Artykuły

Skandal w Operze

Skandal towarzyszył prapremierze pierwszego rock baletu, jaki zdecydowano się wystawić w łódzkim Teatrze Wielkim. Gniew konserwy spadł na dyrekcję tej zacnej placówki, gdy postanowiła zaprezentować publiczności "Republikę - rzecz publiczną". Omal nie doszło wówczas do rękoczynów, gdyż za świętokradztwo poczytano obecność na scenie Grzegorza Ciechowskiego z zespołem, a na widowni dziesiątków fanów entuzjastycznie witających a później żegnających swoich, idoli. Skandal towarzyszył również premierze najnowszego przedsięwzięcia, spektaklu "Faust goes rock", tym razem, jednak o zupełnie odmiennym ciężarze gatunkowym.

Oto bowiem tzw. publiczność abonamentowa miała wiele pretensji o to, że wspomniany balet nie znalazł się w ich rocznym karnecie. Jedynie Bogusław Kaczyński, obecny w dniu premiery w Łodzi szybko z miasta zrejterował dziwiąc się i wieszcząc klapę. Tymczasem znakomita choreografia Ewy Wycichowskiej, czerpiącej wszystko, co najlepsze, z dorobku takich mistrzów jak Marta Graham czy szkoły holenderskiej, oryginalny scenariusz Jurgena Rosenthala, muzyka zachodnioniemieckiej grupy "The Shade" (co prawda z taśmy, ale zawsze), kreacja solistów i całego zespołu zapewne na długo pozostaną w pamięci nawet największych indolentów. Nie oszukujmy się, sztuka baletowa dla niejednego stanowi zaklęty rewir. Szczególnie młodzi, nie przyzwyczajeni (bo niby przez kogo) do tej dziedziny wyrażają się o tańcu z reguły nad wyraz powściągliwie, jeśli w ogóle mają coś do powiedzenia. I tu sięgamy do pobudek, jakimi kierowali się twórcy i realizatorzy spektaklu aby Faust (he! he!) ujrzał światło dzienne.

Pomysł rock baletu narodził się w Hanowerze, a ojcem chrzestnym był Jurgen Rosenthal. Dzięki operatywności "Pagartu" zachodnioniemieccy impresariowie zwrócili się do Ewy Wycichowskiej z propozycją realizacji tego przedsięwzięcia. Łódzcy tancerze od dawna myśleli, choć na ogół skrycie, o spróbowaniu swych sił w tańcu nowoczesnym, na co zleceniobiorczyni również szykowała się od dawna. Noce należało spisać na straty, ekwiwalent pieniężny również, nagrodą miała być satysfakcja i wyjazd do Hanoweru. Ortodoksi obserwujący przygotowania do prapremiery głośno wyrażali swoje obawy czy po rocku tancerze dadzą sobie radę z "Giselle" lub "Don Kichotem" (podobno modernę psuje technikę). Wysiłek jednak nie poszedł na marne gdyż prapremiera "Fausta" w RFN wypadła chyba zupełnie nieźle, skoro prasa pławiła się wręcz w komplementach admirując Polaków pod każdym względem. Oczywiście nie obyło się bez złośliwych przytyków (ale już w kraju), bowiem niektórzy komentowali sukces jako tryumf zespołu "Shade" i ich muzyki, a nie polskich tancerzy. Dlatego m. in. zdecydowano się zrezygnować z przyjazdu tej grupy, aby podczas łódzkiej premiery balet zaprezentował swoje umiejętności w pełnej krasie. Malkontentom szczęki opadły a łoskotem.

Zapyta ktoś: a dlaczego Faust? Bo ponadczasowy. Że temat oklepany? Być może, ale gdy dostanie się w ręce ludzi wrażliwych i z wyobraźnią może zalśnić najjaśniejszym blaskiem. "Faust goes rock" to przede wszystkim lawina efektownych pomysłów inspirujących wykonawców, to fabularny wątek oglądany w tempie 25 (sic!) klatek na minutę, to śmiałe sceny o erotycznym posmaczku, to kreacje Czesława Bilskiego - Fausta: zrezygnowanego i poddającego się losowi, Romana Komassy - Homunuculusa: będącego zaprzeczeniem swego pierwowzoru, Jarosława Biernackiego - Mefista i.. Ewy Wycichowskiej w roli w Fauście do tej pory nieznanej - Mefisty. Takie zło, pokusa i sataniczna ekspresja w jedności.

Żeby jednak nie było nieporozumień... myśl Goethego nie jest wyłożona kawa na ławę, egzystencjalne problemy są zaledwie zarysowane, dlatego od widza wymaga się pewnego przygotowania, jakkolwiek dolna granica wiedzy została ustalona na 16 lat. Szesnastolatków w Teatrze Wielkim w Łodzi było rzeczywiście sporo, jakkolwiek nie brakowało także publiczności starszej. I jedni, i drudzy wytrwali do końca zgotowawszy standing ovation co ponoć nieczęsto zdarza się w tym mieście. Zasługa to zapewne i muzyki, może nie odkrywczej, ale perfekcyjnie wykonanej, czerpiącej z najlepszych wzorców takich sław jak Pink Floyd, Genesis czy Deep Purple. Choć stanowiła zwartą całość, nie zabrakło w niej i monumentalnej inwokacji, i elektronicznych rockowych suit, ale i zdecydowanych przebojów mogących śmiało konkurować z piosenkami z list bestsellerów. Jeśli dodać do tego wszystkiego oryginalne kostiumy, skromną acz sugestywną dekorację, dynamiczne tempo i przyjętą konwencję wideoclipów poszczególnych scenek, otrzymamy obraz spektaklu dla ludzi "odbierających na tych samych falach" (programu trzeciego choćby).

Na koniec refleksja, bowiem mimo adoracji klarowanej pod adresem twórców "Fausta" targa mną pewna wątpliwość. Podczas konferencji prasowej dyrektor Sławomir Pietras stwierdził, że balet ten jak i inne jemu podobne "...mogą stanowić dobry pomost do recepcji szeroko rozumianego repertuaru operowego i baletowego. Jak dotąd młodzież łódzka tłumnie przychodzi oglądać rock balety. Coraz częściej wraca (...) na inne nasze spektakle...". Mam nadzieję, że jednak nikim nie kierowała przewrotność i chęć zwabienia w pułapkę, bo kto powiedział, że "Faust", a idąc dalej "Jesus Christ Super-star", "Hair" czy "Chess" to coś gorszego, że może służyć jedynie za przynętę wciągającą przez ciemny hall do świątyni prawdziwej sztuki?

Teatr Wielki w Łodzi, Faust goes rock. Libretto - Jurgen Rosenthal i Ewa Wycichowska na motywach "Fausta" J.W. Goethego, muzyka - The Shade, teksty utworów - Jurgen Rosenthal, premiera 8 grudnia 1986.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji