Artykuły

Zabawa w makabreskę

"Choinka u Iwanowów" w reż. Bogdana Hussakowskiego w PWST w Krakowie. Ocenia Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej-Kraków.

I śmiesznie, i strasznie powinno być w "Choince u Iwanowów". A w dyplomie szkoły teatralnej tak, aby młodzi aktorzy mogli wykazać się kunsztem i opanowaniem różnych konwencji. I to wszystko jest, tyle że osobno.

Krótka sztuka Aleksandra Wwiedenskiego w czterech aktach i dziewięciu obrazach to istna erupcja ponurego absurdu i bardzo czarnego poczucia humoru. Liczna rodzina Puzyriewów składa się z ojca, matki i gromady dzieci w różnym wieku - od roku do 82 lat. Dzieci noszą zresztą różne nazwiska. Rodzice poszli do teatru, dzieci się kąpią. 32-letnia seksowna Sonia zirytowała nianię, która chwyciła siekierę i odrąbała "dziewczynce" głowę. Nianię złapano, osadzono, osądzono i stracono. Rodzina czeka na choinkę, mamy więc również historię wycinania choinki w lesie przez dziwnych drwali, którzy śpiewają, ale za to mówią od rzeczy. Gdy wreszcie choinka dociera do domu, rodzina Puzyriewów po kolei przenosi się w objęcia śmierci. I jeszcze dom wariatów, mówiący pies, posterunek policji, absurdalny sąd, mówiący trup Soni. Swobodne żeglowanie po morzach podszytej grozą groteski.

Jak to zrobić, jak to zagrać? Spektakl Bogdana Hussakowskiego przynosi na te pytania proste odpowiedzi. Otóż należy zagrać groteskowo, z pewną dozą makabry, a także akcentami prawdziwego okrucieństwa. Odpowiedzi są słuszne, ale ich realizacja cokolwiek kuleje. Przedstawienie jest krótkie (niecałe półtorej godziny) i młodzi aktorzy mają szansę pokazania, że radzą sobie z poetyką odległą od realizmu.

Scena jest pusta, tylko na środku stoi stara żeliwna wanna na nóżkach. To w niej kąpią się dzieci, to ona staje się trumną Soni, łódką, w której płyną wariaci, miejscem, gdzie siedzą policjanci. A aktorzy grają z zapałem, widać, że bawi ich i zajmuje ta konwencja. Można wykazać się poczuciem scenicznego humoru, poszaleć trochę.

Tyle że reżysersko-aktorskie sposoby na sztukę Wwiedenskiego są na dłuższą metę monotonne. Panuje granie ogólnie pojętą groteskowością - zaznaczaniem dystansu do postaci głosem i ruchem. Czasami wkrada się tzw. prawda - jak w wątku skazanej niani, katowanej przez policjantów pałami, a pewnie i gwałconej (to zostało jedynie wyraziście zasugerowane). Ale nie udało się stworzyć takiej rzeczywistości scenicznej, która byłaby jednocześnie i śmieszna, i straszna. Śmiesznych scen jest sporo (wariaci śpiewający chórem, że wybierają się "na jagody, na grzyby", sądowa recytacja w zawrotnym tempie sprawy Osłowa i Kozłowa, pełna zabaw językowych), strasznych też (wątek niani), ale spektakl pozostaje niezobowiązującą szkolną zabawą w makabreskę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji