Artykuły

Faust goes rock

Co prawda nie ten kontekst, nie ta epoka, ale faustowskie wyznanie: trwaj chwilo, jesteś tak piękna, towarzyszyło zapewne widzom opuszczającym Teatr Wielki. Brawa po sobotnim spektaklu nie milkły długo, a po niedzielnym zespół baletowy wręcz musiał bisować. "Faust Goes Rock" Ewy Wycichowskiej, (choreografia, inscenizacja i reżyseria oraz współautorstwo libretta) trafił do młodzieżowej widowni. Muzyka zespołu "The Shade" - grupy z RFN, zdobywającej dopiero rynek, ale bardzo interesującej - agresywna i mocna, to znów delikatna i bogata dramaturgicznie, której nie trzeba wyłącznie "wykrzyczeć" przeraźliwym dźwiękiem, to duży atut. Muzyka do słuchania i wspaniale ilustracyjna. Inscenizacja pomyślana jest tak, by członkowie Trupy ."Shade" mieli swe sceniczne miejsce w przedstawieniu i tak, że same nagrania bez fizycznej obecności zespołu okazują się wystarczająco bogatą materią spektaklu to jest pierwsze zwycięstwo Ewy Wycichowskiej. Ale to najgłówniejsze tkwi w samym podjęciu się zrealizowania "Fausta" (na motywach dzieła J. W. Goethego). - Choćby to nawet miał być "Faust Goes Rock". Przedstawienie powstało na zamówienie impresaria z RFN tym bardziej więc zajęcie się przetworzeniem mitu tak nierozerwalnie związanego z niemiecką tradycją literacką jest prawie chodzeniem po linie. Cóż to jednak dla tancerki z taką klasa i choreografa starającego się nowoczesną muzykę wypełnić nowoczesnym językiem baletowym.

Ale zajmijmy się samym mitem z mojego punktu widzenia czy raczej odczuwania, nie została przekroczona cienka granica praw twórcy spektaklu do posługiwania się tworzywem literackim. Oczywiście zwolennicy tezy, że tekst dzieła to rzecz święta, mogą poczuć się dotknięci. Chcę, jednak bronić swojego poglądu, że nie mniej ważne jest właśnie aktualne odczytanie go czy wręcz rozumienie, albo po prostu użycie. Między dwiema skrajnościami pozostaje oczywiście rozległe pole manewru. Temat obciążony tak bogatą tradycją interpretacyjną pozostaje nieustannie podnietą do podejmowania sporu o postawy czy raczej wybory. W istocie mit Fausta to unaocznienie klęski człowieka, któremu się wydaje, że można bezkarnie wyjść poza człowieczy cykl przeżywania losu. Tak dzieje się też z Faustem scenicznym. Choć ma postać reżysera - czującego swoją bezsilność w mocowaniu się z sobą o kształt sztuki, artystyczne wizje - to "Faust" jest również filozoficznym sporem o moralną naturę diabła - jako szatana siły sprawczej ludzkich działań i jako, tworu Boga czy raczej jego narzędzia do celowego zakłócania porządku ludzkiej egzystencji. Jest więc na scenie Mefisto drapieżny i bezwzględny (bardzo dobra rola Jarosława Biernackiego), ale jest i Mefista - jego druga twarz, - delikatna, podniecająca i równie bezwzględna (a o tym, że bardzo ciekawie zarysowana, niech zaświadczy już tylko nazwisko wykonawczyni: Ewa Wycichowska.

Ale wrócę jeszcze do odczytywania istoty faustowskiego sporu. Może nieświadomie, może to intuicja artystyczna, niemniej autorka baletu dotknęła bardzo istotnej płaszczyzny mitu - z powodzeniem spróbowała rozegrać to półrealistyczne przetwarzanie sceptyka gotowego spróbować paktu z diabłem robiącego to bardziej z przekory niż z powodu jego szatańskich, niezniszczalnych mocy, w Fausta mistyka.

Wszystkie te faustowskie komplikacje wziął na siebie odtwórca tytułowej roli - Czesław Bilski. Umiejętności aktorskie, sprawność mima znakomicie przysłużyły się dramaturgii postaci. Ciągle obecny na scenie potrafił nieustannie dowodzić, że jest to obecność uzasadniona. Bilski buduje to przedstawienie i jest znakomity! Dopełnieniem jego postaci i jednocześnie jakby zmianą nastroju w faustowskich rozważaniach jest jego uczeń - Homunculus stworzony przez Romana Komassę. Niewdzięczną, dramatyczną rolę Małgorzaty, zaplątanej w życie Fausta jak echo u świata, od którego odszedł, zatańczyła Lidia Kowalska. Angelus Hanny Hadrych to znów szczególnie "kolorowo" obmyślana postać, a przy tym jak zaprezentowana! Natomiast Helena i Parys swoim udziałem zaznaczyli pięknie liryczny ton tego spektaklu. W sobotę oglądaliśmy Lidię Gulińską, a w niedzielę Małgorzatę Marcinkowską, obu partnerował Artur Lewandowski. Jak zwykle brawurowo zaprezentował się, bardzo sprawny - technicznie i ogromnie muzykalny, Krzysztof Starczewski - jako wiedźma Erichto - występując w otoczeniu zręcznych Koczkodanów - Piotr Chojnacki i Andrzej Płatek. Cały zespół z powodzeniem pracował na jakość tego spektaklu. Nie sposób pominąć faktu, że świetnie służyła mu także oprawa plastyczna, szczególnie zaś bardzo dobry makijaż. Zatem jeszcze słowo uznania dla scenografa - Ewy Kwiatkowskiej. "Faust Goes Rock" robi wrażenie, zostaje w pamięci i dobrze świadczy o wielokierunkowych repertuarowych staraniach Teatru Wielkiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji