Artykuły

Jestem całkiem inną Aleksandrą

- Rywalizacji się nie odczuwa, ponieważ nie ma w MET podwójnych, potrójnych obsad, tak jak jest na przykład w Polsce. Każdy ma swoją rolę. O co mam rywalizować? O kolegę tenora czy barytona? Na scenie oczywiście każdy pilnuje siebie, by wypaść jak najlepiej. Jest odczuwalne coś w rodzaju konkursu, ale bardzo pozytywnego i mobilizującego - rozmowa ze śpiewaczką ALEKSANDRĄ KURZAK.

Monika Pasiecznik: Zuzanna w "Weselu Figara" Mozarta to partia, w której debiutowała pani na deskach Opery Wrocławskiej. To był zarazem pani debiut operowy w ogóle. Jest to więc rola ważna w pani karierze. Ważną rolą jest również Gilda w "Rigolettcie"Verdiego. i

- Rzeczywiście, Gilda jest jedną z moich h ulubionych partii operowych.

Wiążę z nią również dużo przyjemnych wspomnień. To była jedna z pierwszych ról, które kreowałam leż Gilda w Operze Wrocławskiej, będąc pierwszy rok na etacie, jeszcze zanim wyjechałam do studia operowego do Hamburga. I właśnie w Hamburgu zadebiutowałam jako Gilda. W studiu operowym dostawaliśmy maleńkie role do zagrania w przedstawieniach Staatsoper Hamburg, poza tym były covery. Ja coverowałam Gildę. Cover to oczekiwanie na możliwość nagłego zastąpienia innego śpiewaka w danej roli. Tak się stało, że śpiewaczka, którą coverowałam, zachorowała i miałam wielkie szczęście wskoczyć na jej miejsce. To był zarazem mój debiut na Zachodzie. Zaśpiewam Gildę w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. To będzie moja pierwsza duża, główna rola na tej scenie. Wcześniej były Blonda i Olimpia. Są to również role pierwszoplanowe, ale ograniczone np. tylko do pierwszego aktu, jak w przypadku Olimpii. "Rigoletto" w MET pokazane zostanie w przepięknej inscenizacji Ottona Schenka, którą oglądałam chyba dwadzieścia lat temu w telewizji, jeszcze jako uczennica podstawówki - i zakochałam się w tej inscenizacji. To ciekawe, że ta inscenizacja jeszcze istnieje w repertuarze MET i że będę miała okazję w niej wystąpić. W jednym ze spektakli wystąpię razem z Piotrem Beczałą, wspaniałym polskim tenorem. To ważny akcent, że dwoje Polaków spotka się na tej scenie. Również w Hamburgu występowałam z Piotrem w "Rigolettcie" i wszyscy śmiali się, że śpiewają Ada Sari i Jan Kiepura.

Czy partia Gildy ewoluuje, uczy się jej pani za każdym razem od nowa, czy po prostu doskonali to, czego się wcześniej nauczyła? Jak przygotowuje się pani do kolejnych spektakli?

- Zawsze szukam czegoś nowego w danej postaci, inaczej byłaby to rutyna. Człowiek rozwija się w życiu, partia wokalna też ewoluuje. Jestem zupełnie inną Aleksandrą niż dziesięć lat temu. Za każdym razem, kiedy sięgam po daną partię, patrzę na nią z innej strony. Odkrywam błędy, różne rzeczy mi się nie podobają, cały czas jest to żywe, rozwija się, cały czas chcę to ulepszać. Obecnie jestem na innym etapie rozwoju mojej techniki wokalnej niż w 2000 roku, kiedy debiutowałam w Gildzie. Również w stosunku do siebie mam inne wymagania. Chcę podejść do partii za każdym razem inaczej. Nadrzędną rolą jest muzyka i choć bardzo lubię aktorstwo, bardzo dobrze pracuje mi się z reżyserami (są ze mnie zadowoleni, lubią ze mną pracować), muzyka powinna pełnić tu główną rolę.

Rola Mozartowskiej Zuzanny jest wymagająca aktorsko; czy w tej dziedzinie Gilda równie wysoko stawia poprzeczkę śpiewaczce?

- To są dwie zupełnie inne postaci. Mozart to przede wszystkim komedia, dużo maleńkich gestów, sytuacji na scenie bardzo ważnych do zagrania tak, by to było śmieszne. W operze tragicznej, jaką jest "Rigoletto", mamy do czynienia z zupełnie inną historią, pojedyncze sytuacje nie są tutaj tak ważne. U Mozarta mamy łańcuszek zdarzeń, jedno zazębia się o drugie. Gra aktorska jest więc bardzo ważna, by ten spektakl żył. Gilda może natomiast wyśpiewać swoje emocje. W "Weselu Figara" jedynym takim momentem jest aria w IV akcie, kiedy Zuzanna śpiewa to, co czuje, i jest to jej jedyny w operze moment liryczny. Gilda ma takich momentów dużo więcej.

MET słynie z tego, że występują w niej śpiewacy najwięksi w swoich czasach. Nowojorska scena jest pod tym względem wyjątkiem na skalę światową. Jak wygląda praca w takiej operze w porównaniu choćby z Wrocławiem czy Hamburgiem? Ewa Michnik stawia na własny, mocny zespół, to jest praca bardziej studyjna, w stałym zespole. W MET występują artyści gościnni. Jak ta praca jest organizowana ?

- W przypadku Wrocławia czy Hamburga mamy zespoły śpiewaków etatowych. W MET na etacie są tylko muzycy orkiestrowi i soliści chóru. Rzeczywiście, zjeżdżają się śpiewacy z całego świata, ale praca wygląda podobnie. Na każdą produkcję jest przeznaczona odpowiednia liczba prób. W londyńskiej Covent Garden jest to ekstremalnie dużo czasu, bo od czterech do sześciu tygodni prób. W MET w przypadku nowej produkcji czas prób jest odpowiednio dłuższy. Przed styczniowym "Rigolettem" ja mam dziesięć dni prób. Myślę, że to wystarczy. To zależy też od konkretnej inscenizacji.

Jak się pracuje w MET?

- Nie powiem nic nowego. Wszystko jest na niesamowicie profesjonalnym poziomie, począwszy od techniki, aż po tzw. staff. I co ważne, wszystko odbywa się na wielkim luzie. Kiedy debiutowałam w MET w 2004 roku, byłam bardzo zdenerwowana: to było niesamowite przeżycie, w wieku dwudziestu siedmiu lat śpiewać na takim Olimpie! Jednak tam przywitano mnie w amerykański sposób: zrelaksuj się i nie myśl, że jesteś w MET, rób, co chcesz, śpiewaj, kiedy chcesz, nie denerwuj się. Dają czas człowiekowi, by oswoił się z sytuacją, z teatrem, zapoznał z kolegami, przyzwyczaił do atmosfery. Bardzo dobrze mi się tam pracuje.

A jak układają się relacje między śpiewakami? Czy w MET nawiązują się trwałe przyjaźnie, czy może jest tak, że każdy zapatrzony jest w czubek własnego nosa i troszczy się wyłącznie o swoją karierę? Rywalizujecie ze sobą na scenie?

- Rywalizacji raczej się nie odczuwa, ponieważ nie ma w MET podwójnych, potrójnych obsad, tak jak jest na przykład w Polsce. Każdy ma swoją rolę. O co mam rywalizować? O kolegę tenora czy barytona? Na scenie oczywiście każdy pilnuje siebie, by wypaść jak najlepiej. Jest odczuwalne coś w rodzaju konkursu, ale bardzo pozytywnego i mobilizującego do podnoszenia własnego poziomu. Wszystko oczywiście zależy od ludzi, jak w każdym zawodzie, są osoby miłe i nieprzyjemne. Z Markiem Vinco, który śpiewał we Wrocławiu Figara, poznaliśmy się niedawno, w październiku-listopadzie ubiegłego roku, kiedy występowaliśmy razem w "Matilde di Shabran" Rossiniego w Covent Garden. Zapytał o moje plany, powiedziałam, że w styczniu śpiewam w rodzinnym mieście z mamą. Był zachwycony i powiedział, że chętnie by dołączył. Zapytałam Ewę Michnik, czy byłaby taka możliwość, i w ten sposobów spotkaliśmy się z Markiem ponownie na scenie we Wrocławiu, z czego się ogromnie cieszę.

- We Wrocławiu śpiewała pani z mamą, byłym mężem, przyjacielem... Czy taka rodzinna atmosfera ma znacznie? W MET występuje pani z artystami, których zwykłe spotyka pani po raz pierwszy. Czy dobrze jest znać partnerów ze sceny?

- Dla mnie osobiście nie gra to zupełnie żadnej roli. Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się z Markiem na próbie do wrocławskiego "Wesela Figara", pracowało się nam znakomicie, choć nigdy wcześniej nie graliśmy razem akurat w tym dziele. Najważniejsze są profesjonalizm i przygotowanie, a nie fakt, że spotykam kogoś na scenie po raz setny. Ważne, co kto sobą reprezentuje, na jakim jest poziomie, jak jest przygotowany, jak zna partię, czy wie, o czym śpiewa, rozumie słowa - to są warunki, które należy spełnić, by stworzyć dobrą postać na scenie.

Podobno ma pani plany na lata 2015-16. Czy może je pani zdradzić?

- Pojawiają się pojedyncze zaproszenia na te lata. W 2015-16 ma to być Donna Anna w "Don Giovannim" i Maria Stuarda, tytułowa rola w operze Donizettiego. Oba występy w Stanach Zjednoczonych.

A co w najbliższych latach?

- Po występie w MET jest "Uprowadzenie z Seraju" w Lyric Opera w Chicago i w teatrze w Neapolu oraz Donna Anna w Wiedniu. Następnie Amenaide w "Tankredzie" Rossiniego, również w Wiedniu.

Mieszka pani na stale we Wrocławiu?

- Można tak powiedzieć. Zostawiłam tu swoje rzeczy i czasem bywam...

Czego można pani życzyć w nowym roku? .

- Żeby dalej szło tak, jak idzie, pod względem kariery i spraw zawodowych. No i może więcej czasu dla rodziny, czasu na pielęgnowanie osobistych relacji, bo to jest bardzo ważne w życiu każdego człowieka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji