Artykuły

Kutz urodzinowy i walentynkowy

- Uwodzenie jest cudowne. Rozkochiwanie jeszcze wspanialsze. A sama konsumpcja przychodzi wtedy, kiedy obie strony uważają, że jest ona nieodzowna. Zawsze odciągałem ten moment - KAZIMIERZ KUTZ o kobietach, życiu i polityce w rozmowie z Magdaleną Rigamonti z Polski.

Magdalena Rigamonti: Panie pośle, warto kochać?

Kazimierz Kutz: Oczywiście. Przede wszystkim kochać warto.

Do Pana zawsze baby lgnęły. Jak Pan myśli dlaczego?

- Bo ja je lubię i one to wiedzą. Poza tym z kobietami nigdy nie próbowałem robić prymitywnych transakcji. Nie byłem samcem, który przychodzi i od razu tego owego. Kobiety lubią zabawę i ja też. Przecież uwodzenie jest cudowne. Rozkochiwanie jeszcze wspanialsze. A sama konsumpcja przychodzi wtedy, kiedy obie strony uważają, że jest ona nieodzowna. Zawsze odciągałem ten moment.

W miesiące to szło?

- Różnie bywało. Starałem się, by te uwertury miłosne trwały jak najdłużej. W pewnym momencie jednak włączyłem tylny bieg, bo zacząłem sobie zadawać pytanie, co to znaczy być zakochanym.

I do jakich wniosków Pan doszedł?

- Oczywistych. Przede wszystkim do tego, że kobietę, w której jestem zakochany, traktuję jak przyszłą żonę, matkę wspólnych dzieci, człowieka, z którym chcę spędzić resztę życia. Bardzo długo broniłem się przed zakochaniem i trwałym związkiem, bo podporządkowałem swoje życie robieniu filmów. Poza tym byłem wyposażony w zasadę, że dopiero kiedy mężczyzna jest w stanie zapewnić rodzinie godziwy byt, może się wiązać z kobietą. A ja chciałem nie mieć nic i dzięki temu być wolnym, być artystą.

Ale przecież jest Pan już trzeci raz żonaty...

- No właśnie, i te dwie poprzednie żony nie potrafiły przyjąć mojego statusu zawodowego. Przecież wiążąc się ze mną, wiedziały, że ja pracuję z babami i w babach. Szybko się te małżeństwa kończyły, bo je wyniszczała zazdrość. A ja przecież nie mogłem rezygnować z zawodu i ulegać szantażowi. Nie miałem wyboru. W domu nie chciałem siedzieć. Wie pani, ja i tak nigdy nie wychylałem się z miłościami poza moje środowisko.

Teraz jest Pan szczęśliwy w małżeństwie?

- Tak, od 30 lat. Ożeniłem się po raz trzeci, kiedy miałem już ustabilizowane życie zawodowe. Urodziło nam się troje dzieci. Jednak mam świadomość, że te dzieci mam o 20 albo i więcej lat za późno. Z drugiej strony to prawdziwa rozkosz, bo nie dość, że one są zrodzone z miłości, to jeszcze pojawiły się wtedy, kiedy rodzina stała się dla mnie ważniejsza niż zawód.

Jest coś ważniejszego od rodziny i zawodu?

- Nie.

A polityka?

- To też margines. Mam ogromne poczucie obowiązku w stosunku do moich dzieci. Chcę je doprowadzić do samodzielności. I to mi się powoli udaje. Moja córka zakochała się we Włochu i jest z nim związana, a ja muszę stworzyć jej możliwości, również finansowe, żeby ona mogła do niego latać tymi samolotami. Dlatego pracuję.

Ale wyłącznie w polityce. Nie miał Pan ochoty na tę swoją osiemdziesiątkę jakiegoś nowego filmu zrobić?

- Nie. Wajda żyje tym, że robi filmy. A ja tym nie żyję. Robiłem filmy, kończyłem, i już. Byłem birbantem, poświęcałem się życiu towarzyskiemu. Filmy to zawód, a nie namiętne posłannictwo. Nie podniecałem się nimi od świtu do nocy. A teraz jestem za stary.

Niech Pan nie kokietuje.

- Nie kokietuję. Wie pani, że mi krzesełko podstawiają jak jakiemuś starcowi. Nie wiedziałem, że będę żył tak długo, więc teraz muszę się do tej ósemki przyzwyczaić. Wiem, że nie wolno starości ulegać.

Pan nie ulega?

- No, nie ulegam. To jest taki okres jak każdy inny w życiu człowieka. Trzeba mieć dystans do tej starości i poczucie humoru. Inaczej się nie da.

O Śląsku filmu Pan nie chce zrobić?

- Na razie mi się nie chcę. Ale myślę, że jeszcze przyjdzie na to czas. Mam jedno opowiadania Janoscha, które chciałbym sfilmować.

Czyli jednak Pan tęskni za tym, żeby porządzić ekipą filmową?

- Najpierw muszę książkę skończyć.

To już trzecia książka w tym roku.

- Tak, tylko że jedna jest zbiorem moich gazetowych felietonów, a druga to o mnie: "Cały ten Kutz" Aleksandry Klich [w księgarniach od poniedziałku - red.]. Bardzo mi się podoba. Wie pani, wszystkie książki o mnie napisały kobiety.

Tę ostatnią Pan cenzurował, coś w niej zmieniał?

- A gdzie tam. Ja ją dopiero tydzień temu przeczytałem. I powiem pani, że czytałem to jak jakąś sensacyjną powieść o jakimś facecie, którego trochę znam. Wydaje mi się, że ta książka jest świetnie zrobiona - jakby była nie o mnie. W gruncie rzeczy to jest napisane tak, jakbym już nie żył, i to mi się bardzo podoba. Opowiada o różnych aspektach mojego życia.

- O reżyserowaniu też. A Pan od lat tylko siedzi w Sejmie i posłuje. Wyreżyseruje Pan przynajmniej spoty przedwyborcze Platformie Obywatelskiej?

Nie, bo ja się takimi rzeczami zajmować nie będę. Przed ostatnimi wyborami nie wydałem w ogóle pieniędzy na reklamę. Wydrukowałem tylko malutkie karteczki z moim zdjęciem i napisem: "Śląsk będzie taki, jaki go sobie sami urządzicie".

I wystarczyło, żeby zostać posłem?

- Pewnie, przecież mnie wybierali Ślązacy, a ja dla nich jestem tym, który jest z nich. A spoty reklamowe to jest dla mnie karygodna rozrzutność. Tu chleb drożeje, a PiS sobie reklamówki kręci.

Jest Pan za tym, żeby publiczne pieniądze zabrać partiom?

- Może nie aż tak, ale jestem za tym, żeby zakazać wydawania publicznych pieniędzy na propagandę partyjną. Można wprowadzić taki zakaz. Wtedy można by wytoczyć proces partii, która angażuje charakteryzatorów i kostiumografów po to, żeby przebrać trzy panie.

Ma Pan dobry nastrój przed tymi 80. urodzinami?

- Nie najgorszy.

A w Sejmie jaki klimat?

- Najprościej mówiąc - gówniany. Obserwuję też coś strasznego, a mianowicie: ci ludzie, którzy w Warszawie stworzyli imperia medialne, wybrali sobie posłów na odstrzał. Dla nich Sejm to żerowisko. Dziennikarze zamiast zajmować się tym, co się w kraju dzieje, interesują się pierdołami. Dla nich Polska to Sejm i ważne jest, co wygadują ci posłowie. Dla nich posłowie to prawie przestępcy i człowiek to musi znosić.

A posłowie to anioły?

- Nie żadne anioły. Jak widzą te kamery, te mikrofony, to dostają małpiego rozumu.

Pan nie dostaje?

- Nie. W moim zawodzie zawsze byłem poniżany, bo a to cenzor, a to partia, a to krytyka. Teraz mało mnie obchodzi, co o mnie mówią albo wypisują, bo jak pani słusznie zauważyła, już mam prawie osiemdziesiątkę na karku i sporo w życiu przeszedłem.

A ja myślę, że Pana to po prostu ludzie lubią i wrogów ma Pan niewielu.

- Zależy, gdzie spojrzeć. Wie pani, ja do parlamentu przyszedłem z kapitałem własnego nazwiska i zachowuję się, jak człowiek niezależny. Mnie nie można namówić na różne głupoty. Platforma Obywatelska nie ma do mnie żadnych pretensji, bo oni uważają, że jestem człowiekiem niesterowalnym i nieprzewidywalnym.

Wcześniej był Pan senatorem. Dlaczego zapragnął Pan być posłem?

- Bo w Sejmie jest ciekawiej. To jest widowisko, więcej ludzi, różnych typków, wariatuńciów. To takie zoo. Wychodzi facet i w związku z wybraniem na prezydenta Baracka Obamy wygłasza rasistowskie poglądy. Poza tym w Sejmie jest młyn, tu się tworzą ustawy, powstaje coś nowego, a ja to lubię. W Senacie było bardziej nobliwie.

A kryzysu się Pan boi?

- Kryzys mi nie straszny. Jak się dobrze zastanowić, to moje życie świadczy o tym, że trzeba iść od kryzysu do kryzysu - dopiero wtedy można coś osiągnąć. Trzeba się ciągle poddawać dezintegracji, po czym zbierać siły i podnosić się z upadku. Udawało mi się i za każdym razem byłem mądrzejszy i silniejszy. Ci, którzy nie potrafią sobie poradzić w trudnych sytuacjach, zostają w tyle, ale oni i bez kryzysu sobie nie radzą.

Pan jest zawsze do przodu?

- Ja, proszę pani, zawsze byłem świadom tego, że jest chwila triumfu, a po niej przychodzi kryzys. Nie może być tak, że zawsze jest dobrze. Ciągle wstawałem z kolan. Moim zdaniem dla Polski kryzys może być źródłem pozytywnych przemian. Podczas kryzysu rodzi się niesłychanie silna energia, która pozwala uciec przed wszystkim, co negatywne. Myślę, że ta grupa, która jest teraz przy władzy, może taką energię wytworzyć i sprostać problemom związanym z kryzysem.

W poniedziałek nie będzie zważał Pan na kryzys, tylko będzie świętował swoją osiemdziesiątkę?

- Poświętuję. Nie wiem, co się będzie działo, bo szykują mi niespodziankę.

W Sejmie?

- Nie, po cholerę mi impreza w pracy. W teatrze Syrena będę świętował.

Wódeczki się Pan napije?

- Nie, czerwonego winka. Wie pani, ta osiemdziesiątka to nie jest powód do świętowania. Przecież to tylko przypominanie, że już niedługo trzeba będzie wpaść w tę dziurkę ostatnią.

80 lat to niezłe osiągnięcie.

- Dumny nie jestem. Powygłupiamy się trochę w poniedziałek i tyle. Czasy są smutne, więc zabawa jest jak najbardziej potrzebna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji