Artykuły

Bliźniak szuka spełnienia

- Jestem spod znaku Bliźniąt, a Bliźniak na miejscu nic usiedzi. I nie zadowoli się osiągniętym celem; jego żywiołem jest ruch i zmiana - z RENATĄ SPINEK, o jej niespokojnej drodze aktorskiej i producenckiej rozmawia Henryka Wach-Malicka.

Niesamowity z pani "przypadek". Aktorka, której mistrz Henryk Tomaszewski powierzył główną rolę w spektaklu pantomimicznym, w szkole średniej kształciła glos operowy...

- Uczyłam się też gry na skrzypcach i na fortepianie. Po mamie, uzdolnionej plastycznie, ciągnęło mnie do rysunku. Tata samodzielnie nauczył się gry na wielu instrumentach, muzykę miałam w domu i... we krwi. Nie znoszę się nudzić, do dziś zresztą, więc na wszelki wypadek należałam do wszystkich możliwych kółek zainteresowań, jakie działały w moich szkołach i okolicznych domach kultury.

Ostatecznie zdawała pani jednak do krakowskiej szkoły teatralnej.

- Ostatecznie, bo przez cały rok przygotowywałam się do studiów muzykologicznych. Też zresztą do Krakowa.

Nie nadążam, przyznaję. Za szybko pani wybiera, działa, a nawet za szybko opowiada!

- Jestem spod znaku Bliźniąt, a Bliźniak na miejscu nic usiedzi. I nie zadowoli się osiągniętym celem; jego żywiołem jest ruch i zmiana.

Przez cale życie?! Przecież to meczące.

- No tak... Mogłabym zagrać nawiedzoną poszukiwaczkę wrażeń i odpowiedzieć, że skądże znowu, ale to nic byłaby prawda. Czasem jestem zmęczona i wtedy zajmuję się czymś kompletnie odległym od uprawiania sztuki.

Aż się boję zapytać czym.

- Na przykład symultanicznym tłumaczeniem z języka angielskiego na konferencji poświęconej ratownictwu górniczemu. Tłumaczenie na żywo referatów o nowych metodach leczenia jakiejś choroby albo doniesień Banku Światowego - to jest dopiero adrenalina.

Nic myśli pani wtedy o teatrze?

- Najdłuższa moja przerwa w aktorstwie to cztery lata. Tłumaczyłam wtedy dialogi do filmów animowanych, pracowałam w reklamie radiowej, pomieszkiwałam w świecie, w Norwegii i Holandii na przykład. Ale potem zatęskniłam za sceną i wróciłam na deski, choć aktorstwo to nie była wymarzona profesja. Poszłam na egzamin do PWST z ciekawości, a ponieważ dostałam się za pierwszym podejściem, to uznałam, że jednak trzeba z szansy skorzystać. Przez pierwszy rok czułam się nie na swoim miejscu, potem też dziwnie, choć propozycję grania otrzymałam już na III roku, z teatru w Kaliszu. Byłam najmłodsza w szkole, niedojrzała emocjonalnie i przemęczona. Pracę magisterską pisałam w nocnym pociągu, próby kończyłam o 3 nad ranem. Zanim zrobiłam dyplom, już czułam się wypalona. Wtedy dałam sobie spokój z aktorstwem na jakiś czas. Ale granie miałam już za skórą.

Powroty też były niecodzienne. Gdy przestała pani wreszcie szukać szczęścia poza teatrem, sukces narodził się poza... teatrem. Przynajmniej poza instytucją. Pracując w chorzowskiej Rozrywce, założyła pani z kolegami prywatną scenę POKO i wystawiliście słynne "Nienawidzę". Fani spektaklu jeździli za wami po kraju, zarejestrowała to przedstawienie telewizja.

- Kochane, potworne "Nienawidzę". Już nigdy potem nie grałam niczego w takim napięciu emocjonalnym. O ile wiem, realizacja telewizyjna krąży na amatorskich nagraniach po ludziach i doczekała się opinii kultowej.

To wróćcie do niego. Cóż to za problem skrzyknąć się i powtórzyć sukces.

- Rozeszliśmy się już po kraju, trudno by było zebrać całą ekipę. Ale mamy co wspominać.

Rolę we Wrocławskiej Pantomimie też dostała pani z marszu?

- Wygrałam casting, po którym mistrz Tomaszewski zdecydował, że otrzymam główną rolę kobiecą w spektaklu pt. "Kaprys". Uznałam, że to wielka szansa na następny krok w rozwoju zawodowym. Nawiasem mówiąc, od dzieciństwa marzyłam o balecie. Ekspresja ruchu wynika chyba z moich naturalnych predyspozycji, często wzbogacam nią moje role, nawet bez zachęty ze strony reżysera. Przestałam wtedy śpiewać gościnnie w chórze Filharmonii Śląskiej, rozpadł nam się ukochany "Robaczek w jedwabiu", czyli spektakl oparty na polskiej poezji barokowej, parę innych zajęć pożegnałam bez żalu i zaangażowałam się do Wrocławia. W Katowicach grałam tylko w "Lekcji", zrealizowanej w Teatrze Korez.

Objechała pani z tym przedstawieniem kawałek świata, potem znów zmieniała miejsce i rodzaj pracy, ale doświadczenia pantomimiczne wykorzystuje pani nadal. "Sen Nabuchodonozora" - kolejne pani prywatne przedsięwzięcie artystyczne, które wdzieliśmy ostatnio pod szyldem Teatru LOCUS obywa się praktycznie bez słów, nie licząc komentarza wprowadzającego w biblijną rzeczywistość. Czy pracując nad "Snem..." odkryła pani w sobie jakieś kolejne zdolności?

- Może sprawdzę się w marketingu? Wyprodukować spektakl jest trudno, ale jeszcze trudniej go sprzedać.

No to życzę powodzenia. Widzę, że zabiera pani plecak i znów gdzieś pędzi. Dokąd dziś?

- Dziś bez niespodzianek. Jadę do mojego macierzystego Teatru Nowego w Zabrzu. Dobrze mieć bezpieczny port.

Absolwentka PWST w Krakowie. Współpracowała z teatrami dramatycznymi, muzycznymi i teatrami ruchu w całym kraju. Na drodze jej poszukiwań artystycznych znalazły się między innymi: Teatr Rozrywki w Chorzowie, Teatr Korez, Teatr Cogitatur, Nowy Teatr we Wrocławiu; współtworzyła Teatr Poko i Teatr Pierwszy w Katowicach. Współpracowała z kabaretami: "Pod Egidą" Jana Pietrzaka i "Ssak". Uczestniczyła w wielu ogólnopolskich warsztatach tańca współczesnego, prowadziła zajęcia z pantomimy we wrocławskiej PWST. Spośród nagród i wyróżnień, jakie ma na swoim koncie szczególnie ceni sobie Złotą Maskę za spektakl "Robaczek w Jedwabiu" w Teatrze Pierwszym. Najnowszym przedsięwzięciem Renaty Spinek - zarówno aktorskim, reżyserskim, jak i producenckim - jest "Sen Nabuchodonozora"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji