Artykuły

Godzina powietrza nie stąd

265. Krakowski Salon Poezji. "Jana Bieleckiego" Juliusza Słowackiego czytali: Dorota Segda i jej studenci. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

I znów to samo zdumienie, stare już, lecz wciąż dobre: tacy młodzi - a nie uwiera ich polszczyzna! Czytali "Jana Bieleckiego" Juliusza Słowackiego, czyli "powieść narodową polską, opartą na podaniu historycznym". I co? Małgorzata Gorol, Kamila Kuboth, Marek Hucz, Jan Jurkowski, Wojciech Sikora i Mateusz Trembaczowski, pierwszoroczni studenci aktorstwa - a gdy którejś, któremuś przyszło rzec na głos: "Są to jak Sfinksy te ubiegłe wieki/Mówią zagadką dziś ciemną dla synów" - nie było mordęgi. I tak z każdym, z każdą z nich w łagodnym

zwarciu z każdą frazą Słowackiego.

"Jan Bielecki" - przecież niełatwe to metafory, niespotykanie dziś długie zdania, nieistniejący w esemesowej literaturze krótkich beknięć rytm jedenastozgłoskowca i słowa dziwaczne, jak choćby "Giedymin", bądź "sioło". I co? Gdyby ostateczną rację mieli bladzi defetyści, którzy bają, że czasy, panie, takie, iż wszystko karleje, głównie duch i język, i nieuchronnie, panie, zwłaszcza za sprawą kurduplejącej młodości świat cały, czyli teatr i aktorstwo też, pikuje ku skurdupleniu ostatecznemu - to przecież gardła, języki, zęby, wargi, a zwłaszcza twarze studentów profesor Doroty Segdy, po godzinie lektury winny były być martwe. Nawet gorzej - gardła, języki, zęby, wargi i lica, już w trakcie czytania powinien ogarnąć cynizm nowoczesnej młodzieży, radosny cynizm, że

za chwilę koniec z tym wierszowanym zawodzeniem starego piernika, co go nikt nie rozumie, upragniony finał nudy i - powrót do rzutkiego bekania... Spokojnie, nie jestem na tyle naiwny, by piszczeć, iż smakowity występ studentów Segdy i Segdy samej - to jakiś wstrząsający początek powrotu do dwadzieścia lat temu uśpionej normalności teatralnej, oraz że gdy inni studenci innych pedagogów ruszą śladem drużyny Segdy, to za kilka lat znów będziemy na poziomie starych opowieści Swinarskiego, Wajdy czy Jarockiego. Nie. Z drugiej strony, nie mogę jednak nie syknąć: nie przeginajcie pały czarnowidztwa, bladzi defetyści! Nie nudźcie! Jak jest naprawdę? Owszem, za przyczyną napastliwego gardzenia przeszłością - dobrze w teatrze nie jest. Ale wciąż bywa - nieoczekiwanie. Jak wczoraj na Salonie Poezji. Oto sześcioro młodych "Jana Bieleckiego" czytało - rzecz, którą Słowacki pisał, gdy miał lat z grubsza tyle, co oni, 21. I zdania nie z ich świata mówili bez bólu. Nic ich nie "piło", "gryzło" ni "szczypało". Nic z tego, co napisane, a zwłaszcza TAK napisane, nie skłaniało ich do epatowania grymasami nowoczesnej wyższości nad trupio omszałą, nikomu niepotrzebną literaturą - historyjką o fatalnym szlachetce, który... Nie, prostej opowiastki Słowackiego nie streszczę. Bez przesady. Czas najwyższy, byście się wreszcie za czytanie wzięli, "an Bielecki" to nie grubas. I niechaj wam hartu doda przypadek młodych Segdy. Oto coś, co pozornie nie jest ich światem, co winno być "zagadką ciemną" - przez godzinę było ich powietrzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji