Artykuły

Nie. W piwnicznej izbie

Wojciech Młynarski jest nie tylko reżyse­rem spektaklu "Hemar. Piosenki i wier­sze", ale także wy­kreował się na jego pierwszą gwiaz­dę. Nie w tym znaczeniu, że jest najlepszym aktorem i piosenkarzem z całego ansamblu śpiewającego i tańczącego na estradce w suterenie Teatru Ateneum, której zaduch i ciasnota bardziej przypomina jakąś piwniczną izbę z wiersza Konopnickiej niż stołeczny kabaret czy te­atrzyk rewiowy, ale dlatego że Mły­narskiego jest po prostu na tej estradce najwięcej. Przy czym popular­ny piosenkarz tym razem nie śpie­wa, ale gada, gada, gada...

Aktor i wykonawca szlagieru ,,W co się bawić", gdy przyszło mu sa­memu taką zabawę zorganizować okazał się gadułą bez wdzięku, który swymi porozumiewawczymi minami i tikami, dobrze już opatrzonymi wi­dzom podczas jego nieprzeliczonych występów, mógłby zadawać szyku w remizach strażackich na gościn­nych występach Wesołego Autobusu. Dzięki próżności konferansjera, wi­dowisko ciągnie się jak wojna trzy­dziestoletnia. Jeżeli weteran estra­dowy, Wojciech Młynarski, nie wie, to mu powiem, że konferansjer w kabarecie jest po to, aby dyskret­nie wiązał poszczególne numery składanki jednym celnym dowcipem, zwięzłą anegdotą, błyskotliwym szlagwortem, a nie po to, aby kry­gując się jak pierwszy tancerz opery warszawskiej narcystycznym timbre'em wygłaszał całe przemówienia, które złożone do kupy wypełniają bodaj jedną trzecią przedstawienia. Są czasem dłuższe od zapowiadanych numerów. To przecież zgroza. Kon­feransjer powinien pomagać w za­bawie, a nie przeszkadzać.

Młynarski w swym konferansjerskim monologu i dygresyjnych ty­radach pokazuje się widowni jako pilny uczeń polskiego wydający za­daną lekcję na temat - życie i twórczość Mariana Hemara. Pytam, kogo z siedzących w krzesłach ob­chodzi szczegółowy życiorys Hemara. To był bardzo niedobry pomysł re­żyserski, aby to, co zwykle umieszcza się w programie - i co zresztą uczynił Młynarski drukując w nim entuzjastyczny esej o Hemarze - przenosić na estradę. Tak jakby Młynarskiemu mało było panoszące­go się wszędzie minoderyjnego ględzenia i musiał je wprowadzić jesz­cze do kabaretu. Piosenki Hemara bronią się same już tyle lat i nie trzeba ich lansować.

Ale jeżeli Młynarski sam lubi ga­dać, bo ma niewyeksploatowane po­kłady elokwencji - to Bóg z nim. Gorzej jeżeli jako reżyser zmusza do tego innych. Po co na przykład wy­biera do programu "Wielką obronę Warszawy", kobylasty i wcale nie najlepszy wiersz, a właściwie poemat Hemara. Tak długi, że nawet Alek­sandra Śląska nie była w stanie na­uczyć się go na pamięć i musiała czytać z kartki! Taki despekt uczy­nić pierwszej gwieździe Ateneum! To chyba doprawdy nie uchodzi.

Natomiast drugą gwiazdę teatru, Krystynę Jandę, reżyser niepotrzeb­nie fatygował i kazał jej śpiewać. Śliczną piosenkę "Wspomnij mnie" można bowiem zaśpiewać tylko ta­kim aksamitnym, jedwabnym gło­sem, w którym słychać szelest opa­dającej sukni, zdolnym unieść całą nostalgię i pamięć rozkoszy kobiety zda się jeszcze ciepłej od pieszczot kochanka, słowem zaśpiewać to tak, jak niegdyś Sława Przybylska. Kry­styna Janda zaśpiewała tę piosenkę schrypniętym falsetem o fakturze marmuru i żelaza, a więc raczej hie­ratycznej niż lirycznej. Janda-pio-senkarka nie może się uwolnić od swych kreacji z "Człowieka z mar­muru" i "Człowieka z żelaza". To się czuje i widzi. Tego nie zasłoni nawet dwumetrowy wachlarz ze strusich lub pawich piór (nie wiem którego ze szlachetnych ptaków obdarto z piór w tym celu, bo siedząc w ostat­nim rzędzie niedokładnie widziałem), rekwizyt od "sympatycznego pana Wojtka dla niewątpliwie sympatycz­nej panny Krysi" - parafrazując niegdysiejszy szlagier reżysera - z którym Krystyna Janda pojawia się na estradzie. Krystyna Janda może lepiej by wypadła śpiewając słynną w epoce ludzi z marmuru "Krysię traktorzystkę", niż przed­rzeźniając piosenki Hemara. Najlepiej jednak zrobiłaby, gdyby po pro­stu odczytała to, co kazano jej za­śpiewać.

Natomiast Ewa Wiśniewska nieźle zaśpiewała "Zdemaskowanie piosen­ki", "Coquelicot", "Pensylwanię" i "George Sand", choć też nie dorów­nała innym znakomitym powojen­nym interpretatorkom piosenek He­mara - to jest Sławie Przybylskiej i Barbarze Rylskiej. Tak to bywa, gdy piosenkarka interpretując dys­tansuje się od tekstu piosenki dając do zrozumienia, że dobrze wie, iż to tekst banalny, sentymentalny, nawet głupi, a ona sama jest dużo głębsza. Tu trzeba powiedzieć, że Hemar pi­sał swe piosenki do dyskretnego in­terpretowania, a nie do przedrzeźnia­nia, które w ostatnich latach stało się powszechną i drażniącą manierą u naszych szansonistów. To nawet dziwne, że rozmaite kretyńskie tek­sty współczesne śpiewają oni z ta­kim dramatycznym wysileniem i tragiczną powagą, zaś przedrzeźniają liryczne i sentymentalne bibelociki.

Bardzo dobrze natomiast na tle rutynowanych koleżanek wypadła debiutantka - Dorota Nowakowska, która żywiołowo zaśpiewała kilka piosenek, zaś wszystkie swe możli­wości pokazała w "Maryli Wereszczakównie", którą przed wojną śpie­wała Mira Zimińska. Wyróżniali się także Marian Kociniak, Marian Opania, Wiktor Zborowski i Jacek Borkowski w kilku śpiewanych ze­społowo piosenkach: "Upić się war­to", "Pamiętaj o tym, wnuku", "Kró­lewna Śnieżka". Natomiast Jerzy Kamas ładnie powiedział trzy wier­sze Hemara - "Warszawę 1934", "Odpowiedź" i "Parafrazę Karłowicza".

Piosenki Hemara oparły się cza­sowi. Wciąż nas bawią i wzruszają. Ich autor był niewątpliwie najwy­bitniejszym polskim tekściarzem. Bo był niezłym poetą, co zresztą w składance Wojciecha Młynarskiego zostało pokazane. Autentyczna poezja kilkunastu piosenek i wierszy Hemara nie utonęła na szczęście w morzu słów konferansjera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji