Komedia omyłek w wieczór Trzech Króli
Nie ma powodu ukrywać - szedłem na tę premierę z niejakimi oporami. Wieść niosła, że Kulczyński wymyślił sobie obsadzenie wszystkich ról "Wieczoru Trzech Króli" wyłącznie kobietami. No cóż - można i tak. W końcu Szekspir obsadzał wszystkie role żeńskie mężczyznami, a Sarah Bernhardt grała Hamleta. Atoli wielka Sarah grała go w czasach określonej interpretacji tragedii o duńskim księciu. Któż tak jak ona mógł ukazać Hamleta hamletyzującego, ucieleśnienie choroby woli, miękkiego bohatera o kobiecej naturze! Tak zatem - to, że Bernhardt podjęła się roli Hamleta, w obrębie modeli estetycznych jej współczesności miało sens nie tylko formalny. Ale dzisiaj? Właśnie "Wieczór Trzech Króli" obsadzić kobietami? Proszę bardzo, dlaczego by nie obsadzić go na przykład karłami? Tylko po co? I jaki to ma sens? Żeby było śmieszniej ?
Zatem po kolei. Jest śmiesznie. A równocześnie - i to chyba nie mniej ważne - przewrotna decyzja obsadowa również sensów drzemiących w komedii Szekspira nie niweluje. Więcej - nawet je wyostrza, niespodziewanie rozświetla dotąd jakby zaszyfrowane rejony "Wieczoru". Można oczywiście grać na przykład "Komedię omyłek" jako opowiastkę o przebierankach, rozlicznych qui pro quo i wynikających stąd nieporozumieniach. Nie warto jednak grać takiej opowiastki, jeżeli wśród śmiechu nie zrodzi się z niej refleksja o tym, jak dalece się wzajemnie znamy, jak trudno dotrzeć ku sobie poprzez bariery masek i makijaży. Podobnie można - i należy - grać "Wieczór Trzech Króli" ku ogólnej wesołości płynącej z przebierankowych perypetii. Atoli i tutaj nie od rzeczy będzie pytanie - gdzie kres przebieranek, pomyłek, jacy pod cudzymi szmatkami są w istocie ci, którzy się w nie poprzebierali? Jacy są oni i jacy my jesteśmy?
W małej salce Starej Prochowni, po obydwu stronach wejścia amfiteatralnie ustawione rzędy krzeseł. Pośrodku puste miejsce gry, fotel na podeście. Ot, i wszystko. Wystarczy. Bez osłony jakiejkolwiek scenicznej iluzji, prywatnie ubrane panie i Szekspirowski tekst. Dla komizmu sytuacji scenicznych i całej intrygi istotne jest również, że to te właśnie, konkretne aktorki. Trudno sobie wyobrazić tę samą inscenizację z - równie nawet dobrymi - lecz nikomu nie znanymi aktorkami. Dodatkowy efekt komiczny wywołuje fakt, że to nikt inny, a właśnie Ryszarda Hanin gra Malvolia i sepleni, że Kwiatkowska i Hanna Skarżanka zataczają się pod murem jako Chudogęba i Czkawka i zabierają się do siusiania. Że ostatni pomysł jest jarmarczny? Ano jest. Bronić jednak Szekspirowi jarmarcznych efektów to tak, jakby zabraniać ich Molierowi. I czy można mieć też pretensje do Ireny Kwiatkowskiej, że kiedy czasem jej Chudogęba, akurat usuwający się z akcji, staje na uboczu, aktorka zgoła prywatnie obserwuje scenę partnerek?
W tym na poły towarzyskim przedstawieniu, w którym konkretne nazwiska w obsadzie przydają mu dodatkowego smaku, wydaje się to zupełnie naturalne. To na dobrą sprawę nie Skarżanka gra Czkawkę a Kwiatkowska Chudogębę - to Malvolio gra Ryszardę Hanin, Czkawka Skarżankę, a Chudogęba występuje w roli prywatnej Ireny Kwiatkowskiej, mimo że przykleił sobie wąsy. I to jest ów pierwszy, "towarzyski" plan komizmu. W kolejnym zaś dopiero planie konstatacja, że to panów grają panie. Jakże proste, a znakomite konsekwencje wyprowadza z tego faktu Kulczyński! Kiedy na przykład dochodzi do pojedynku Czkawki z Violą, panie po prostu... biorą się za włosy. Nigdy przy "normalnej", damsko-męskiej obsadzie nie słyszałem podobnego śmiechu widowni jak tutaj, przy babskim pojedynku na pazury.
Ale przecież tak tylko widzieć "Wieczór Trzech Króli" Kulczyńskiego to ślizgać się po najbardziej zewnętrznych warstwach przedstawienia. Oglądając je, chyba po raz pierwszy tak ostro uświadomiłem sobie pewne dotąd ledwie przeczute plany tej dramaturgii. Zdałem sobie mianowicie sprawę z konsekwencji do jakich w The Globe musiało prowadzić obsadzenie chłopcami ról kobiecych. Z wieloznaczności tekstu i podtekstów w tej sytuacji. To, co czyni Kulczyński jest czymś więcej niż tylko doprowadzeniem do extremum właściwej wielu komediom Szekspirowskim totalnej przebieranki. Na myśl przychodzi "Sen nocy letniej" Petera Brooka i konsekwencje, do jakich w tym przedstawieniu prowadziło obsadzenie tymi samymi aktorami ról Tezeusza i Hipolity oraz Oberona i Tytanii.
Jakże lekko Hipolita i Tezeusz zrzucali tam królewskie płaszcze, by dać susa w sen letniej nocy, i z jakimż trudem, o świcie, znów płaszcze te wciągali na ramiona, by w nie znowu przybrani powrócić do ładu dnia... Człowiek dnia i człowiek nocy. Olimp i Dionizje.
"Wieczór" Kulczyńskiego obraca się wśród podobnych kategorii w obrębie tego samego modelu myślenia o dziwności perypetii człowieczych. Prezentuje jeden ze szczególnie nacechowanych motywów dzisiejszej mentalności estetycznej - motyw "człowieka dnia i człowieka nocy", motyw ambiwalencji ludzkiej natury. Niczego nie tracąc z zabawności komediowej przebieranki - nią się właśnie posługując, staje się opowieścią o tym, jak ciasno nam w obrębie naszej osobowości. O tym, jak niepomiernie większa jest tych osobowości pojemność od ról, które nam przypisano ze względu na naszą płeć, funkcje społeczne, takie czy owakie zaszufladkowania. W starej, poczciwej komedii, pod maską opoja, półgłówka czy zakochanej panienki nagle pojawia się ludzka twarz bliskiego krewniaka bohaterów współczesnych, ot choćby znanych nam z kina Buńuela, z jego na przykład "Piękności dnia". Twarz człowieka, który rozumie, że jedność jego osobowości nie polega na jedyności przypisanej mu roli.
Celem Kulczyńskiego jest generalne odnaturalizowanie widowiska. Powierzając wszystkie role "Wieczoru" kobietom, Kulczyński całość konfliktu przenosi na płaszczyznę gry. Autentycznością, naturą staje się tylko gra - wszystko staje się grą, udaniem. Poprzebierani, podający się za kogoś innego niż jesteśmy, grać możemy wszelkie role dostępne naszej osobowości. Uwspółcześnianie Szekspira? Skąd! Po prostu Szekspir grany dzisiaj. Przez ludzi i dla ludzi, w których mentalności funkcjonuje określony zespół pytań, a pośród nich - pytania o kształt i pojemność osobowości, pytanie o system naszych masek i o to, co się pod nimi w istocie kryje.
Niezmiernie charakterystyczne, jak w tym spektaklu funkcjonują kostiumy, jak zgoła odwracają się ich funkcje. Powszednie, dzisiejsze ubrania aktorek wydają się w tej Ilirii zgoła naturalnym przyodziewkiem, zaś strojne "retro" kostiumu Hanin, choć pozornie najbliższe epoce i baśniowości miejsca, staje się dziwne i nieprawdziwe. W sam raz na przebierankę Malvolia. W sam raz na to, by uwypuklić naturalność dżinsów, w których chodzi Viola. Właśnie - Viola... Całość inscenizacji "ustawia" już ten jeden zabieg: obsadzenie Jadwigi Jankowskiej równocześnie w roli Violi i w roli Sebastiana. Wbrew pozorom Viola to najniewdzięczniejsza postać komedii, zwykle pozostająca w cieniu, piętrząca przed aktorką nie lada trudności "przebicia się" przez znakomicie zakrojone w tekście role Czkawki, Błazna, Chudogęby. Kiedy natomiast Violę i Sebastiana gra ta sama aktorka, wówczas trzecia kreowana przez nią postać - Cezario - staje się rzeczywiście rodzajem "sfery mediacyjnej" pomiędzy osobowościami obojga bliźniaków. Skupia je w sobie - wyznacza pojemność, przewrotność, całą wieloplanowość ludzkiej natury. Kiedy Jankowska powiedziała jako Cezario: "Mój brat i siostra - to wszystko ja jestem" - może po raz pierwszy zabrzmiało mi to tak ostro, tak realnie. A są to przecież tylko inscenizacyjne ucieleśnienia zasobów funkcjonujących w samym tekście. Żadne tam wariacje czy adaptacje...
Przyznać muszę, że nie potrafię z pełną odpowiedzialnością twierdząco odpowiedzieć na pytanie - czy widz, który nie czytał uprzednio "Wieczoru Trzech Króli", nie pogubi się oglądając Jankowską jako Violę i jako Sebastiana zarazem; czy mimo stosowanych przez aktorkę zróżnicowań gestyki i prowadzenia dialogów wyłapie zaułki intrygi. Nie jestem tego pewien. Lecz występujący w roli Ryszardy Hanin Malvolio ma rację, kiedy mówi, że "Szekspira trzeba znać na pamięć". Po prostu trzeba. Liczne są, poza już wspomnianymi, konsekwencje zasady tej gry. Orsino... Rola uznawana zwykle za "papier". Hanna Stankówna jawnie wystylizowała go, wypozowała jego gestykę i nagle Orsino stał się autentyczny dzięki swej... "nieautentyczności". Znów powraca motyw człowieka dnia i człowieka nocy. Grany przez kobietę książę Orsino jakże jest kobiecy w swych inklinacjach, marzeniach. Rośnie piramida tej komedii omyłek. Orsino Hanny Stankówny jest homoseksualistą. I dopiero w takim układzie wzajemnych relacji pomysł Orsina, by właśnie Cezaria wysłać z misją zaręczynową do Olivii, staje się szatańsko przewrotny. Książę wysyła z misją chłopca, o którym nie wie, że jest dziewczyną, ale o którym wie doskonale, iż młodzian kocha się w nim samym. Piramida rośnie, bo wszak i Orsino nie ukrywa jak bardzo podoba mu się Cezario. Podoba mu się jako Cezario, nie jako przebrana Viola.
Najbardziej zaskakujące staje się w tym wszystkim to, iż niczego nie trzeba tu było dodawać, niczego "nadpisywać" - wszystko było w tekście Szekspira. Na przykład w granym przez Zofię Rysiównę Błaźnie istnieje pełne uzasadnienie, by mógł on nagle stawać się księdzem Topazem - jako że wielość naszych ról i naszych błazeństw jest niezmierzona. W tekście też istnieje materiał na niedwuznacznie zarysowany w spektaklu romans Sebastiana i walecznego kapitana Antonia, który "majtków n a r ż n ą ł taką liczbę" - i na równie erotyczną motywację finałowego pogodzenia się Orsina z Antoniem. Komedia omyłek, która toczyła się w śnie nocy zimowej styczniowego wieczoru Trzech Króli, gęsta jest od erotyki, śmieszy i bawi. Atoli nie powstrzymuje przed Szekspirowskim mądrym zadziwieniem nad tajnością naszych nocnych zakamarków. Kiedy w finale Orsino i Olivia walczą o tego samego Cezaria, który dla Olivii jest Sebastianem a dla Orsina Violą (któż zresztą wie, czy nie odwrotnie?), kiedy padają teksty: Sebastiana (do Olivii) "Chciałeś dziewczynie oddać swoje ramię" czy Orsina (do Cezaria) "Chciałbym, żebyś już była dziewczyną mój chłopcze", wówczas chciałoby się zapytać - who is who? Nie o postaci sztuki - ale o nas samych chciałoby się pytać.
Lecz noc się kończy i wszyscy zgodnie maszerują do ołtarza. A Orsino mówi do narzeczonej: "Jesteś zwolniony z pracy - będziesz żoną", zaś Olivia dodaje: "I siostrą bądź moją." I choć dla księcia małżeństwo z dziewczyną jest raczej dwuznaczne, oblubieńcy ruszają do księdza. Zgodzili się na pozostanie przy jednej z tyluż dostępnych ról... A może raczej na to się zgodzili, by - choć inaczej, w innych już układach - znów przystąpić do udziału w budowaniu przedziwnych związków między ludźmi i w szukaniu po omacku kresu naszych nocnych labiryntów?