Artykuły

Muzealny

Teatrowi Polskiemu przybył kolejny eksponat. Nazywa się "Turoń", napisał go Stefan Żeromski, a wyreżyserował Waldemar Śmigasiewicz... Na takim stwierdzeniu można by właściwie poprzestać, gdyby nie parę narzucających się refleksji.

Pierwszą, ale zasadniczą, jest pytanie o dobór repertuaru. Doprawdy trudno zrozumieć, czym kierowano się sięgając właśnie po "Turonia". Oczywiście można snuć wywody o jego nowym odczytaniu czy też o nasuwających się analogiach pomiędzy rzezią galicyjską a przemianami odbywającymi się obecnie. Można również chociażby w naszych politykach dopatrywać się następców Szeli czy też Krzysztofa Cedry i Rafała Olbromskiego. Można wszystko. Nie zmieni to jednak faktu, że tekst Żeromskiego jest już dramatem przebrzmiałym, i to zarówno pod względem treści, jak i formy. Nie pomoże tu błyskotliwa obsada. "Turonia" można jedynie traktować jako repertuarową ciekawostkę, ale na pewno nie jako jedną z propozycji, która ma odbudować mocno nadwątloną pozycję Teatru Polskiego.

Smutny jest także fakt, że na trzecim przedstawieniu po premierze (sic!) widownię niemal w stu procentach wypełniały zupełnie spektaklem nie zainteresowane, zorganizowane grupy młodzieży. Czyżby właśnie tak miała już zawsze wyglądać publiczność przychodząca na "Turonia"? Jeśli tak, to... Poprzestanę tu na trzech kropkach, w miejsce których każdy może wpisać sobie parę słów mówiących o przyszłości teatru.

Odsuwając na bok ogólne refleksje i zastanawiając się nad konstrukcją samego spektaklu, trzeba stwierdzić jedno - z "Turonia" w realizacji Śmigasiewicza absolutnie nic nie wynika. Powstało przedstawienie o niczym, którego rytm, napięcie i wszystkie puenty wyznacza jedynie... muzyka. Gdyby - odpukać - zepsuła się aparatura odtwarzająco-nagłaśniająca, można by umrzeć z nudów. Papierowe, pełne pustej retoryki dialogi nie są bowiem w stanie poruszyć nikogo. Rozbestwione, pijane chłopstwo jest przy tym tak silnym kontrastem dla patriotycznej szlachty, że o jakiejkolwiek psychologicznej prawdzie nie może być nawet mowy. Jest tylko dydaktyczna, czarno-biała historyjka, która swoją natrętną wymową może wyłącznie drażnić.

W tej sytuacji trudno mieć pretensje do aktorów, zwłaszcza że w wyznaczonych im ramach robią, co mogą. Najlepiej radzi sobie grający Szelę Jan Tesarz, który robi wszystko, by uwiarygodnić poczynania i reakcje stworzonej przez Żeromskiego postaci. Niestety możliwości ma bardzo ograniczone, trudno więc mówić o stworzeniu naprawdę interesującej roli. W o wiele trudniejszej sytuacji są Janusz Zakrzeński (Cedro), Mieczysław Kalenik (Olbromski), Katarzyna Tatarak (Weronika) czy Tomasz Budyta (Hubert), których naiwna szlachetność aż kłuje w oczy. Trzeba jeszcze dodać, że zachowującą jedność czasu i miejsca akcję umieszczono w pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu scenografii. Efekt jest taki, że wieczór w teatrze kojarzy się raczej z wizytą w muzeum. Dobrze, że chociaż filcowych kapci nie każą zakładać...

Stefan Żeromski "Turoń", reż. Waldemar Śmigasiewicz, scen. Maciej Preyer, muz. Andrzej Zarycki, Teatr Polski w Warszawie - Scena Kameralna, premiera 18 października 1996

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji