Artykuły

W kontuszu i żupanie

"Starszny dwór" w reż. Laco Adamika w Operze Wrocławskiej. Pisze Magdalena Talik w portalu kulturaonlie.pl.

Wyreżyserowany przez Laco Adamika "Straszny dwór" w Operze Wrocławskiej to spektakl tradycyjny i zarazem całkowicie odmienny od zrealizowanej tu cztery lata temu przez tego samego reżysera kontrowersyjnej "Halki".

Trudno nie przywoływać tu porównań z "Halką", bo tamta realizacja otarła się o skandal, była szeroko dyskutowana w całej Polsce, naruszyła świętość góralskiego anturażu, w jakim zwykle prezentowano kolejne inscenizacje tej opery. Nawet choreografka Irina Mazur przedstawiła wtedy zupełnie nowatorskie, nie nawiązujące do tradycji, układy mazura czy tańców góralskich. Jednocześnie Laco Adamikowi udało się doskonale pokazać uniwersalną historię nieszczęśliwej miłości, a przy okazji uświadomić publiczności, że wciąż warto dyskutować o moniuszkowskim dziele.

Tym bardziej intrygowało, czy Adamik, zamykając po kilku latach dyptyk, na który składają się dwie polskie opery narodowe, zdecyduje się inscenizować "Straszny dwór" w równie nowatorskim stylu. Tak się jednak nie stało, bo zobaczyliśmy spektakl mocno osadzony w tradycji, zagrany w sarmackim kostiumie, choć w nowoczesnej, niezwykle wysmakowanej scenografii Barbary Kędzierskiej (motywem przewodnim jest drzewo, może staropolski dąb). Takie przedstawienie tematu to też spełnienie oczekiwań dyrektor Ewy Michnik, która zawsze podkreśla, że pragnie, by w jej teatrze można było obejrzeć zarówno opery w ujęciu nowoczesnym, jak i historycznym, co jest zwyczajem przyjętym na wszystkich wielkich scenach operowych świata.

Trochę żal, że nie zobaczyliśmy nieco śmielszej próby odczytania "Strasznego dworu", zwłaszcza kiedy szlak został już we Wrocławiu przetarty zupełnie niezwykłą realizacją "Halki". Z drugiej jednak strony może i dobrze się stało, bo panująca ostatnio w teatrach moda na przeinaczanie arcydzieł literatury czy muzyki czasem przynosi im więcej szkody niż pożytku, co świetnie ilustruje przykład szekspirowskich realizacji w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Ogromnym atutem nowej inscenizacji moniuszkowskiej opery jest sposób prowadzenia orkiestry przez Tomasza Szredera. Jeszcze przed premierą obiecywał, że będzie się starał nieco odkurzyć partyturę i zamysł się powiódł. Doskonale słucha się choćby arii Skołuby "Ten zegar stary niby świat", wychwytując niezwykle wyraziste brzmienie fletu na tle pizzicata smyczków albo wzruszający fragment z wiolonczelą po słynnej arii z kurantem Stefana. Nie mówiąc o akompaniamencie orkiestrowym, jaki towarzyszy arii Hanny w ostatnim akcie. Te perełki odkrywamy często z zaskoczeniem.

Spośród solistów wrocławskiego spektaklu najwięcej braw zebrał występujący gościnnie Rafał Bartmiński w partii Stefana. Ale też i dla tej postaci Moniuszko napisał najpiękniejszą scenę. Prawdziwą gwiazdą okazała się jednak kreująca postać Hanny sopranistka Aleksandra Kubas we wprost imponującej dyspozycji wokalnej. Śpiewana przez nią w ostatnim akcie aria była popisem prawdziwej wirtuozerii. Ponadto widać, jak wiele dały Kubas ostatnie występy w czołowych rolach (m.in. Adiny w "Napoju miłosnym" Donizettiego), bo na scenie czuje się już swobodnie, doskonale wie, jak skupić na sobie uwagę publiczności. Ale warto też wspomnieć o świetnej Annie Bernackiej w partii Jadwigi, mniej eksponowanej niż partia Hanny, niemniej jednak mezzosopranistce udało się zabłysnąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji