Artykuły

Cierpkie owoce drzewa śwaidomości

A więc mamy już drugą pozycję teatralną Agnieszki Osieckiej o tytule rzec -można pomologicznym. Nie tak dawno ,,Jabłonie...", teraz "Czereśnie". Owa "pomologia" w służbie metaforyki wzmaga niejako apetyt - na porównania. Pozwólmy tedy sobie po trosze go zaspokoić.

Otóż wydaje się, iż od roku 1965 czas pracował na Agnieszkę Osiecką. Z jednej strony rozluźniły się do cna kryteria budowy nowego dramatu, z drugiej - inwencja dramaturgiczna Osieckiej zdecydowanie zaczęła nabierać polotu. Jeśli bowiem widowisko słowno-muzyczne "Niech no tylko zakwitną jabłonie" było jeszcze po prostu montażem estradowym, złożonym z piosenek i wszelakich autentyków, jak komunikaty prasowe, wspomnienia, listy itp., to przecie w postaci "Apetytu na czereśnie" otrzymaliśmy już komedię z prawdziwego zdarzenia. "Lekką" komedię o ciężkich sprawach. Za oś, dokoła której ma się tutaj obracać akcja, wybrała autorka rozwód, dość dla dzisiejszych usposobień charakterystyczny.

Przyznam się, że "Czereśnie" te smakują mi więcej niż treści "Jabłoni". Nie lubię persyflażu pobłażającego tendencji społeczeństw, do zwalania odpowiedzialności ze swoich barków...

Tym razem satyra Osieckiej, ujęta w sposób pozornie kameralny, jest w gruncie rzeczy bardziej dojmująca i gorzka. To już nie "jakoś tam będzie", nie "kupą, młodzi przyjaciele!", tylko jesienny apetyt - na czerwiec. Pobrzmiewa tu wyraźne ostrzeżenie pod adresem podstawowej, jak to się mówi, "komórki" społecznej, którą jest rodzina. Sprecyzujmy jednak, że satyra godzi na razie siłą faktu w rodzinę inteligencką.

Symbole Osieckiej są przejrzyste. Odczytanie ich nawet przy muzyce przyprawia raczej o smutek niż budzi wesołość. Osiecka przedstawia casus, w którym przyczyną rozkładu rodziny staje się apetyt na "różowy kapelusz", apetyt nękający Kobietę, żonę, matkę dwojga dzieci. To ONA (absolwentka politechniki!) wyglądała ustawicznie przez okno, "tęskniąc za życiem", bo dla niej nie ma życia w Nidzie, w jakimś Szczytnie, życie jest w "Boliwii z cyrkowcami", "w Peru z kaskaderem", w Warszawie "z wiceministrem". To z jej może powodu ON ("inżynier-frajer"), zdecydowany na normalne życie, już nawet nie na "turbo-budowie" "wśród błot i bagien", piekli się, że nie ma jego osoby "w rozdzielniku", odgraża się, że będzie interweniował, choćby "Pstroński miał się przewrócić". Oczywiście można by w "procesie wagonowym" prowadzonym przez Agnieszka Osiecką dać od połowy wersję bardziej zdecydowanie przeciwstawną. W życiu zdarza się częściej, że Kobieta mieszka z Mężczyzną, który bynajmniej nie "modli się o jej miłość", raczej "korkociąg ma przy sobie noc i dzień" - ale to już temat do innej tragikomedii.

W popularnym widowisku słownomuzycznym "Niech no tylko zakwitną jabłonie" tworzywo tekstowe oferowane przez autorkę było właściwie najzupełniej zdane na łaskę inscenizatora. Z b i g n i e w C z e s k i wykorzystał wówczas szansę z dużym nakładem dowcipnych pomysłów. Reżyserując obecnie "Apetyt na czereśnie" Czeski musiał się już liczyć z kształtem scenicznym, który sugeruje Osiecka. Nie sparaliżowało to bynajmniej inwencji reżyserskiej. Przykładem pomyślnej kooperacji reżysera z autorem może być chociażby wyniesienie z przedziału na proscenium scenki "wczasowej", wzbogacenie jej niejako dobitniejszym rekwizytem (materac nadmuchiwany), lub też rozbudowanie wizualne epizodu u dziewczyny zawodowo lekkich obyczajów, wreszcie opracowanie reżyserskie obrazka pożycia małżeńskiego w Nidzie z zamarkowaniem pokoju i kuchni (to krążenie Kobiety między nimi). Natomiast nie posłużyła dobrze spektaklowi jedynie modyfikacja zakończenia, albowiem ta "komedia muzyczna" i tak jest zbyt melancholijna, by pozbawiać ją w dodatku happy endu bodaj in spe. Wszakci wielki Molier wie gardził naciąganym happy endem ku pocieszeniu rodzaju ludzkiego, rangi zaś przez to nie stracił. Zresztą, sądzę, chodzi Agnieszce Osieckiej nie tylko o konstatacje, ale i o przestrogę, a cóż po przestrodze, gdyby nie istniała bodaj teoretyczna możliwość naprawy. Nie przywołujmy sami jesieni. Kontynuując uwagi o autorskiej strukturze "Apetytu...", można z satysfakcją stwierdzać jej niemałą zręczność. Jest rzeczą jasną, że komedia nie stała się tu pretekstem do zaprodukowania dwudziestu (recte 21) piosenek. Piosenki, choć oczko w głowie u autorki, są podporządkowane konstrukcji dramaturgicznej z wzorową logiką i dyscypliną. Skądinąd mógłby ktoś pomyśleć: "A gdyby tak - pure comedia, taka "demaskująca", bez piosenek, sam ten pyszny, dowcipny, celny dialog?" Otóż nie, moi drodzy, nie sposób. Zatraciłoby się wdzięczne spoidło i nawet rozbudowa dialogów nie poradziłaby z tymi migawkowymi retrospekcjami, które ze swej strony stanowią o nowoczesności stylu "Czereśni". Słowem dobrze jest jak jest.

A co o samych piosenkach? Cóż, Osiecka jest znaną i uznaną mistrzynią od tekstów wokalnych. Nie znaczy to, że na tej łące Zoil usechłby z całkowitego braku pożywienia...

Był w dwudziestoleciu międzywojennym strasznie modny, dziś zapomniany u nas, powieściopisarz francuski Clement Vautel (nie plątać z kucharzem Wielkiego Kondeusza Vatelem!). Pozostała mi z jego powieści w pamięci pewna scenka u wydawcy, do którego zgłasza się autor piosenki z kilkakrotnie przerabianym na jego zlecenie tekstem. "Pas assez bete, mon ami, pas assez bete! Retouchez-moi ca, si vous voulez m'en croire. Encore plus bete, je vous en prie!" - rzecze ów wydawca. Przewidział niejako instynktem handlowca wybuch "epidemii złego gustu", której ogniskami staną się różnorakie giełdy piosenki.

Ale, jak to się mówi, żarty na bok. Jest w "Czereśniach" parę piosenek, ściślej mówiąc - parę fragmentów piosenek - trochę udziwnionych, trochę manierycznych (dla przykładu: "Czarny dwór"), a niekiedy noszących ślady spiesznego rymowania (np. "Malwy po chatach" - niezależnie od tego, że tu się sugeruje tandetność usposobienia "bohaterki"). Na ogół jednak chapeau bas.

Grający w sztuce: Bożena M r o w i ń s k a (Kobieta) i Zbigniew S z t e j m a n (Mężczyzna) dali co mieli najlepszego - umiejętności aktorskie. Reszta jest milczeniem.

Nie jednak. Trudno się wstrzymać od uwagi, że nawet teatr dramatyczny mógłby lepiej zabezpieczyć sztuce atrakcyjne wykonanie wokalne. Ono przecie przede wszystkim może wywoływać apetyt na "Czereśnie", pozwalając docenić muzykę Macieja Małeckiego i Adama Sławińskiego.

Scenografia . Ewy Czuby-Wróblewskiej też budzi raczej niedosyt. Nosi jakby piętno marginesowości, "sposobu gospodarczego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji