Artykuły

Kto się boi turonia

Andrzej Łapicki obejmując dyrekcję Teatru Polskiego w Warszawie mówił, że chce, by stał się on sceną, na której odbywałyby się poważne rozmowy o Polsce i Polakach. O naszych przemyśleniach, zachowaniach, poglądach, o przeszłości. I o tym, jak funkcjonuje ona w dzisiejszej świadomości. Na początek sięgnął po "Turonia" Stefana Żeromskiego. Można zrozumieć ten wybór, bo i autor godny, i temat - rzeź galicyjska to jedna z takich nie zabliźnionych ran w historii. A że sztuka wystawiana była po wojnie rzadko, tym większa pewnie pokusa.

Pytanie podstawowe, jest oczywiście takie, czy my widzowie o rabacji chłopskiej chcemy dziś rozmawiać, czy mamy taką potrzebę. I co by z tej rozmowy miało wyniknąć. Nauka? Ostrzeżenie? Osądzenie? Innymi słowy, czy boimy się turonia - tego wszystkiego, co owa używana w wiejskiej zabawie maska miałaby wedle Żeromskiego symbolizować: zwierzęcą podłość, nikczemność wszystkich zwierząt ziemi, wygubionych i wymordowanych, która weszła teraz w serca ludu.

Rzecz dzieje się wśród członków rodzin Cedrów i Olbromskich. "Turoń" opowiada historię jednej nocy z 18 na 19 lutego 1846 r. Wtedy to na majątek Krzysztofa Cedry napada banda żądnych mordu chłopów pod dowództwem krwawego Szeli. Mają już za sobą spalenie kilkuset dworów i wyrżnięcie okolicznej szlachty. Nie inaczej postąpią tutaj. A jest to ta sama noc, podczas której szlachta pod wodzą emigracyjnych emisariuszy szykuje się do rozpoczęcia powstania przeciwko Austriakom; ma ono w efekcie przynieść wolność ludowi. Bratobójcza rzeź kładzie tym planom kres. Po jednej stronie mamy więc żądzę mordu, odwetu, chamstwo i ciemnotę, po drugiej - patriotyzm, godność ludzką. Nie ma wątpliwości, z kim jest sympatia autora.

"Turoń" nigdy za dobry dramat nie uchodził. Żył właściwie legendą roli Stefana Jaracza, który zagrał w nim przed wojną Szelę. Waldemar Śmigasiewicz sposobiąc sztukę na scenę oczyścił ją ze wszystkich młodopolskich naleciałości, które dzisiejszemu widzowi mogłyby utrudniać jej odbiór. Zyskał przez to na zwartości i czasie. O więcej pewnie było trudno. Najtrudniej o to, by tchnąć trochę życia w postaci. Autor sprawy reżyserowi nie ułatwił, tak więc na scenie obok złowrogich pokrzykiwań chłopskich, słychać jeszcze szelest papieru. Ze szlacheckich bohaterów "Turonia" jedynie Janusz Zakrzeński jako Cedro gra jakąś rolę, pozostali obnoszą idee, racje lub dystynkcje. "Turoń", wiadomo, Szelą stoi. Jan Tesarz bywa nim dopiero w drugim akcie, choć i wtedy nie udaje mu się wzbudzić tego, co najistotniejsze - przerażenia swoją siłą i krwiożerczością. Raczej zaciekawienie. W pierwszym akcie natomiast, gdy z godnością i dumą dyskutuje z Hubertem (Tomasz Budyta), bardziej w sobie "ma coś z Piasta", niż ze zdziczałego okrutnika. To więcej niż nieporozumienie. Z chłopskiej czeredy jedynie o Dariuszu Kurzelewskim w roli Staszka, syna Szeli, można powiedzieć, że jest na miejscu.

"Turoń" na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego jest kiepskim przedstawieniem. I jako takie nie może się ono stać ani powodem, ani pretekstem do żadnej poważnej rozmowy. Nawet gdybyśmy bardzo bali się turonia.

Stefan Żeromski "Turoń". Scena Kameralna Teatru Polskiego w Warszawie. Reżyseria Waldemar Śmigasiewicz, scenografia Maciej Preyer, muzyka Andrzej Zarycki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji