Teatr w "Śniegu" czy na lodzie?
Zbigniew Zapasiewicz powiedział w jednym z niedawno udzielonych wywiadów, że życzyłby teatrowi, a szczególnie swojemu, w którym obecnie pracuje, takiej publiczności, która przeczytała w życiu choćby jedną książkę...
Nie tylko zastanawiające, ale przede wszystkim smutne jest to wyznanie wybitnego aktora, od tylu lat obecnego na scenie i w filmie, mającego na swoim koncie wiele znakomitych ról i wielkich doznań.
Czyżby tak źle było ze współczesną publicznością? Kto i po co przychodzi do teatru, skoro zachowuje się tak, jakby rzeczywiście żadnej książki nie przeczytał?
Dużo mówi się o kryzysie teatru, w teatrze, wokół teatru. Czy powinien zarabiać, wystawiać rzeczy łatwe i przyjemne i tym przyciągać publiczność, czy wprost przeciwnie, musi trzymać wysoki poziom, nie może schlebiać najniższym gustom, zobowiązany jest kontynuować tradycje wielkiej, narodowej i ambitnej sceny.
Dużo mówi się także o kryzysie widowni - zaniku jej ambicji, upadku dobrych nawyków i dawnych teatralnych obyczajów. Kiedyś do teatru chodziło się regularnie. Były wielkie premiery: przedstawienia, które koniecznie trzeba było zobaczyć, które wywoływały ferment intelektualny, o których się pisało, dyskutowało publicznie, rozmawiało.
A teraz najwyżej osiedlowa telewizja kablowa lub satelitarna i magnetowidy - najczęściej obecnie kupowany w Polsce sprzęt gospodarstwa domowego. Kino w domu i świat w czterech ścianach mieszkania - ale to najczęściej u ludzi, którzy żadnych języków nie znają i w ogóle nie mają zamiaru ich się uczyć. Gdzie tu miejsce na wielkie sceniczne zamierzenia? Czy teatr realizujący obecnie takie ambitne inscenizacje, jak na przykład "Śnieg" Przybyszewskiego - nie pozostanie na lodzie? Żeby się o tym przekonać, trzeba po prostu wybrać się do Teatru Kameralnego w Warszawie i zobaczyć na własne oczy to przedstawienie, właśnie w reżyserii Zbigniewa Zapasiewicza. Wychodzimy przy tym z założenia, że kilka książek już przedtem w życiu się przeczytało...