Artykuły

Jestem skazany na polskość

- Mam bardzo mocne poczucie przynależności do zbiorowości, do mojego narodu i mojej polskości. Ta cecha definiuje to, jak myślę o świecie. Nie oznacza to oczywiście, że będę brał z tej polskości tylko to, co dobre. Raczej szukam tekstów, które analizują mój problem z nią - mówi JAN KLATA, reżyser.

Rozmowa z Janem Klatą, reżyserem teatralnym i dramaturgiem

"WPROST": Dlaczego postanowił pan wystawić "Trylogię", tekst całkowicie niesceniczny?

JAN KLATA: Chciałem spróbować czegoś, co na pierwszy rzut oka wydaje się nie do zrobienia. W "Trylogii" zafascynowała mnie nie tylko treść, ale także to, że ten tekst stał się naszym fenomenem narodowym - martyrologicznym i popkulturowym. "Trylogia" to legenda na wielu poziomach. Na poziomie literackim jest skarbnicą języka polskiego. Na poziomie ideologicznym pokazuje tradycję szalonych buntów, które na krótką metę były nieracjonalne, ale procentowały w przyszłości i pozwoliły nam przetrwać.

Sarmatyzm dziś jeszcze kogoś obchodzi?

- Dzisiaj ludzi interesuje przede wszystkim kurs franka szwajcarskiego, ale to nie znaczy, że gdzieś wgłębi sarmatyzm nas nie drąży. To widać w życiu politycznym i obywatelskim, w naszym niezorganizowaniu i wolnościowej anarchii, która kończy się nieumiejętnością tworzenia zbiorowości. Ten podgolony szlachecki łeb, z którego się ciągle dymi, jest synonimem polskości nawet dziś, kiedy nosimy garnitury i wydaje nam się, że jesteśmy tacy nowocześni i kapitalistyczni. Sarmatyzm, chociaż dobrze ukryty, cały czas w nas tkwi. Ale nie są to cechy tylko negatywne. To też pewien rodzaj niezgody na zglajszachtowanie, na bycie trybikiem systemu.

Aktorzy w pana spektaklu nie przypominają tych, których znamy z filmów Jerzego Hoffmana.

- Oni nie pasują fizycznie, ich wiek się nie zgadza, ale jestem przekonany, że taka Anna Dymna pozostała hajduczkiem, mimo że nie ma już 20 lat.

Dla niektórych "Trylogia" w takiej wersji jest świętokradztwem.

- W "Trylogii" rzeczywiście są sceny, które konserwatywnego widza mogą głęboko dotknąć. Dzień po premierze dwie osoby wyszły ze spektaklu, krzycząc, że to skandal. Reakcje bywają skrajne, ale moi aktorzy do oskarżeń o skandalizowanie są już przyzwyczajeni. Jan Peszek, gdy na próbie opowiadałem o scenie oblężenia Częstochowy i Matce Boskiej, powiedział po długiej ciszy: "No to mamy przerąbane". Ale powiedział to z figlarnym błyskiem w oku, bo aktorzy Teatru Starego lubią mieć przerąbane. Ja też lubię, chociaż to nie jest tak, że podchodzę bezkrytycznie do tego, co robię.

Może miałby pan mniej przerąbane, gdyby wystawiał pan mniej sztuk o Polsce?

- Mam bardzo mocne poczucie przynależności do zbiorowości, do mojego narodu i mojej polskości. Ta cecha definiuje to, jak myślę o świecie. Nie oznacza to oczywiście, że będę brał z tej polskości tylko to, co dobre. Raczej szukam tekstów, które analizują mój problem z nią. Bo jestem skazany na tę polskość, która czasem bardzo mnie boli.

Nigdy nie był pan ulubieńcom krytyków, ale gdy niedawno dostał pan prestiżową Nagrodę im. Swinarskiego za "Sprawę Dantona", nie pojawił się ani jeden głos protestu. Stał się pan klasykiem?

- Powiedzmy delikatnie, że krytyka jest bardzo spolaryzowana. Ja oczywiście dołożę wszelkich starań, aby nadal było burzliwie, gdyż cała ta sytuacja jeszcze ciągle mnie bawi. Być może jest też tak, że moje wcześniejsze spektakle były słabsze niż te ze Starego czy Polskiego we Wrocławiu. Myślę, że rozwinąłem się artystycznie. Starość nie radość, człowiek uczy się całe życie. Lepiej się solidnie wywrócić, niż bezpiecznie poślizgnąć.

Ponad trzy lata temu, po przeglądzie Klata Fest, który odbywał się w stolicy, powiedział pan, że funkcjonuje tu "układ warszawski". Co to jest ten układ?

- Chodzi o to, że nikomu nie zależy na reformie warszawskich teatrów. Jest ich za dużo, tak jak aktorów na etatach. Z państwowych pieniędzy finansowane są teatry, które subsydiowane być nie powinny, np. czysto rozrywkowa Syrena. W Warszawie jest więcej teatrów utrzymywanych przez miasto niż w Berlinie, gdzie poziom artystyczny jest znacznie wyższy. Z tym należy coś zrobić, ale każdy się boi ruszyć ten układ, bo następnego dnia dostanie list protestacyjny, że niszczy polską i warszawską kulturę. List podpisany przez takie nazwiska, że każdy polityk momentalnie się przerazi.

Gdy przygotowywaliśmy we "Wprost" ranking najważniejszych polskich teatrów, okazało się, że teatr klasy A działa przede wszystkim w Polsce B, daleko od stolicy. Dlaczego?

- Wielkomiejskość nie zawsze przekłada się na wielki teatr. Bo silne artystycznie teatry znajdują się dziś w miasteczkach zapomnianych przez Boga i ludzi. Paradoksalnie są to miejsca uważane przez większość za kulturalną prowincję, bo nie zatrudniają twarzy znanych z seriali i reklam. Na prężne zagłębie teatralne wyrósł Dolny Śląsk. Dla osób niezwiązanych z teatrem informacja, że w Wałbrzychu funkcjonuje jedna z najważniejszych scen, może być jednak szokująca.

Polaków interesuje dziś teatr?

- Teatr stał się w Polsce ważną dziedziną kultury, dalece bardziej istotną niż film. Stało się tak dlatego, że pojawiła się publiczność. Od kilku lat na spektakle walą tłumy. W grudniu 2008 r., podczas przeglądu Boska Komedia w Krakowie, iście dantejskie sceny działy się przed wejściem - zabrakło biletów i zdesperowani ludzie próbowali różnymi metodami i pod różnymi pretekstami dostać się na widownię. Momentami miałem wrażenie, że przyjechali Rolling Stonesi. Warto mieć przerąbane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji