Artykuły

Lot nad ojczystym gniazdem

"Trylogia" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Wystawiając całą "Trylogię" Sienkiewicza w jednym widowisku, Jan Klata nie starał się stworzyć kolejnego narodowego misterium. To raczej dyskusja z polskim "instynktem męczeństwa". Pełna efektownych scen, ale z rozczarowująco przewidywalnym przekazem.

Dawno już przyzwyczailiśmy się do lekturowej liryki i staropolszczyzny na listach przebojów muzycznych: do Marka Grechuty śpiewającego fragmenty Wyspiańskiego czy Mickiewicza, Niemenowskich wersji Norwida. Czas przyzwyczaić się do teatru wystawiającego lekturowe kolubryny z równą przebojowością. Po "Dziadach" czy "Lalce" na scenę trafia Sienkiewiczowska "Trylogia", zrealizowana przez Jana Klatę w Starym Teatrze w Krakowie. Nie żywe obrazy, nie romansowe skróty poszczególnych części - jak to wystawiano w Krakowie jeszcze za życia autora. Cała "Trylogia". Ze wszystkimi oblężeniami i pojedynkami.

Szukając miejsca akcji dla mitu Rzeczypospolitej heroicznej Klata i dramaturg Sebastian Majewski wybrali Jasną Górę. Przerobili ją na świątynię wiecznie oblężoną w niekończącym się stanie wojennym. Tylko czy to jeszcze świątynia? Rozrzucone siano, święte obrazy zakryte kirem, Matka Boska Częstochowska górująca nad szpitalnymi łóżkami. Dokąd trafili wielcy i mali rycerze? Do lazaretu? Obozu? Okopów Świętej Trójcy? A może izby wytrzeźwień czy domu wariatów? W tej przestrzeni naelektryzowanej polską symboliką odzywa się nagle z ambony głos księdza Kamińskiego (Tadeusz Huk), wołający słynne: "Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają!". Wyrwani z letargu pacjenci przybierają kolejno imiona Skrzetuskiego (Jerzy Grałek), Zagłoby (Juliusz Chrząstowski), Kmicica (Krzysztof Globisz), Oleńki (Barbara Wysocka), Baśki (Anna Dymna). Ranni, poowijani bandażami, za starzy lub za młodzi do swoich ról, odrywają całość sumiennie scena po scenie, wojna za wojną.

Akcja toczy się raz lekko, jak w kabarecie, raz w oparach mistyki narodowej. "Dumka na dwa serca" uspokoi na chwilę Bohuna (Zbigniew W. Kaleta), przewrócone łóżka staną się karykaturą oblężonego Zbaraża, Azja zatańczy jak wirujący derwisz, a bohaterowie wiary chrześcijańskiej będą się efektownie upijać i zataczać. W niezwykłej homoerotycznej scenie Globisz-Kmicic uwiedzie Bogusława Radziwiłła (Błażej Peszek).

Często jednak groteska w jednej chwili zostaje podcięta i wywrócona w koszmar. Ciężka gitarowa muzyka podrywa co chwila aktorów do straceńczego, szalonego galopu na łóżkach. "Disco" do rytmu "Boże coś Polskę" zmienia się w masową egzekucję, na którą kolejne ofiary idą piękne i dumne. Ten zapisany u Sienkiewicza "instynkt męczeństwa" nigdy nie był tak widoczny. Być może na tym polegał właśnie sens stworzenia niemal pięciogodzinnego widowiska. Pokazać motywy, postawy, wybory postaci razem, w masie, w jednym wycieńczającym ciągu. Gdy kolejny zrezygnowany "bohater" w dresiku rzęzi do ukochanej: "Bywaj, ojczyzna w potrzebie", "Trylogia" zaczyna brzmieć inaczej niż w Hoffmanowskich megaprodukcjach.

Jest w tym spektaklu przyjemność ze spełnionej zasady inżyniera Mamonia (lubię piosenki, które już znam). Wbite w pamięć dialogi miłosne, "Kończ Waść, wstydu oszczędź", "Ja jestem Roch Kowalski..." czy Panamichałowe: "Nic to"- każdy "prawdziwy Polak" zerwany "w nocy o północy" byłby w stanie je powtórzyć nie gorzej niż pacjenci Klaty. Jest tu spełnienie snu Sienkiewicza, który o takim widowisku marzył. Jest gra z polskim wizerunkiem męskości: tym sarmackim, tym męczeńskim i tym ułańskim. Jest wreszcie pewna konsekwencja w poszukiwaniach Klaty i Majewskiego. Ich głośna "Sprawa Dantona" zaczynała się od przywołania obrazu Marata - ostatniego sprawiedliwego rewolucji francuskiej. W "Trylogii" Marat powraca przez nawiązanie do legendarnego spektaklu Petera Brooka "Marat - Sade. Męczeństwo i śmierć Jeana-Paula Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade". Aktorzy Starego są także pacjentami narodowego przytułku, których jakaś nieokreślona siła pcha do przybierania sienkiewiczowskich póz. Ale czy to znaczy, że powracanie do mitu heroicznego jest szaleństwem?

Rozpoczęcie tego narodowego seansu od wezwania martwego Wołodyjowskiego ustawia przedstawienie w perspektywie "szukamy bohatera", zbawcy, wyzwoliciela. Ale bohaterowie są zmęczeni, ranni albo pijani. Jedyne, co przychodzi im bez trudu, to ginąć na narodowych ołtarzach, zstępować do masowych grobów, jak w finale"Akropolis" Grotowskiego. Zostaje więc pięciogodzinny spektakl o wypaleniu bohaterskiego mitu. Przy takim nakładzie środków i nagromadzeniu efektownych, błyskotliwych scen to jednak za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji