Jeszcze więcej tańca
- Teatr tańca jest dzisiaj najszybciej i najdynamiczniej rozwijającą się formą. Na szczęście dzięki Kalejdoskopowi i nagrodom czuję coraz większe zainteresowanie ludzi tym, co robimy - mówi KAROLINA GARBACIK, tancerka i choregrafka, organizatorka Festiwalu Kalejdoskop w Białymstoku.
Z Karoliną Garbacik, współorganizatorką Festiwalu Kalejdoskop, tegoroczną laureatką Złotych Kluczy, rozmawia Marta Jasińska
Za nami szósta edycja Festiwalu Kalejdoskop. Była zdecydowanie większa niż poprzednie. Do Białegostoku zjechali pasjonaci tańca niemal z całej Polski.
Karolina Garbacik: Przyjechali ludzie z Łodzi, Chełma, Krakowa, Poznania, Warszawy, Koszalina... W warsztatach i projektach udział wzięło około 120 osób.
Chcieliśmy, by były to zajęcia wyjątkowe. I tak na przykład na Kalejdoskopie Leszek Bzdyl po raz pierwszy od kilku lat zrobił projekt z młodzieżą, który następnie był pokazywany na scenie. W tym roku warsztatów było więcej niż w poprzednich edycjach. Pojawiło się też sporo nowych rzeczy, jak dyskusje o tańcu. Było szerzej, bo wszystko działo się w różnych miejscach. Na szczęście, z roku na rok festiwal się rozwija
Co Panią najbardziej zaskoczyło podczas tegorocznego Kalejdoskopu?
- Pozytywne przyjęcie spektakli. Byłam bardzo ciekawa, jak zaproszone grupy zostaną odebrane. Pokazywaliśmy duże formy, zrealizowane przez najlepszych tancerzy i performerów w kraju. Były to jednak rzeczy trudne. Formy, które publiczność rzadko ma okazję oglądać. Dlatego trochę się obawiałam, jaki będzie odbiór. Ale słyszałam opinie, że dzięki ogromnej różnorodności spektakli: "Było na co popatrzeć".
Bardzo dobrze przyjęty został "Heilotes", zrealizowany przez Panią i Grupę Przejściową. Jak udała się premiera?
- Czuję ulgę, że to już za mną. Widziałam wideo z pokazu i wiem, że przed nami jeszcze sporo pracy. Za miesiąc wystąpimy z nim w Koninie. Czasu jest mało, ale spektakl nie jest formą zamkniętą. Będzie się zmieniał i ewoluował.
Czy będzie jeszcze szansa zobaczenia go u nas, w Białymstoku?
- Myślę, że "Heilotes" zagramy w kwietniu. Wtedy też będą premiery dwóch nowych rzeczy. Jedna to polsko-białoruski projekt dotyczący problemu mniejszości narodowych, druga to mój solowy spektakl "Na dnie lOO dni". Robię go we współpracy z Pawłem Dudko i DJ-em Fejmem.
Na jakiej scenie wystąpicie?
- Szczegółów jeszcze nie mogę zdradzić. Ale właśnie o potrzebie stałej sali do takich pokazów rozmawiałam z uczestnikami, widzami i krytykami, którzy do nas przyjechali. Wszyscy są zgodni co do tego, że potrzebna jest w mieście scena, na której mogłyby być prezentowane formy teatralno-taneczne nie tylko z kraju. Bo teatr tańca jest dzisiaj najszybciej i najdynamiczniej rozwijającą się formą. I szkoda, że w Polsce jest ona spychana na dalszy plan.
Jest przecież robionych jest tak wiele ciekawych i ambitnych rzeczy. Dlatego przydałoby się miejsce, gdzie mogłyby być one pokazywane.
Myślimy też o cyklicznych pokazach, by widzom łatwiej było tę formę przyswajać. Na szczęście dzięki Kalejdoskopowi i nagrodom czuję coraz większe zainteresowanie ludzi tym, co robimy.
A co będzie z projektami, które powstały na festiwalu? Czy zostały zarejestrowane, czy będą jeszcze pokazywane?
- Publicznie nie możemy tego pokazywać, bo nie wykupiliśmy praw autorskich do choreografii.
Nie szkoda?
- Nie. Bo na tym polega ich wyjątkowość, że można je zobaczyć tylko ten jeden jedyny raz. Dzięki temu to niepowtarzalne przeżycie zarówno dla tancerzy, jak i widzów.