Przeklęte tango
AKTORZY Teatru Ateneum w Warszawie od kilku miesięcy, z wielkim powodzeniem (bisy!) grają sztukę pt. "Przeklęte tango". Gdy mowa o aktorach trzeba podkreślić, że teatr ten dysponuje dużą grupą urodziwej i uzdolnionej młodzieży aktorskiej. Korzystając z istnienia takiego zespołu, reżyser Lena Szurmiej przygotowała na scenę, a raczej adaptowała powieść Manuela Puiga pod tym właśnie tytułem. Przypuszczalnie reżyserka zagłębiając się coraz rmocniej w lekturę utworu, stwarzała sobie coraz bardziej własną wizję postaci przedstawionych w książce argentyńskiego powieściopisa-rza. Na afiszach więc czytamy nazwisko autora powieści, ale zaznaczono, że libretto i reżyseria są dziełem Leny Szurmiej. Teksty polskie w "Tangu" napisał Andrzej Ozga, możemy się wiec spodziewać, że z argentyńskiej powieści pozostała tylko aura, a także, co wyjaśnia widzowi program teatralny - pewien wątek tematyczny. Opowieść dotyczy losów zmarłego młodo atrakcyjnego chłopca i jego wielbicielek. Spektakl nie zestarzał się, zachował wartkie tempo i realizowany jest ogromnie precyzyjnie. Ale przy pilnej dbałości o aktorską interpretację śpiewanych tekstów, zatraciła się na scenie naturalna radość, przyjemność tańczenia i śpiewania. Duch autentycznej zabawy wytłumiłby tę odrobinę banału wyhodowanego w polskich tekstach tang. Dlatego szkoda jednak, że reżyserka nie puściła trochę na żywioł swojej młodzieży aktorskiej.
Styl przedstawienia mieści się między nastrojem Piwnicy pod Baranami a dawną pantomimą Henryka Tomaszewskiego. To co bardzo własne Leny Szurmiej to upodobanie do barokowych zagęszczonych i różnorodnych form. Naturalnie, nagromadzenie różnych form wyrazowych wymaga precyzji wykonawczej, ale równocześnie czyni rzecz teatralną jak gdyby zbyt skomplikowaną w odczuciu widowni. Za bardzo stara się taka sztuka przemawiać do intelektu widza.
W powieści Manuela Puiga, akcja dzieje się w latach 30-ych. I do tego stylu nawiązują stroje (nb. świetnie uszyte pod kierunkiem Anny Dezur i Władysława Hrybka). Interpretacja aktorska i taneczna przypomina również tę epokę. Na tamte lata bowiem przypada rozkwit tego fascynującego tańca. Był on nacechowany hamowaną i jednocześnie uzewnętrznianą zmysłowością a przy tym tańczono go ogromnie malowniczo nawet i u nas. Szkoda, że Irena Biegańska nie zaprojektowała bardziej pomysłowych kostiumów. Natomiast dyskretna scenografia Krzysztofa Baumillera dobrze stwarzała nastrój i jednocześnie nie ograniczała przestrzeni dla dużego zespołu aktorów.
Janusz Tylman częściowo aranżował, częściowo pisał lub kompilował muzykę dla spektaklu, w którym cały czas ona istnieje, organizuje ruch i nastrój. Niezrozumiałe jest, dlaczego po prostu nie skorzystał z wielu zapomnianych a naprawdę świetnych tang skomponowanych w samej Argentynie, a także w Europie w paru pierwszych dziesiątkach naszego stulecia. Z góry przecież wiadomo, że współczesny kompozytor nie stworzy tej miary tanga jakie wypracowano w kilku krajach na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Muzyka w tym przedstawienia całkiem nieźle przylegała do charakteru spektaklu, nie była jednak mocną stroną tej imprezy.
Twórcy spektaku przede wszystkim Lena Szurmiej oraz Jan Szurmiej, który opracował choreografię i ruch sceniczny, mieli najwyraźniej wiele do powiedzenia widzowi. Swoje problemy i przemyślenia chcieli przekazać w jednym dziele co było bardzo trudne. Niemniej przedstawienie, które przygotowali dla Teatru Ateneum jest odważną i bardzo ambitną próbą przypomnienia, w stylu serio - dawnego wodewilu z jego rozśpiewaniem, roztańczeniem i pantomimą. Próbą, która okazała się dla widowni całkowicie komunikatywna i interesująca. Niewątpliwie przyczyniło się do tego aktorstwo wszystkich wykonawców, szczególnie zaś trzech aktorów obdarzonych różnymi cechami psychofizycznymi: Artura Barcisia (Czarne Tango), Jerzego Kryszaka (Białe Tango) oraz Emiliana Kamińskiego (Juan Carlos).