Artykuły

Triumf mięsożernych

Zanim Stary Teatr w Krakowie upora się z wystawieniem "Miłości na Krymie", najnowszej sztuki Sławomira Mrożka, w Warszawie trwa minifestiwal dawniejszych utworów tego autora. Po "Szczęśliwym wydarzeniu" zrealizowanym przez Kazimierza Dejmka w Teatrze Polskim, przyszła kolej na rzadko wystawiane jednoaktówki. Roman Załuski pokazał w Teatrze Dramatycznym "Serenadę" (1976) i "Lisa filozofa" (1977), a zespół Teatru Ochoty wystawił "Na pełnym morzu" (1960).

Trzem rozbitkom, dryfującym na tratwie zabrakło pożywienia. Ażeby zaspokoić głód, muszą spomiędzy siebie wybrać kogoś na posiłek. Ponieważ na brak chętnych do jedzenia nie można się uskarżać - w przeciwieństwie do ochotników na rożen - nie pozostaje im nic innego, jak przeprowadzić głosowanie. Aby demokratycznej procedurze stało się zadość, wszyscy trzej ochoczo włączają się w kampanię wyborczą, oczywiście jako ewentualni kandydaci do żłobu. Pardon: stołu. Demagogia kolejnych mówców osiąga niebotyczne szczyty. Idiotyzmu. Jeśli jednak odrzucić myśl o specyficznym położeniu trzech panów, okazać się może, że arsenał "demokratycznych" chwytów przedwyborczych jest nam- nie od dziś - znakomicie znany.

"Na pełnym morzu" Teatru Ochoty jest spektaklem ze wszech miar godnym polecenia. Świat oglądany przez okulary Sławomira Mrożka znalazł tu pełne polotu rozwiązanie sceniczne. Zdumiewająco świeżo brzmią dialogi. Trzech panów w dobrze skrojonych garniturach i z walizeczkami small-biznesmenów grają - ujawniając całe pokłady swych komicznych możliwości - Zdzisław Wardejn (Gruby), Janusz Bukowski (Średni) i Tomasz Mędrzak (Mały). Sekundują im w epizodach: Małgorzata Bogdańska (Listonosz) i Witold Pyrkosz (Lokaj).

Na tle Teatru Ochoty jednoaktówki, które złożyły się na wieczór w Teatrze Dramatycznym wypadły dość blado. Szczerze mówiąc fabuła "Serenady", prostą drogą zmierzająca do morału, że kury są swarliwe, próżne i głupie, kogut nazbyt buńczuczny, a lis chytry, nie wydają się na tyle odkrywcze, by aż tak rozwlekać subtelności bajkowego dialogu. Jeszcze bardziej nikła i powierzchownie dowcipna wydaje się materia "Lisa filozofa". Udział Zdzisława Wardejna (Lis), w tym przypadku niewiele wniósł do spektaklu Romana Załuskiego, grzeszącego nadmierną ilustracyjnością tekstu, nużącego sytuacyjną powtarzalnością i wykonawczą monotonią. Pozostałych wykonawców szkoda wymieniać. Nie mieli ról.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji