Szaleństwo w szaleństwie
Żadna z oper Krzysztofa Pendereckiego nie jest tak naprawdę operą. A "Czarna maska", powstała w 1986 roku na zamówienie Festiwalu w Salzburgu, chyba najmniej. To raczej muzyczny dramat, skomplikowana i wieloznaczna intepretacja obecnego przez wieki w kulturze europejskiej tematu danse macabre. Kolejnej, trzeciej inscenizacji, ekspresjonistycznego dzieła podjęła się Krakowska Opera...
Światową prapremierę przygotowywali wraz z kompozytorem Woldemar Nelson i Hany Kupfer. Polską premierą opery, opartej na jednoaktowej sztuce Gerharta Hauptmana, zajęli się Mieczysław Donda-jewski i Ryszard Peryt. Wystawili "Czarną maskę" w Poznaniu w 1987 r. Później polskie sceny operowe nie sięgały po ten temat. Trudna, właściwie kameralna teatralnie opera, wymaga wielkiego wysiłku wokalnego i kunsztu reżyserskiego, bowiem Penderecki, choć zachował konstrukcję sztuki Hauptmana, muzyczno-scenicznymi środkami wyostrzył pełną gwałtownych zwrotów ekspresję dramatu.
"Czarna maska", to swoisty splot obrazów pełnych grozy i niesamowitości. Rzeczywistość - pozornie konwencjonalne spotkanie ludzi różnych wyznań, ras i rozmaitej hierarchii w domu burmistrza Schullera i jego pięknej żony Benigny - przeradza się w sytuację totalnego zgrożenia. Narastają irracjonalne wydarzenia wywołane przez mroczną przeszłość, która wzmaga atmosferę ciągłego napięcia prowadzącą do szaleństwa, morderstwa, samobójstwa i... finalnego tańca śmierci. Jest zimowy wieczór roku 1662 w śląskim miasteczku - Bolkowie...
Krakowska wersja niezwykłego dramatu-opery uradowała widzów znakomitą scenografią, Marka Chowańca i wysmakowanymi kostiumami Zofii de Ines. Wielka sala domu burmistrza z pięknie rzeźbioną galerią sprzyjała rozgrywającym się przy okrągłym stole rozedrganym obłędem dialogom. Zza potężnych okien galerii wdzierał się do niej karnawał i panująca w mieście zaraza...
Żal, że reżyser - Krzysztof Nazar tego nie wykorzystał i tak bardzo podążył za zdominowaną przez ruch i ostre akcenty muzyką Pendereckiego. Śpiewakom kazał bez ustanku gonić po scenie, przesiadać się, wychodzić i wracać, zaś dla głównej bohaterki - Benigny wymyślił nieprzerwane trzepanie głową i konwulsyjne skłony. Dobrze, że występująca gościnnie w tej roli Ewa Iżykowska jest wysportowana i zna operę Pendereckiego na pamięć. Akrobacje jednak sprawiły, że niezła śpiewaczka aktorsko wypadła nieszczególnie...
Sceniczną "ekspresję" tonowali Andrzej Biegun (wyważona postać Lowela Perla) i Włodzimierz Skalski (Opat, Robert Dedo). Niestety, w ogólnym szaleństwie tak ważkie sceny, jak obłędu Benigny czy pomieszania Jedidji Potter były ledwo zauważalne.
Szaleństwo ruchu w szaleństwie dźwięków sprawiły, że całe napięcie siadło. Finał miast być spotęgowaną przez cały dramat kulminacją, stał się niewiedzieć czemu malutką puentą. Na marginesie: w salzburskim przedstawieniu postaci dramatu ginęły w obłędnym tańcu śmierci prowadzonym przez Czarną Maskę w otchłaniach, które zmyślnie wyprojektowano na szklanej, ruchomej ścianie. Wrażenie było...