Artykuły

Sztuki przyjemne i nieprzyjemne dla wymagających

- Na początku publiczność chciała przede wszystkim zobaczyć znanego aktora w niekłopotliwym spektaklu. Powoli wprowadzałam prezentacje trudniejsze, boleśniejsze, upominające się o podstawowe kwestie, czy to światopoglądowe, czy estetyczne, zostawiające widza z ważnym tematem, z ważnym pytaniem. Przygotowaliśmy publiczność na teatr Krystiana Lupy. Dziś na teatr Krystiana Lupy bilety sprzedajemy w dwie godziny! - o rozpoczynającym się dziś XV Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi, opowiada dyrektor Ewa Pilawska.

26 lutego o godz. 19 głośną "Sprawą Dantona" w reż. Jana Klaty zacznie się Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Teatrze Powszechnym. Jubileuszowa, 15. edycja to propozycje z teatralnej górnej półki

W dniu rozpoczęcia sprzedaży biletów na festiwal przy ul. Legionów 21 ustawiła się długa kolejka. Ci, którzy stanęli na końcu ogonka, nie zdążyli kupić miejsc na najlepsze spektakle. A mieli z czego wybierać. Do Łodzi przyjedzie reżyserska czołówka: Krzysztof Warlikowski, Jan Klata, Michał Zadara, Iwona Kempa, Andrei Serban. W Warszawie spektakl zagra Jerzy Jarocki - widzowie dojadą do Narodowego autokarem. O jubileuszowych przygotowaniach rozmawiamy z Ewą Pilawską, dyrektorem Teatru Powszechnego i dyrektorem artystycznym festiwalu.

Marzena Bomanowska, Monika Wasilewska: Czy w roku jubileuszowym festiwal będzie raczej przyjemny, czy nieprzyjemny, czyli dowiemy się o sobie więcej dobrego niż złego?

Ewa Pilawska: Pod względem jakości artystycznej będzie bardzo przyjemnie. Tematem, który determinował układanie programu, jest estetyka współczesnego teatru. Przez konfrontację twórców trzech pokoleń chcę pokazać, w jakim kierunku podąża polski teatr i jak bardzo zmienił się po 1989 roku.

Co się według Pani zmieniło w polskim teatrze?

- Niemal wszystko. Rozpowszechniła się narracja filmowa, scena stała się multimedialna, zaczęła posługiwać się nowym komunikatem, uaktywniła się grupa młodych reżyserów i równie młoda publiczność. Zmianie uległo miejsce tekstu i słowa w teatrze, pojawiła się za to fascynacja atrakcyjnymi "gadżetami". 15 lat temu mieliśmy spektakle grane w sposób "niekłopotliwy", z tradycyjnym podziałem scena-widownia, na której zasiadała szeroka publiczność. Teraz teatr polski wchodzi w niekonwencjonalne przestrzenie, opuszcza swoje siedziby, jest adresowany do mniejszych widowni. Jest problem ze znalezieniem dobrych, odważnych spektakli zrealizowanych w sposób tradycyjny. W tej edycji tylko "Utwór sentymentalny " w reż. Piotra Cieplaka nie będzie grany z widownią na scenie.

Czego teatr szuka w fabrykach czy supermarketach?

- Kontaktu z widzem, prawdy. Pierwszy w Polsce w teatrze instytucjonalnym uczynił to Jacek Głomb. Wyprowadził teatr z siedziby, osadził go w rzeczywistości swojego miasta - Legnicy. Oczywiście teraz można już mówić o pewnej modzie, bywa, że niektórzy twórcy kopiują podobne zabiegi bez szczególnego uzasadnienia merytorycznego.

Jak Pani wybiera spektakle na festiwal?

- Zawsze interesuje mnie konkretny twórca i jego rozwój. Gdy coś nas pasjonuje, np. malarstwo danego artysty, podążamy w ślad za nim, obserwujemy go. Podobnie jest w teatrze. W ten sposób przed laty uwiódł mnie teatr Krystiana Lupy, teraz zachwyca mnie twórczość Iwony Kempy. Myślę, że kontrowersje wzbudzi Michał Zadara, moim zdaniem posługujący się specyficzną stylistyką. Ale nie układam programu według osobistych upodobań. Staram się mieć na uwadze oczekiwania widzów wszystkich pokoleń. Dawniej nie przemawiał do mnie teatr Krzysztofa Warlikowskiego, ale zaprosiłam do Łodzi jego "Opowieść zimową". Dziś Warlikowski wyrósł na ważnego twórcę.

Program jubileuszowego festiwalu jest bardzo ciekawy, ale przy jego organizacji musiało się też coś nie udać?

- Oczywiście kłopotów nie brakuje. Kryzys zmusił nas do przemodelowania repertuaru. Gdy zaczął szaleć kurs euro, doszłam do wniosku, że to niemoralne zapraszać grany tylko raz zagraniczny spektakl dla 150 widzów. Pokażemy go za rok i wówczas zagramy go dwukrotnie. Podobnie przeniesiemy termin "Wymazywania". Niestety, festiwal każdego roku więcej kosztuje. Repertuar jest ciekawy i kosztowny, ale gdy go układaliśmy, nie było jeszcze kryzysu gospodarczego. A gdy nadszedł, pokazanie w Łodzi skomplikowanego technicznie "Wymazywania" stało się niemożliwe. Wycofali się niektórzy sponsorzy i partnerzy. Trzeba powiedzieć, że zespół włożył ogromną pracę w festiwal, Joanna Szczepkowska specjalnie przygotowała dla nas zastępstwo. Planowałam, że na oba pokazy mistrzowskie, grane poza konkursem, pojedziemy do Warszawy. Mimo ogromnego zapału i determinacji Krystiana Lupy i dyrektora Pawła Miśkiewicza w poszukiwania stosownego festiwalowego terminu okazało się, że trzeba by dezorganizować cały kalendarz. Tak bywa, teatr jest sztuką żywą, nie polega na prezentacji gotowych produktów. Niekiedy odwołuje się spektakle z powodu choroby aktora i nie ma na to rady. Ważne, by ocalić myśl i wartość obcowania z teatrem.

Może na jeden-dwa spektakle mistrzów, na których publiczność czeka i w mig wykupuje bilety, warto podnieść ceny biletów, niż odwoływać przedstawienie?

- Kiedy podniesiono nam dotację do 400 tys. zł, złożyłam zobowiązanie, że bilety będą kosztowały poniżej 100 zł. Ale jednocześnie spektakle są coraz droższe, doszły dodatkowe koszty, wynajmujemy obiekty. Zawsze mi zależało, żeby ten festiwal był otwarty, nie chciałam go zamykać dla wąskiej grupy zamożnych widzów. Nasz festiwal wyrósł na jeden z najważniejszych w Polsce, bo pozwala realnie dyskutować o kondycji współczesnego teatru. Dziś wielu twórców składa ofertę zagrania na festiwalu nam, nie musimy nikogo przekonywać. Nad ceną biletów trzeba będzie się jednak w przyszłości zastanowić. W tym wszystkim cieszą mnie dwa granty od Ministerstwa Kultury, dla festiwalu i dla tworzonego w Powszechnym Polskiego Centrum Komedii. Jesteśmy w Łodzi chyba jedyną z niewielu instytucji, która mimo kryzysu dostała dofinansowanie na dwa projekty, czyli ich zawartość merytoryczna jest znacząca.

Dwa lata temu sensacją był występ Zbigniewa Zamachowskiego, do ostatniej chwili panowała niepewność, czy zagra, miał go na scenie zastąpić reżyser. Czy dużo jest takich nerwów na moment przez uderzeniem w festiwalowy gong?

- Przy organizacji tak dużego festiwalu zawsze są niespodzianki. Dwa dni temu dyrekcja TR Warszawa powiadomiła mnie, że Maja Ostaszewska, która gra w "Aniołach w Ameryce", ma kłopoty ze zdrowiem. Zastąpi ją Magdalena Popławska, tyle że na razie kręci film w Skandynawii. Trwają rozmowy z producentem. Zawsze są emocje. Najbardziej znana historia festiwalowych chorób to rzeczywiście ta Zbigniewa Zamachowskiego. Był późny wieczór, dzień przed inauguracją, wszystko już dopięte, chwila wyciszenia i nagle dostaję telefon z Narodowego, że Zbigniew Zamachowski ma problem z kręgosłupem i nie jest się w stanie ruszyć. A "Czekając na Godota", w którym grał, otwierało festiwal. Zawodowstwo i determinacja zdecydowały, że aktor przyjechał do Łodzi. Przed wizytą u lekarza były dwie koncepcje: albo wystąpi i cały spektakl będzie tylko siedział, albo na scenę wkroczy reżyser Antoni Libera, by "zagrać" jego rolę. W tym trudnym momencie uruchomił się łańcuch ludzi dobrej woli, którzy znaleźli specjalistę. W szpitalu im. WAM dokonano cudu, a Zamachowski do dziś ma tam swojego lekarza.

Czyli jednak cuda się zdarzają

- Tak i chciałabym, żeby mimo kryzysu światowego nie wyciekła radość z tej edycji festiwalu. Decyzja o pewnych cięciach jest konieczna i uczciwa. Wierzę, że skoro środowisku udało się przejść trudne czasy i inne kłopoty, poradzi sobie i teraz. Bywa, że "stany wyjątkowe" konsolidują, integrują ludzi. Nie można umrzeć dla teatru. Myślę, że i widzowie zrozumieją trud sytuacji i dostrzegą nową wartość. Organizujemy z "Gazetą" "Przystanek kultura", wspólnie pojedziemy na spektakl mistrzowski profesora Jarockiego. I dobrze. Tu nie ma winnego, trzeba się otworzyć na alternatywne rozwiązania.

A jak przez tych 15 lat zmieniła się publiczność festiwalowa?

- Na początku publiczność chciała przede wszystkim zobaczyć znanego aktora w niekłopotliwym spektaklu. Powoli wprowadzałam prezentacje trudniejsze, boleśniejsze, upominające się o podstawowe kwestie, czy to światopoglądowe, czy estetyczne, zostawiające widza z ważnym tematem, z ważnym pytaniem. Przygotowaliśmy publiczność na teatr Krystiana Lupy, kilka lat temu na naszym festiwalu prezentowaliśmy jego sylwetkę artystyczną jako reżysera, fotografika, pisarza i myśliciela. Dziś na teatr Krystiana Lupy bilety sprzedajemy w dwie godziny! Krystian Lupa ma trzy miasta w Polsce, które go zwyczajnie uwielbiają, i w tym także Łódź. Publiczność stopniowo ulegała wymianie, dzisiaj jej przekrój wiekowy jest bardzo szeroki. Dla mnie najbardziej wartościowy jest ogromny kredyt zaufania i otwarcie na nowe propozycje. To mądra publiczność i bardzo wymagająca.

***

Festiwal w liczbach

10 spektakli z siedmiu miast Polski oraz Bukaresztu.

Każde przedstawienie jest grane dwa razy.

Widz z kompletem biletów spędzi w teatrze ponad 25 godzin (1515 minut).

5,5 godziny - tyle trwają "Anioły w Ameryce" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, najdłuższe festiwalowe przedstawienie

1 godzinę trwa "Utwór sentymentalny na czterech aktorów" w reż. Piotra Cieplaka, najkrótszy spektakl festiwalu

3000 biletów teatr już sprzedał (lub zarezerwował). Będzie jeszcze kilkadziesiąt tańszych wejściówek dla studentów na wolne miejsca.

580 zł kosztował komplet biletów (530 zł za drugie miejsca lub bilety ulgowe).

94 aktorów zagra we wszystkich spektaklach festiwalu; najwięcej - w "Sprawie Dantona" - 15 osób.

400 tys. zł - dotacja miejska.

150 tys. zł - dofinansowanie z Ministerstwa Kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji