Artykuły

Źle strzeżona? Świetnie dopilnowana!

Proszę nie myśleć, że recenzent to franca, która zasiada na widowni tyl­ko po to, by wybrzydzać! Nie muszę się tłumaczyć, ale ta uwaga jest mi potrzebna do stwierdzenia: dawno nie wi­działem spektaklu, do którego nie miałem żadnych zastrze­żeń. Nawet najdrobniejszych nie można mieć wobec najnow­szej baletowej propozycji Opery Śląskiej. "Córka źle strzeżona" ... dopilnowana tu została w na­wet najdrobniejszym szczególe. Gdyby operowe propozycje bytomskiej sceny, były realizo­wane tak, jak baletowe, mogli­byśmy o ten teatr być spokojni.

Jak na ironię, to przede wszystkim tancerzy po­zbawił sali baletowej sierpniowy pożar. Tym większego podziwu godny jest ostateczny rezul­tat ich pracy. Brawo, brawo, brawo.

Zapowiadając sobotnią premierę, już przypo­minałem w najogólniejszym zarysie dzieje mu­zyki najstarszego baletu (prapremiera: 1789 r.), zachowanego w repertuarze aż do naszych cza­sów. Twórca choreografii i inscenizacji bytom­skiej, Henryk Konwiński wybrał partyturę Petera Ludwiga Hertla, wzbogacając ją "Jedwabną drabinką" oraz fragmentami "Włoszki w Algierze" i "Wilhelma Tella" Gioacchina Rossiniego. Po wojnie to trzecia realizacja "Córki źle strzeżonej" na polskich scenach, trzecia, ale własna i najbardziej oryginalna. Łódzka Eugeniusza Paplińskiego w 1973 r. była bowiem przeróbką choreografii Fredericka Ashtona (wykorzysty­wał partyturę Ferdynanda L. Herolda), której oryginalną wersję cztery lata później przedsta­wił Teatr Wielki w Warszawie.

Twórca "Córki źle strzeżonej", Jean Dauberval zgodnie z reformatorskimi ideami swego mi­strza, ojca nowożytnego teatru baletowego, Jeana-Georgesa Noverre'a, dla wzmocnienia sce­nicznego wyrazu dążył do syntezy sztuki baleto­wej i pantomimy. Jego dzieło uznano za prototyp komicznego baletu z akcją. Tym tropem poszedł Henryk Konwiński. Stworzył dzieło nie tylko do­skonale zrozumiałe bez pomocy drukowanego li­bretta, ale i wywołujące na widowni salwy śmie­chu. Nie poszedł przy tym w żadne eksperymen­ty, postmodernistyczne czy new ageowe tropy, dając niezwykle udaną lekcję klasycznego bale­tu, z pięknym grand pas de deux (z adagiem, wa­riacjami i codą), pas d'action (urokliwe partie Kogucika i Kurcząt), tańcem charakterystycz­nym (w sabotach) czy z uroczo zarysowanymi ansamblami. W takiej sytuacji dużym nietaktem jest w programie pozbawienie Henryka Konwińskiego autorstwa choreografii; wydrukowano: inscenizacja i reżyseria. W tym zaś zakresie, u lwa sceny, jakim jest Konwiński, wyważony jest każdy szczegół, nic nie dzieje się przypadko­wo (kiedy widzę porzucony parasol, mogę być pewien, że on jeszcze "zagra"), jeden pomysł (przemycenie w snopkach Colina do domu Wdo­wy) goni następny, jeszcze lepszy (wszystko co dzieje się podczas burzy; firanka a la ślubny we­lon) czy rozbrajający (pazerność bogaczy dopo­wiedziana powrotem Alaina po parasol; rozwija­nie wstążki w finale). Konwiński raz jeszcze oka­zał się mistrzem w kreowaniu miniopowiadań wokół zasadniczego wątku, który w "Córce..." jest akurat prosty i krótki: Liza i Colin się kochają, ale jej matka Wdowa Simone (tradycyjnie tańczona przez mężczyznę) umyśliła sobie za zię­cia Alaina, syna właściciela winnicy. Małżeńską intercyzę przyjdzie jej jednak podrzeć, gdy okaże się, że strzegąc córki, zamknęła ją w sypialni z... Colinem.

Uroczej tej sielance nad wyraz adekwatną i zgrabną plastyczną oprawę stworzył sceno­graf Jan Bernaś. Orkiestrę wybornie poprowa­dził Krzysztof Dziewięcki. Grzegorz Pajdzik w partii Colina raz jeszcze udowodnił, że nie ma dziś w zespole lepszych od siebie. Niezwy­kle udany duet z nim tworzy pełna dziewczęce­go uroku, nienaganna technicznie Katarzyna Skalska w roli Lizy. Bawi pyszałkowatość Tomasa w wykonaniu Marka Bronszkiewicza, ak­torska etiuda Barbary Konopkin w roli Nota­riusza, czułość Kokoszki - Joanny Kurkowskiej oraz wigor i sceniczny temperament Kur­cząt (zwłaszcza Kogucika - w tych rolach uczniowie bytomskiej szkoły baletowej). Cieszy ogromnie cały zespół; wyrównany, zdyscypli­nowany, na scenie radosny. Zasłużone huraga­ny braw zbierają kreatorzy dwóch arcykomediowych postaci - Kazimierz Cieśla jako arcytemperamentna Wdowa Simone i Daniel Alek­sandrow w roli Alaina. W ruchu Konwiński ciekawie wydobył ich indywidualne umiejętno­ści i warunki. Oni okazali się jeszcze arcymi-strzami w aktorskim wykreowaniu swych po­staci. Kazimierza Cieśli tę umiejętność i nad­zwyczajną talturę sceniczną (w kreowaniu po­staci kobiety przez mężczyznę to niezwykle ważne) dobrze znamy. Daniel Aleksandrow sta­je się w tej mierze objawieniem. Bardzo świa­domie, z wielką dyscypliną środków tworzy po­stać głupkowatego - niczym filmowe postaci Harpo Marxa - Alaina, brawurowo wykorzy­stując swe długie nogi (skoki! szus przez okno). To dzięki niemu wreszcie wiemy, dlaczego Alain nie miał u Lizy najmniejszych szans i dlacze­go Wdowa Simone, której nikt w kaszę dmu­chać nie ma prawa, na miłość córki w końcu przystaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji