"Bhaterowie dnia powszedniego" sztuka w trzech aktach Ewy Mandi
Po wielkim sukcesie "Brygady Szlifierza Karhana" i "Makara Dubrawy" Państw. Teatr Nowy wystawił trzecią z kolei sztukę, osnutą na tematyce z życia robotników. "Bohaterowie dnia powszedniego" młodej węgierskiej autorki Ewy Mandi zaznajamiają nas tym razem z pracą i dążeniami współczesnych hutników węgierskich. Autorka, przed napisaniem sztuki wystudiowała dokładnie środowisko pracy w stalowni Csepel pod Budapesztem, gdzie osobiście była zatrudniona przez szereg miesięcy na różnych robotach przy piecu martenowskim.
- To co napisała tow. Mandi, jest prawdziwe, bo była tu z nami, żyła z nami, pracowała z nami, poznała nasze kłopoty i troski, radości i wzloty - stwierdzają zgodnie robotnicy z Csepel, z których większość oglądała już przedstawienie sztuki w teatrze i wyraża się o niej z najwyższym uznaniem. Opinię tę potwierdzi niewątpliwie i nasz świat pracy po zobaczeniu przedstawienia w Teatrze Nowym, nie tylko bowiem tematyka zasadnicza, ale i zagadnienia chwili takie jak racjonalizacja metod i sposobów pracy, sprawa organizacji kadr oraz przezwyciężanie oporów, napotykanych na drodze wiodącej ku socjalizmowi, są nam nadzwyczaj bliskie.
Kiedy szedłem do teatru, spokojny byłem o wykonanie sztuki pod względem aktorskim. Znając ideologiczne nastawienie zespołu, jego sumienność, pracowitość i zapał, spodziewałem się osiągnąć pozytywnych, zwłaszcza iż wiadome mi było, że przygotowaniu "Bohaterów" poświęcono wiele miesięcy. Odczuwałem natomiast lekki niepokój o rozwiązanie strony scenograficznej: jak wybrną tym razem z trudności wynikających wciąż z rozmiarów malutkiej i płytkiej scenki, czy będą w stanie zasugerować widowni środowisko pracy hutniczej?
Przypuszczam, że w obawach swych nie byłem odosobniony, dzieliło je zapewne wielu bywalców i wielbicieli Teatru Nowego. Toteż przyjemnie zostaliśmy wszyscy zaskoczeni, kiedy po rozsunięciu kurtyny oczom naszym ukazała się monumentalnych rozmiarów (tak!) hala o dwóch kondygnacjach, wyposażona w mnóstwo rekwizytów, przemawiających do oka swym realizmem. Za tę plastyczną inscenizację należało się projektodawcy i "przezwyciężycielowi" Józefowi Rachwalskiemu brawo przy otwartej kurtynie.
Sztukę Ewy Mandi w polskim przekładzie Adama Bahdaja, opracowali pod względem dramaturgicznym Kazimierz Dejmek i Janusz Warmiński, reżyserował Janusz Warmiński. Zarówno reżyser jak wykonawcy są żarliwymi wyznawcami socrealizmu w teatrze i dążą wytrwale do opanowania realistycznego stylu gry. Pochlebiałbym teatrowi, twierdząc, że ideał ten osiągnięto już bez reszty. Droga, na szczyty jest mozolna i długa, od przedstawienia do przedstawienia przekonujemy się jednak naocznie, jak teatr każdą nową realizację zbliża się do upragnionego celu. W wykonaniu "Bohaterów dnia powszedniego" pokazano nam bardzo wysoki poziom gry zespołowej. Sprawy logicznego układu sytuacji, obsady ról, plastyki poszczególnych postaci i trafność ich charakterystyki wydaja się być w tym przedstawieniu dopełnieniem warunków nieodzownych - "conditio sine qua non", wysiłek główny skierowano natomiast na upłynnienie i zdynamizowanie wewnętrznego nurtu akcji, w który włączają się z wielkim przejęciem wszyscy wykonawcy. W ten sposób coraz mniej odczuwa się na scenie obecność aktora, który staje się odtwarzaną postacią i zapomina się o teatrze, który staje się życiem samym. Jeżeli jeszcze nie wszystkim bez wyjątku wykonawcom udaje się to trudne zadanie, to w każdym razie dążenie do takiego stylu gry jest już powszechne i należycie uświadomione.
Po takiej generalnej ocenie mniej ważne wydaje się "wystawianie stopni" poszczególnym aktorom. Kolektyw aktorski Teatru Nowego nie przywiązuje do tego wagi, niemniej trudno recenzentowi pominąć w sprawozdaniu choć wymienienie nazwisk tych spośród wykonawców, którzy wkładem swej pracy i talentu przyczyniają się jego zdaniem najwydatniej do ogólnego powodzenia.
Tym razem wymieniłbym na pierwszym miejscu Tadeusza Minca, odtwarzającego z dużą bezpośredniością i prawdą postać robotnika Pintera dobrego pracownika, lecz nie rozbudzonego jeszcze społecznie, który dopiero pod wpływem otoczenia, a zwłaszcza umiejętnego oddziaływania sekretarza organizacji partyjnej, przeobraża się w pełnowartościowego aktywistę.
Stanisław Łapiński, coraz powściągliwszy w grze dla widowni, daje w roli starego "wsadowego" Jana sympatyczną postać starego robotnika, jowialnego i dobrodusznego, przezwyciężającego z powodzeniem rutynistyczne nawyki myślenia i dającego się porwać zapałowi młodych racjonalizatorów.
Kazimierz Dejmek ze skupieniem siłą przekonania gra rolę młodego dyrektora stalowni, zaawansowanego na to stanowisko z prostego robotnika. Ideowość, energię w działaniu, nieustępliwość, zapał, poczucie sprawiedliwości - łączy z niewymuszoną serdecznością w stosunku do dawnych towarzyszy od martena.
Ujmującego swą prostolinijnością i zdyscyplinowaniem partyjnym młodego hutnika Rokusa z powodzeniem odtwarza Gustaw Lutkiewicz.
Na prawdziwy kunszt bezpośredniości i prostoty zdobywają się Wojciech Pilarski (syn) i Janusz Warmiński: pierwszy w roli sekretarza organizacji partyjnej, drugi w roli młodszego inżyniera.
Jeszcze jedną odmianę nieśmiertelnego typu "żołnierza samochwała" realizuje z przejęciem się, lecz z tendencją do powściągliwości i unikania wybujałej szarży Janusz Kłosiński.
Szczerością tchnącą postać kobiety, która ambitnie pokonuje trudności "męskiej" pracy przy piecu martenowskim, stwarza Barbara Rachwalska.
Do poziomu gry wymienionych dostrajają się z powodzeniem i pozostali wykonawcy: Adam Daniewicz, Jan Zieliński, Dobrosław Mater, Stanisław Skolimowski, Janina Braczewska, Józef Łodyński, Zdzisław Suwalski, Wacław Kowalski, Bogdan Baer, Leopold Szmaus, Mieczysław Wald i Edward Wichura.
Przedstawienie "Bohaterów dnia powszedniego" poziomem wykonania godnie kontynuuje świetne tradycje "Brygady szlifierza Karhana", poczytać je też należy za nowe poważne osiągnięcie Teatru Nowego na drodze do teatru socjalistycznego.