga i Ibsena, niż do polskiej tradycji. Villqist ucieka nad Morze Północne od zaklętych polskich tematów, które tak naprawdę nikogo już na świecie nie obchodzą, ucieka od polskiego absurdu, aby zanurzyć się w człowieku.

Po raz pierwszy może od lat 60., czyli od debiutu Mrożka, mamy do czynienia z sytuacją, że to nie teatr jest sprawdzianem dla sztuki współczesnego autora, ale to sztuka przez swoją odmienność jest sprawdzianem dla teatru, a szczególnie dla reżyserii. Czy po latach karmienia się absurdem, groteską, parabolą historyczną, postmodernizmem, dekonstrukcjonizmem, teatrem plastycznym, choreograficznym i ulicznym nasi reżyserzy potrafią jeszcze wyreżyserować dramat oparty na zwyczajnych relacjach psychologicznych, a nie na efektownym dymie? Pierwsza próba na scenie repertuarowego teatru - "Noc Helvera" w Teatrze Powszechnym wypadła słabo. Mimo że na klatce schodowej tupali oprawcy, a przez szyby wlatywały kamienie, nie udało się wytworzyć na scenie atmosfery grozy, jaka towarzyszy Karli i Helverowi. Reżyser Zbigniew Brzoza musiał pomagać sobie muzyką, która towarzyszyła m.in. scenie śmierci Helvera. Rzewne smyczki na śmierć kaleki - bardziej łzawego chwytu nie było w zanadrzu? Reżyser nie rozgryzł także do końca skomplikowanej relacji między kobietą a jej podopiecznym, dla którego jest ni to siostrą, ni to matką, ni to żoną. Dość powiedzieć, że w ciągu godziny żadne z nich nie zdobywa się na jeden czuły gest. Sławomir Pacek zagrał raczej przerośniętego chłopca niż upośledzonego i Krystyna Janda nie miała partnera. Szkoda, bo aktorka doskonale pokazała ból i determinację, z jaką Karla broni swego Helvera przed nieuchronną zagładą.

Ale największym nieporozumieniem było umieszczenie sztuki na dużej scenie. Zwyciężyło myślenie komercyjne: gwiazda zapełni salę. Przegrała sztuka, w której ważne jest każde drgnięcie powiek. Z IX rzędu nie było go widać. A przecież Villqist wszystkie swoje dramaty pisze dla teatru kameralnego, w końcu nawiązuje do Skandynawii, gdzie taki teatr ponad sto lat temu wymyślono. Może dlatego sam wystawił "Noc Helvera" w duchu minimalizmu, demonstracyjnie ubogo, z jednym kredensem i stołem w roli scenografii. Słabością tamtego przedstawienia była pasywność aktorów, spektakl przypominał raczej słuchowisko niż teatr. Ale rozumiem, że był to gest przeciwko konwencjonalnej reżyserii, skupiającej się na widowisku, a nie na psychologicznej prawdzie.

Świetnym medium dla dramatów Villqista okazała się natomiast telewizja. "Noc Helvera" w reżyserii Barbary Sass to jak dotąd najlepsza realizacja sztuki. Przyczyna jest oczywista: technika filmowego zbliżenia została jakby specjalnie wymyślona dla tego typu dramaturgii. Oko kamery rejestruje każdy grymas twarzy, każdy szept i ruch dłoni. Przy tym Barbara Sass świetnie zbudowała napięcie za pomocą obrazów ulicznych zamieszek, którymi przedzielone były sceny z pokoju Karli. Anna Tomaszewska i Bartosz Kasprzykowski nie musieli udawać grozy, ona na prawdę czekała za drzwiami - użyto bowiem przetworzonych, dokumentalnych zdjęć z zamieszek bodaj w Irlandii Północnej.

A przecież "Noc Helvera" to dopiero początek - kolejne teksty są w drodze na scenę. Cykl jednoaktówek "Beztlenowcy"wystawia w tym sezonie Teatr Nowy w Łodzi, na zamówienie Teatru Polskiego w Poznaniu powstaje sztuka "Entartete kunst", premiera prawdopodobnie jesienią. Zwłaszcza "Beztlenowcy" będą wyzwaniem dla teatru, Villqist penetruje tutaj dno ludzkiej psychiki, najbardziej ukryte obsesje i emocje. W "Kostce smalcu z bakaliami" opisuje związek dwóch kobiet, w którym starsza manipuluje uczuciami młodszej i całkowicie ją od siebie uzależnia. Tytułowi "Beztlenowcy" to historia dwóch mężczyzn wychowujących dziecko. "Fantom" to rzecz o mężczyźnie i kobiecie, którzy zachowują się tak, jakby między nimi był ktoś trzeci: nie wiadomo, dziecko, wyrzut sumienia? Czwarta część cyklu - "Bez tytułu" - to wstrząsający obraz śmierci chłopaka chorego na AIDS, który prosi rodziców, aby towarzyszyli mu w umieraniu. Niepostrzeżenie śmierć w obskurnej kawalerce zmienia się w Pasję i Sąd Ostateczny zarazem, a psychologiczny teatr Villqista otrzymuje drugie, metafizyczne piętro.

Ta seria krótkich historii może stać się tym dla teatru, czym "Dekalog" Krzysztofa Kieślowskiego był dla filmu - katalogiem moralnych postaw współczesnego człowieka. Ciekawe, jak z tej szansy skorzystają nasi reżyserzy, którzy tak się dopominali o współczesne teksty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji