Szukszyn według Chaplina
Rosjanie są mistrzami realistycznej miniatury. Jednak trudno w to uwierzyć po obejrzeniu "Żyć się chce". Zamiast tragifarsy oglądamy dwa dlugaśne i mało żwawe skecze.
Im głębiej zapadamy w spektakl Teresy Sawickiej, tym smutniej. Poszukiwanie intelektualnej prawdy o nas w tym teatrze jest grubym nieporozumieniem. Wasilij Szukszyn, realista z krwi i kości, który z zachowań najprostszych budował w swej prozie metaforę małego bohaterstwa, czyli wyławiał z nadętej historii i prymitywnej ideologii komunizmu doświadczenia zwykłego człowieka, został przycięty przez reżyserkę do rozmiaru wódczanego dowcipu. Z heroizmu pozostała okrutna groteska. W skeczu pierwszym Reżyser (Robert Moskwa) rozmawia wcale nie-głupio z niedoszłym aktorem-traktorzystą Prońką (Grzegorz Wojdon) o fałszywej przyjaźni, o porażającym smutku spotkań z konieczności, o braku zaciekawienia losem drugiego człowieka. U Szukszyna trochę jak w bajce wiejski głupek ma więcej do powiedzenia o człowieku niż miejski mądrala. Prońka robi to w sposób najprostszy. Zadaje banalne, więc dramatycznie trudne pytania. Czym jest udawanie, kłamstwo, radość? Wszystko jest świetne do chwili, gdy ni z gruchy, ni z pietruchy aktorzy zaczynają komedię slapstickową. Z Szukszyna robią się Chaplinowskie gonitwy.
W scence drugiej Pop (Bogdan Grzeszczak) nie umie naprawić zbolałej duszy Chłopa (Piotr Zalewski). Co w tym śmieszy? Ano to, że obaj udają pijanych błaznów. Grymaszą, kapryszą, bredzą, stroją miny w alkoholowej malignie. Bawią dowcipami o Chrystusie, który jest mistyczną pomyłką, uwielbiają radzieckie lotnictwo, które wynosiło Sowietów do realnego nieba, w przeciwieństwie do wiary, która nie uleczy żadnej rozdartej duszy. Bo zabawni są pijani popi - mówi spektakl - śpiewający dumki w przyklęku na stole, i chytrzy chłopi, którzy mogą dać im w mordę za obrazoburstwo. Przyznam, że nie bawią mnie żarty z ludzi chorych. Nie śmieszy mnie ułomność duszy. Nie umiem cenić dowcipu, którego przedmiotem jest kalectwo. Pamiętam jednak, że Szukszyn umiał w ponuractwie i nadętej bufonadzie życia wskazać ścieżki radości. Że rozumiał żart jako indywidualne prawo każdego z nas do mierzenia miarą własnego żywota historii, obyczaju i wiary. Ironia Szukszyna to spoglądanie na kolosa dziejów od dołu, od strony zmęczonych poszukiwaniem drugiego człowieka stóp kochanka, skazańca czy żołnierza. Ta "żabia perspektywa" często wydobywała z jego bohaterów zdumiewającą szlachetność wśród rzeczy brutalnych i trywialnych. Nic z tego nie zostało w "Żyć się chce". Prawie nic.