Artykuły

Do roboty!

Czy polski widz jest gorszy od Anglika? - pyta w swoim pierwszym piątkowym felietonie dla e-teatru Michał Zadara

Nie ma innego wyjścia i trzeba wziąć się do roboty. Polska kultura potrzebuje teatru, którego misją jest wystawianie polskich dramatów. Fundament, na którym mógłby stać teatr polski - dramaty polskie od Reja po Różewicza - już dawno się rozpłynął. Kiedy to się stało? W ostatnich dwudziestu latach. Ostatni widzowie, którzy mieli żywy kontakt z polską klasyką byli widzami Starego Teatru lat 70., i inscenizacji Swinarskiego, Wajdy i Jarockiego. Potem może już nikt nie umiał tego zrobić - a potem, w latach 90., już się nikomu nie chciało. I myśmy znowu wszystko zapomnieli.

Paweł Wodziński ostatnio zestawił aktualne repertuary teatrów warszawskich, moskiewskich i berlińskich. W Moskwie i w Berlinie repertuar klasyki narodowej wynosi 40-50 procent sztuk granych na głównych scenach. W Warszawie jest to dziesięć procent. Jeśli się odliczy Grzegorzewskiego - który nowych inscenizacji już nie stworzy - jest to jakieś pięć procent. W Berlinie można obejrzeć obie części "Fausta", kilka sztuk Schillera, Lessinga, Müllera. W Moskwie można obejrzeć wszystkie sztuki Czechowa, niektóre w dwóch wersjach. A w Warszawie? Polski teatr nawet jeszcze nie zdążył wystawić "Dziadów" w całości (wersja Kazimierza Brauna z Wrocławia też była niekompletna).

Czy naprawdę nie mam co marzyć, że w ciągu swojego życia obejrzę większość sztuk Słowackiego w teatrze? Czy naprawdę nie mam szans obejrzeć "Aktora" Norwida czy "Cyda" w przekładzie Morsztyna? Czy już będziemy tylko oglądać "Wesele" i "Balladynę"? Czy domagam się zbyt wiele od polskiego teatru?

W ostatnich latach ciekawe inscenizacje klasyki - dla bardzo różnych widzów o bardzo różnym guście - wystawiali Jarocki, Klata, Augustynowicz, Wodziński, Meissner, Wysocka, Łysak, Zioło, Cieplak, Kutz, Grabowski, Kos, Jarzyna, Rubin, Borczuch, Englert, Teatr Provisorium i niżej podpisany. Ale te każda z tych inscenizacji jest wyjątkiem w repertuarze teatrów, które je wyprodukowały, i trzeba by objechać dziesięć miast, żeby je obejrzeć.

Mamy reżyserów, którzy chcą i umieją wystawiać polskie dramaty. Polska kultura potrzebuje instytucji, która ten potencjał zamieniłaby w trwały nurt. Jej repertuar składałby się z inscenizacji polskiej literatury. Nadszedł czas, aby stworzyć polski ekwiwalent Royal Shakespeare Company. Tak jak Anglik może obejrzeć w ciągu swojego życia wszystkie dzieła Shakespeare'a, tak Polak powinien mieć szanse obejrzenia wszystkich dzieł Słowackiego i Fredry.

A jeśli uważamy, że to wcale nie jest taka fajna perspektywa, to już przegraliśmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji